Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Twoje s³owa s¹ anglosaskie i normañskie, z mglistej pó³nocy i ciep³ego po³udnia. Ach, zna³am kiedyœ te jêzyki, od samych ich korzeni... trwo¿y³am wielu Gotów i Franków i Jutów. - Kim jesteœ? Kim? Przez chwilê trwa³a cisza, potem g³os, du¿o s³abszy, odezwa³ siê znowu. - Ma¿¹ sed morê kay rup antros. To dziwne; rozpadaæ siê, by daæ dom cz³owiekowi. Sk¹d ten przywilej? Ale i tak cale drewno przemija; piêtno, trzeba œciekn¹æ... I g³os œcich³. Chocia¿ od tej chwili by³o ju¿ spokojnie i cicho, Michael nie zmru¿y³ tej nocy oka. Rozdzia³ szósty Kiedy wczesnym œwitem osiad³a wokó³ niego rosa, by³ prawie tak samo zimny jak kamienie, na których siedzia³. Niebo zmieni³o barwê z czarnej na szar¹; mg³a osunê³a siê na pagórek i na strumieñ kleistymi warstwami. Poprzez mg³ê strzeli³y z cichym sykiem na jakieœ pó³tora metra w górê w¹skie smu¿ki pary. Michael by³ zbyt zziêbniêty, aby zwracaæ na to uwagê. Pokrêci³ zesztywnia³¹ szyj¹ i zauwa¿y³, ¿e wokó³ g³azów nie ma ju¿ drewnianych klocy. Rozpad³y siê w nocy na stosy równo pociêtych belek i desek. Kora ka¿dego pnia le¿a³a na ziemi obok swego podzielonego wnêtrza. Michaelowi by³o wszystko jedno. Czeka³ jak jaszczurka, a¿ wzejdzie s³oñce i rozgrzeje mu krew. Przez ca³¹ noc - przez te godziny spêdzone na odrêtwiaj¹cym ch³odzie - niczego m¹drego nie wymyœli³, ale utrwali³o siê w nim poczucie nieprzystosowania. Na wschodzie pojawi³o siê s³oñce, odleg³a czerwona krzywizna unosz¹ca siê spoza wzgórza za g³ówn¹ odnog¹ rzeki. Michael rozprostowa³ machinalnie rêce i nogi, podniós³ siê i stan¹³ na kamieniach, ¿eby ch³on¹æ pierwsze promienie ciep³a. Koœci mu zatrzeszcza³y, a nogi omal siê pod nim nie ugiê³y; zachwia³ siê, ale utrzyma³ równowagê. Ubranie nasi¹knê³o ros¹. Chata by³a cicha i ciemna, tak samo jak wioska. Jednak po kilku minutach, w chwili kiedy ju¿ poczu³, jak rozgrzewa go ciep³o nowego dnia, us³ysza³ odg³osy krz¹taniny dobiegaj¹ce z domów Pó³miasta. Z kamiennych i glinianych kominów zaczê³y siê unosiæ smu¿ki dymu. Jego uszu dobieg³ kobiecy œpiew. Z pocz¹tku Michael zbyt by³ poch³oniêty rozkoszowaniem siê rozgrzewk¹, ¿eby zwróciæ na to uwagê, ale kiedy g³os przybli¿y³ siê, odwróci³ g³owê i ujrza³ bosonog¹ Mieszankê przechodz¹c¹ w bród strumieñ po p³askich 5 - Koncert nieskoñczonoœci OJ kamieniach. Ubrana by³a w p³ócienne spodnie do kolan i sznurowany stanik. Mia³a kruczoczarne w³osy - niecharakterystyczne, pomyœla³ - ale jej twarz nosi³a niezaprzeczalne znamiê Sidhów, by³a w¹ska i d³uga z wystaj¹cymi koœciami policzkowymi i w¹skim, prostym nosem. Nosi³a cztery wiadra przykryte p³óciennymi kapturkami, po dwa w ka¿dym rêku. Spojrza³a na Michaela kieruj¹c siê do chaty ¯urawie. - Hoy - pozdrowi³a go. - Halo - odwzajemni³ siê jej Michael. Zatrzyma³a siê przed drzwiami, które otworzy³y siê ze skrzypieniem. Wysunê³a siê przez nie d³ugopalczasta rêka, chwyci³a za dwa wiaderka, wci¹gnê³a je do œrodka, po czym wysunê³a siê ponownie, ¿eby zabraæ dwa pozosta³e. Drzwi zamknê³y siê i dziewczyna zawróci³a po swoich œladach. Zatrzyma³a siê i spojrza³a na Michaela przekrzywiaj¹c g³owê, a potem ruszy³a w jego kierunku. - O Bo¿e - mrukn¹³ pod nosem. Rozgrza³ siê ju¿ na tyle, ¿e móg³ dr¿eæ, i strasznie chcia³o mu siê sikaæ. Nie mia³ ochoty z kimkolwiek rozmawiaæ, a ju¿ na pewno nie z Mieszank¹. - Jesteœ cz³owiekiem - powiedzia³a zatrzymuj¹c siê jakieœ szeœæ kroków przed g³azami. - A jednak dali ci drewno. Skin¹³ g³ow¹, wci¹¿ ch³on¹c ciep³o rozpostartymi ramionami. - Mówisz po angielsku - ci¹gnê³a. - I przyszed³eœ z domu Izomaga. Tak mówi¹ o tobie w Pó³mieœcie. Znowu skin¹³ g³ow¹. Pod ca³ym jego zziêbniêciem i