Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Sutjiadi między nimi, niewyraźny w migotliwej perspektywie moich łez. Wardani, Vongsavath... Za daleko, za daleko w gęstym świetle i rozpaczliwym bólu. Warunkowanie Emisariusza po omacku przejęło kontrolę i wyłączyło zalew emocji wywołanych przez otaczające mnie łkanie. Odległość zmalała. Moje zmysły wróciły do normy. Zawodzenie zebranych cieni przybrało na sile, gdy przejmowałem ręczną kontrolę nad osłonami psychicznymi i mrocznymi przełącznikami. Wdychałem to jak Guerlain 20, korodując jakiś system blokad wewnętrznych, leżący poza granicami analitycznej fizjologii. Poczułem, jak nadchodzą zniszczenia, wzbierając do eksplozji. Podniosłem ogłuszacz i zacząłem strzelać. Deprez. Załatwiony. Sutjiadi, obracający się z niedowierzaniem na twarzy, gdy obok niego padł zabójca. Załatwiony. Za nim klęczy Sun Liping, z kurczowo zaciśniętymi oczami, unosząc do twarzy pistolet. Analiza systemowa. Ostatnia deska ratunku. Rozpracowała to, po prostu nie miała ogłuszacza. I nie wiedziała, że ma go ktoś inny. Zatoczyłem się przed siebie, krzycząc do niej niesłyszalnie w burzy żalu. Blaster wsunął się pod jej policzek. Strzeliłem pospiesznie z ogłuszacza, ale spudłowałem. Bliżej. Blaster eksplodował. Wąską wiązką rozerwał jej policzek i klinga bladego ognia wystrzeliła ze szczytu jej głowy, zanim bezpiecznik wyłączył obwód, gasząc wiązkę. Padła na bok, z parą kłębami wylatującą z ust i oczu. Coś strzeliło mi w gardle. Maleńkie poczucie straty, wzbierające i wyciekające w ocean żalu wyśpiewywanego do mnie przez śpiewodrzewa. Moje usta otworzyły się, może by wykrzyczeć część tego bólu, ale było go zbyt wiele. Zamknął się bezdźwięcznie w moim gardle. Vongsavath zatoczyła się na mnie z boku. Okręciłem się i ją złapałem. Miała szeroko otwarte oczy, zalane łzami. Próbowałem ją odepchnąć, dać sobie trochę miejsca na strzał, ale przywarła do mnie, jęcząc z głębi gardła. Ładunek wykrzywił ją i opadła na ciało Sun. Wardani stała po drugiej stronie, za nimi, patrząc na mnie. Kolejny wybuch ciemnej masy. Skrzydlate cienie nad nami wrzasnęły i zapłakały, a ja poczułem, jak coś we mnie pęka. - Nie - powiedziała Wardani. - Kometarne - krzyknąłem do niej przez jęki. - To musi minąć, my po prostu... Wtedy coś rzeczywiście się rozdarło i upadłem na pokład, zwijając się z bólu, jak ryba przebita harpunem. Sun - zginęła z własnej ręki po raz drugi. Jiang - rozsmarowany na papkę na podłodze doku. Stos przepadł. Cruickshank, rozerwana na strzępy, stos przepadł. Hansen też. Odliczanie rozwinęło się w szybki podgląd w czasie, rzucając się jak wąż w śmiertelnych drgawkach. Smród obozu, z którego wyciągnąłem Wardani, dzieci umierające z głodu pod kontrolą zrobotyzowanych karabinów i rządami wypalonego, okablowanego ludzkiego wraka. Statek szpitalny, mizerna chwila odpoczynku między polami śmierci. Pluton, członkowie stada rozrywani wokół mnie na kawałki przez inteligentny szrapnel. Dwa lata rzezi na Sanction IV. Wcześniej Korpus. Innenin, Jimmy de Soto i reszta, z umysłami przewierconymi na wylot przez wirus Rawling. Wcześniej inne planety. Inny ból, w większości nie mój. Śmierć i emisariuszowskie oszustwa. Świat Harlana i stopniowe emocjonalne okaleczanie dzieciństwa w slumsach Newpest. Ratujący życie skok w radosną brutalność marines Protektoratu. Dni wymuszania. Porozstawiane życia, spędzane w mule ludzkiej nędzy. Blokowany ból, spakowany, przechowywany na inwentaryzację, która nigdy nie nadeszła. W górze Marsjanie wirowali i wypłakiwali swój żal. Czułem, jak narasta we mnie krzyk, wzbierając od środka, i wiedziałem, że wychodząc, rozerwie mnie na strzępy. A potem wyładowanie. A potem ciemność. Opadłem w nią z wdzięcznością, mając nadzieję, że duchy niepomszczonych trupów mogą minąć mnie w mroku, nie zauważając. ROZDZIRŁ TRZYDZIESTA PIRTA Na brzegu jest zimno i zbliża się sztorm. Czarne strzępki opadu mieszają się z płatkami brudnego śniegu, a wiatr podrywa ze wzburzonej powierzchni morza chmury wodnego pyłu
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Rce miaBa zBo|one na kolanach, a dBonie ukryte w szerokiej koronce przy mankietach
- Wie- czorem wiatr przygniótł już kolanami wieś...
- - Widziałam to już kiedyś, w Wieży...
- Mocno zapachniała zasiana przy ścieżce maciejka...
- Nie musisz mi zlecać, bym dbał o moją małżonkę...
- - Wiem...
- Nic się nie stanie, za chwilę matka się podniesie, odtrąci ją, zawstydzona chwilą słabości pójdzie do łazienki, szybko doprowadzi się do porządku, ale to będzie...
- Ludzie przy wtórze okrzyków radości zaczęli ściągać niepotrzebne ubrania...
- zdechnie, zdechł zdejmować, zdejmuję zderzenie; tych zderzeń zderzyć się, zderzę się zdjąć, zdejmę, zdejmiemy, zdjął, zdjęła, zdjąwszy zdjęcie; tych...
- W paĹşdzierniku 1962 r...