Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Bo ja nie mam ani jednej własnej myśli, jestem tak oszołomiony, że po prostu myśleć nie mogę. A zwłaszcza o jakichś takich naszych dawnych rzeczach. Przecież myśmy zawsze tak myśleli, jakby tej wojny nigdy nie miało być. I to jest najważniejsze, że nasze przedwojenne myśli stają się już do niczego. Nie mają one żadnego zastosowania. Wszystko trzeba przemyśleć na nowo. Ola zaoponowała: - Wcale mi się tak nie zdaje. Musimy mieć własne, i to najbardziej codzienne myśli. Przecież nie można istnieć w tak strasznym patosie. Sama wojna już jest dostatecznie patetyczna - a my mamy jeszcze dopingować się jakimiś takimi nadzwyczajnymi myślami. Musimy myśleć jak co dzień: o tym, co będzie na obiad, jak trzeba zarządzić, aby każdy miał swoje, jak rozwiązać te wszystkie nasze najbłahsze sprawy... Janusz popatrzył na Olę zdziwiony. - A może być, że i tak - powiedział. Nie chciał w tej chwili sporu z Olą. Zresztą widział, że z nią działo się coś nadzwyczajnego, coś, co nie było związane ze strasznymi warunkami wojny i klęski. Miała jakieś skomplikowane sprawy osobiste i jak najprędzej pragnęła dorwać się do ich załatwienia. Nie chciała balastu nieszczęść ogólnych. Wyraźnie to wyczuł z jej słów. - No, a jakże twoi chłopcy? - spytał, żeby zmienić temat rozmowy. - Andrzej w doskonałej formie - powiedziała Ola - chociaż dostał dzisiaj batem po twarzy na szosie. - Batem po twarzy? - spytał zdziwiony Janusz. - Od kogo? Ola uśmiechnęła się. - Januszu - powiedziała - mamy przecież wojnę. - Tak, ale myślę, że Niemcy nie walczą batami. - Właśnie, że i batami. Żołnierz niemiecki jadący ciężarówką uderzył Andrzeja batem. To był bat na czwórkę koni. Biały jak śnieg. Obecnie pewnie jest już czerwony. Janusz jeszcze bardziej się zdziwił. - I ty to tak spokojnie mówisz! - Biedny Andrzej - powiedziała Ola - i on musiał to spokojnie przyjąć. Daj Boże, żeby to tylko to było. Ale to już go nie usposobi przychylnie do naszych zwycięzców... Zresztą widzieliśmy ich w Pustych Łąkach. Zabierali się dosyć uprzejmie do gospodarowania. - Rozmawiałaś z Niemcami? - spytał Janusz zgorszony. - A co miałam robić? Musiałam pomóc ciotce Royskiej. - Ja będę unikał takich rozmów. - Ja także nie będę do nich spieszyła, o tym możesz być przekonany. - I co teraz zamierzasz? - spytał Janusz. - Wiesz, że nie wiem. Muszę szukać Frania, ale nie wiem, jak się do tego brać. Przecie nie znamy zupełnie warunków, jakie wytworzyły się w Warszawie. - Warszawa już wzięta? - A ty o tym nie wiesz? Kapitulacja podpisana wczoraj. Mówił mi o tym już i tutaj pan Fibich. - Właśnie, a oni mi nie mówią takich rzeczy, żeby mnie nie niepokoić. Jak można bawić się w tak niemądrą delikatność?... - Więc muszę się rozejrzeć w Warszawie. Jeżeli pozwolisz, to odpocznę tu u ciebie ze dwa dni. W tej chwili weszła, zapukawszy uprzednio, Jadwiga. - Proszę pana - powiedziała - chłopcy to chcieliby jeszcze dziś po południu jechać do Warszawy. - Jak to: chłopcy? A ja? - spytała Ola. - Oni mówią, że pani tutaj zostanie i poczeka, a oni pojadą. Na zwiady. Przecież nic nie wiadomo, nie wiadomo nawet, czy pani mieszkanie ocalało. Na Czackiego podobno spadły bomby. Może tam już nie ma do czego jechać. Ola zaoponowała: - Jakże oni tam sami pojadą? - Pojadą, proszę pani, pojadą - uspokajała ją "Żermena" - oni się zwąchali z takim jednym tutaj, co z wujem przyszedł. Lilek się nazywa. Oni chcą razem do Warszawy jechać. Niech pojadą, zobaczą... Janusz się zaniepokoił. - Pan Lilek - powiedział - to nie wiem, czy będzie dobrą rekomendacją dla chłopców. Jadwiga się oburzyła: - Co też pan powiada! To chłopak jak złoto. Wuja kochał jak swego ojca i na pewno będzie bardzo dobrze chłopców prowadził. Trzeba im ustąpić. Ola się jeszcze broniła. - A pan - powiedziała Jadwiga do Janusza - powinien się zebrać i wstać. Jak państwo przyjechali, to nie ma pan co w łóżku leżeć. Janusz przyznał Jadwidze rację