cierpieniem p³yn¹³ sta³y pr¹d nieœmia³oœci. G³os mia³a rozbrajaj¹co piêkny. Bêdzie siê musia³ przyzwyczaiæ do g³osów Sidhów i Mieszañców. - Wkrótce siê ociepli - powiedzia³a ruszaj¹c w kierunku strumienia. - Jeœli bêdziesz mia³ dzisiaj trochê czasu, przyjdŸ do wioski. Dam ci kartkê na mleko i ser. Ka¿dy musi coœ jeœæ. Pytaj o Eleuth. - Przyjdê - wychrypia³. Odczeka³, a¿ dziewczyna przebrnie przez strumieñ, zlaz³ z kamienia, odszed³ kawa³ek i ukl¹k³, ¿eby po kryjomu oddaæ mocz. Czu³ siê jak jakieœ ledwie udomowione zwierz¹tko, jak pupilek Mieszañców. Otworzy³y siê drzwi chaty ¯urawie i pojawi³a siê w nich Spart ze zwojem materia³u pod pach¹. Popatrzy³a nañ ponuro, rozpostar³a materia³ i strzepnê³a go. Z fa³d p³achty wyfrun¹³ rój maleñkich ptaszków, zatoczy³ kr¹g wokó³ domu i skierowa³ siê na pó³noc. 66 Bez s³owa wyjaœnienia Spart wesz³a z powrotem do chaty i zamknê³a za sob¹ drzwi. Przywracaj¹c sobie masa¿em kr¹¿enie krwi w nogach Michael popatrywa³ z pow¹tpiewaniem na kupki drewnianych elementów. Podniós³ kilka p³atów kory i stwierdzi³, ¿e mo¿na je rozdzieliæ na lekkie, mocne pasma o wytrzyma³oœci liny. Zastanowi³ siê nad sposobem zmontowania domu, lecz potrz¹sn¹³ g³ow¹. Potrzebowa³by narzêdzi - na pewno gwoŸdzi, pi³y i no¿a chyba te¿. Kombinuj¹c tak bez przekonania zadawa³ sobie w duchu pytanie, po jakie licho ma budowaæ dom w miejscu, do którego nie nale¿y. - Masz przed sob¹ d³ug¹ drogê. Sta³a za nim Nare. Oczy mia³a wielkie jak sowa, ale ruchliwe. Jej rozpuszczone d³ugie czerwonoszare w³osy sp³ywa³y rozszerzaj¹cym siê œwietlistym pasmem, które osi¹ga³o swój najszerszy punkt poni¿ej kolan. - Teraz kiedy dost¹pi³eœ ³aski przydzia³u drewna, co zamierzasz z nim uczyniæ? - Potrzebujê narzêdzi. - Nie wydaje mi siê. Czy wiesz, co oznacza ³aska przydzia³u drewna? Zastanowi³ siê chwilê. - Ludzie nie dostaj¹ go wiele. - Ludzie dostaj¹ same zrzynki. Nawet Mieszañcy nie maj¹ drewna na ka¿de zawo³anie. Najlepsze drewno jest zarezerwowane dla Sidhów. Bez w¹tpienia maj¹ w nim przodków. - Nie rozumiem - powiedzia³ Michael. - Sidhowie s¹ nieœmiertelni, ale jeœli polegn¹ w bitwie lub na skutek jakiegoœ innego nieszczêœcia, Drzewole wt³aczaj¹ ich w drzewo. Sidhowie zamieszkuj¹ je przez jakiœ czas, a potem prosz¹ o ³askê. Drzewole robi¹, co do nich nale¿y, i mamy drewno. - S³ysza³em w nocy jakiœ g³os. Nare pokiwa³a g³ow¹. Pochyliwszy siê podnios³a z ziemi deskê i pokaza³a j¹ Michaelowi
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Ale to prawda, ¿e pani d'Ai- 171 glemont ma szczêœcie ogl¹daæ córkê kiedy siê ubiera lub przv obiedzie, o ile przypadkowo droga Moina je obiad ze sw¹ droga matk¹...
- 126 Na widok wielkiego wojska stoj¹cego na l¹dzie zatrzyma³ okrêt i przypuszczaj¹c, co by³o prawd¹, ¿e tam siê i król znajduje, pos³a³ do niego swych ludzi, którzy mieli...
- Doœæ szybko zorientowa³em siê w omy³ce, mimo to ukoñczy³em ten wydzia³, z pewnym wysi³kiem woli co prawda, gdy¿ myœl ucieka³a mi wci¹¿ w inne strony...
- Prawd¹ by³o przecie¿ to, co Jojustin powiedzia³ do Biagia: ktoœ musia³ zarz¹dzaæ zamkiem, a tylko on mia³ doœæ praktyki, by to robiæ pod nieobecnoœæ Richiusa...
- Prawda, szto on ba³³adist, aktior, gitarist, nasz izwiestnyj poet, no eto jerunda (g³upstwo)! On – i tu mój opiekun rozejrza³ siê w charakterystyczny sposób, tak wówczas...
- Na ochotnika wyznaczyBa mózgowca Piotra i jemu wrczyBa grozne narzdzie, co prawda troch ci|kie i tpe, ale jedyne w gospodarstwie
- - Chyba nie s¹dzicie, ¿e ja przed wami uciekam, prawda? Jeœli tak, to nie jadê...
- Bo nasze pogl¹dy nie musz¹ byæ niezmienn¹ prawd¹...
- — Elisewin zostanie tutaj...
- Poirot nie chciał powiedzieć, jakie ma zamiary...