Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- O niego idzie. Znany był tutaj pod hasłem kodowym "Żmija . - Bardzo stosownie. Co się z nim stało? - Odsunięto go od "drażliwych", tak oni to nazywają, badań księgowości. A potem jakiś kompletny dureń z Administracji Wojskowej chciał się wyróżnić w oczach przełożonych i wstrzymał jego awans. Wynikł z tego proces cywilny. - I? - Nie wiemy. Pozew został wycofany, a człowiek znikł. - Ale my wiemy, prawda? - powiedział Chancellor. - Ktoś do niego zatelefonował, ktoś mówiący wysokim szeptem. A teraz był następny telefon. Z odrobiną prawdziwych informacji, wystarczających, by go przekonać, że wszystko jest prawdą. - Spokojnie. Nie może cię nawet tknąć palcem. Bez względu na to, o co cię obwinia... - Nie idzie mu tylko o siebie - przerwał Peter; - Mówił o "niej", "dziecku" i "jej dzieciach". O'Brien zamilkł. Chancellor doskonale wiedział, co agent FBI w tej chwili myśli: Mam żonę i dzieci. Alexander Meredith. - Postaram się sprawdzić - powiedział wreszcie agent. - Zatrzymał się w hotelu w śródmieściu. Mamy go pod obserwacją. - A czy twój człowiek wie, dlaczego? Czy nie może to być... - Oczywiście nie - przerwał Quinn. - Kod "Żmija" wystarczy. 246 A fakt, że w Indianapolis znaleziono przy nim broń, więcej niż wystarczy. Jest unieruchomiony. Prześpij się trochę. - O'Brien? - Co? - Wytłumacz mi coś. Dlaczego on? Dlaczego stary, chory człowiek? Agent znów zrobił pauzę, nim odpowiedział. Ale gdy przemówił, Peter poczuł lodowate zimno w żołądku. - Starzy ludzie poruszają się bez przeszkód. Bardzo rzadko takich zatrzymuje się lub podejrzewa. Nie przypisuje się im wielkiego znaczenia. Przypuszczam, że zdesperowanego starca można zaprogramować na mordercę. - Bo już nic go nie obchodzi? - Myślę, że częściowo dlatego. Ale nie martw się. Nie dopuścimy go do ciebie. Chancellor odłożył słuchawkę. Potrzebował snu. Było wiele spraw do przemyślenia, ale nie był w stanie myśleć. Poczuł wreszcie skutki całonocnych wysiłków, a pigułki przestały działać. Czuł, że Alison mu się przygląda, czekając, by coś powiedział. Ich spojrzenia się spotkały. Niespiesznie podszedł do niej, z każdym krokiem czując się bardziej pewnie. Przemówił spokojnie, bardzo poważnym tonem. - Jeśli tylko pozostaniemy razem, przyjmę wszelkie twoje warunki i taką formę związku, jaką wybierzesz. Chcę cię mieć na zawsze. Ale i ja mam pewien warunek, na którego spełnienie nalegam. Nie pozwolę, byś się dręczyła czymś, co może w ogóle nie istnieje. Uważam, że twojej matce przydarzyło się coś, co ją wtrąciło w obłęd. Nigdy nie słyszałem o kimś, kto by w jednej chwili był normalny, a w następnej chory umysłowo. Chyba że coś go w chorobę wepchnęło. Chcę wykryć, co się zdarzyło. Może to będzie bolesne, ale uważam, że powinnaś to wiedzieć. Czy przyjmujesz mój warunek? - Peter na chwilę wstrzymał oddech. Alison kiwnęła głową. Uśmiechnęła się blado. - Być może oboje powinniśmy poznać prawdę. - Dobrze. - Peter zaczerpnął powietrza. - Teraz, gdy już podjęliśmy decyzję, przez pewien czas wolałbym do tego nie wracać. I nie musimy, nic nas nie pogania. A prawdę powiedziawszy, chciałbym, abyśmy przez wiele dni nie rozmawiali o sprawach nawet z lekka nieprzyjemnych. Nie wstając z fotela Alison spojrzała na niego. - Czy twoja powieść jest nieprzyjemnym tematem? - Najgorszym z możliwych. A o co chodzi? - Chcesz z niej zrezygnować? Zamilkł na chwilę. Dziwna rzecz, z chwilą gdy podjął decyzję, gdy Poszedł naprawdę do Biura i opowiedział o wszystkim, znikło uczucie 247 przymusu, a jego myśli stały się klarowniejsze. Znowu obudził się w nim pisarz. - To będzie inna książka. Pewne osoby wyłączę, wprowadzę inne na ich miejsce, pozmieniam okoliczności. Ale ze starej też wiele pozostanie. - Potrafisz to zrobić? - Mam ochotę. Przesłanka jest nadal kusząca. Znajdę sposób. Na początku nie będzie to łatwe, ale potem pójdzie gładko. - Cieszę się - Alison uśmiechnęła się. - To ostatnia decyzja tej nocy. Teraz chcę wrócić do pierwszej. - To znaczy? Uśmiechnął się. - Do ciebie. Wejdź do mego domu i bądź mą miłością. Przez mgłę snu dotarło do niego pośpieszne stukanie. Obok poruszyła się Alison, głębiej wciskając głowę w poduszkę. Wysunął się z łóżka, \ chwytając po drodze wiszące na fotelu spodnie. Zamknął za sobą drzwi sypialni i przeszedł nago do salonu. Niezdarnie wciągając spodnie, na jednej nodze zaczął skakać do przedpokoju. - Kto tam? - zapytał. - Jest ósma rano - oświadczył głos człowieka z CIA za drzwiami. Peter przypomniał sobie. O ósmej strażnicy mieli się zmienić i wtedy miał poznać nowego.• Niewiele mógł zrobić, by ukryć swój szok. By go nie zdradzić zamrugał, zdusił ziewnięcie i przetarł oczy. Nowym strażnikiem był pracownik centrali CIA, który dostarczył Peterowi materiałów do "Przeciwuderzenia!". Dostarczył bez oporów. Oburzony. Głęboko zaniepokojony tym, że Agencja została zmuszona do popełniania czynów nielegalnych. - Nazwisk nie potrzeba - oświadczył pierwszy przydzielony do Chancellora agent. - On mnie zmienia. Peter kiwnął głową. - Okay. Ani nazwisk, ani podawania ręki. Nie chciałbym, abyście się czymś ode mnie zarazili. - Od pana można złapać na odległość - spokojnie powiedział nowo przybyły, podobnie obraźliwym tonem, jakiego używał jego kolega. Zwrócił się też do niego: - On zostaje w hotelu, tak? - Taka była umowa