Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wykorzystywali go Druudzi, żeby osiągnąć równowagę umysłu, ciała i ducha. Był to wyższy poziom świadomości, dlatego wszelkie uroki tego typu miały w nazwie słowo „góra”. Rzuciła urok, poczuła, jak się unosi poprzez czas i przestrzeń, aż z wysokości Góry Kuniung ujrzała całość złożonego schowka skrywającego Zasłonę Tysiąca Łez. Patrzyła na cenote wypełnioną wodą czarną jak smoła, na kulistą przestrzeń, w której teraz tkwiła, siedząc ze skrzyżowanymi nogami i śniąc urok, a także na płomienisty sześcian. I wówczas dostrzegła połączenie trzech osłon i rozwiązanie. Wstała, obeszła sześcian i odnalazła pulsowanie nitki strumienia mocy, przechodzącej przez wszystkie trzy osłony. Wykorzystała ją jako ścieżkę i rzuciła Białe Źródło, kierując w ognisty sześcian smoliście czarną wodę znad swojej głowy. Strumyczek wody wniknął w sześcian i stworzył wodną kulę, która otoczyła, a potem stłumiła ogień. Pozostały jedynie różowawe „węgielki”. A pośrodku – Zasłona Tysiąca Łez. Przelewała się niczym rzeka, skręcała jak wąż, falowała jak chorągiew na wietrze. Miała metr szerokości i jakieś trzy metry długości, choć trudno było to ocenić, bo stale zmieniała kształt. Riane wyciągnęła rękę i wzięła zasłonę. Była półprzejrzysta i zdawała się płynna, jakby łzy Pięciu Świętych Smoków zamknięto pomiędzy delikatnymi niczym mgiełka warstwami. Riane czuła, jak każda z nich pulsuje niczym serce. I wydało się jej, że słyszy nawołujące ją z oddali głosy smoków. Wyczuwała również, że zasłona jest żywą istotą, dokładnie tak, jak jej mówiła Perrnodt. W jej umyśle niczym rybki dokoła rafy tańczyły nie tyle myśli, ile uczucia. Zasłona wiedziała, kim jest Riane. Niemal natychmiast wysłała do jej serca niewidzialne czułki i – haftując tam swój unikalny wzór – dała poznać swoje intencje. Zasłona wiedziała o ciężkiej doli Giyan i malowała w umyśle Riane obrazy, mówiące jej, co musi zrobić. Komendant szturmu Blled, wspinający się po stromej skalnej ścianie, ujrzał Rekkka na skraju półki prowadzącej do jaskini, w której się schronili zbiedzy. Potem burza przybrała na sile i Rhynnnon zniknął w śnieżnej zamieci. Blled nie widział i nie wyczuł, że Rekkk przeleciał obok niego. Trwał w miejscu. Czekał, żeby burza się uspokoiła, żeby Rekkk znów się pojawił. Będąc tak blisko, wolałby nie tracić go z oczu. Lecz burza nie cichła, więc Blled po pewnym czasie wznowił wspinaczkę, świadom, że długo by tam nie wytrzymał. Dumał o przyjemności, jaką mu sprawi własnoręczne uśmiercenie Rhynnnona, patrzenie, jak gasną oczy zdrajcy. Cieszył się również na myśl, że rozprawi się z towarzyszką Rhynnnona, kundalańską czarownicą, która okaleczyła gwiezdnego admirała Olnnna Rydddlina. Innym Khagggunom zależałoby na sławie, jaka stałaby się udziałem tego, kto przyniósłby ich głowy. Jednakże Blled myślał jedynie o rozkoszy, jaką mu sprawi trzymanie w dłoni ich pulsujących jeszcze serc. Rozgrzewając się takimi myślami, dokończył wspinaczkę po niemal pionowej ścianie, i to przy tak paskudnej pogodzie. Chciał tego dokonać przed świtem i w największym nasileniu burzy, kiedy najmniej by się go spodziewano, więc element zaskoczenia byłby największy. Dotarł do półki, legł na boku, na wpół ukryty w zaspie, i rozejrzał się za Rhynnnonem. Lecz nikogo nie wypatrzył. Rekkk Hacilar musiał wrócić do jaskini, kiedy szalejąca burza uniemożliwiła mu zwiad. Blled przetoczył się przez zaspę. Widział wlot jaskini, a dzięki chwilowemu przycichnięciu burzy wypatrzył też ciemną plamę z lewej. Dotarł tam, biegnąc na ugiętych nogach. Było to jakieś sto metrów od wlotu jaskini. Chuchnął na palce, żeby nie zdrętwiały, i wspiął się do ciemnej plamy. Wspinaczka okazała się o wiele łatwiejsza od tej, którą dopiero co zakończył. Ciemna plama była wylotem bocznego kanału, jakie często odchodzą od górskich jaskiń. Nieodmiennie prowadzą one do głównej jaskini. Blled wpełzł do kanału i wkrótce usłyszał echo. Wyciągnął joniczną maczugę i posuwał się dalej kanałem, a głos z każdą chwilą stawał się wyraźniejszy. Obudź się, Eleano, obudź się! Teyj latał dokoła dziewczyny. Eleano! Eleano! Teyj musnął górnymi skrzydłami jej policzek, potem usiadł jej na kolanach. W spowodowany gorączką sen Eleany wpłynęła przepiękna pieśń i dziewczyna otworzyła oczy. Wyniszczająca ją gorączka duur zniknęła równie nagle, jak się pojawiła. Eleana cicho krzyknęła i chwyciła się za brzuch. – Moje dziecko! Nie bój się. Nic mu nie jest, zaśpiewał teyj. Gorączka szczęśliwie nie zrobiła mu krzywdy. Eleana zamrugała i rozejrzała się wokół. – Ktoś mnie wołał. To było jak symfonia – powiedziała sama do siebie i dodała: – Chce mi się pić