Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Równy wzrostem Conanowi i bardziej krępy Olmec miał w sobie coś odpychającego, coś zwierzęcego i mrocznego, co niekorzystnie kontrastowało z czystymi liniami zwartej sylwetki Cymmeriani—na. Conan porzucił resztki swej podartej, przesiąkniętej krwią koszuli i został półnagi, ukazując imponującą muskulaturę. Jego olbrzymie barki były równie szerokie jak bary Olmeca lecz lepiej zarysowane, a potężna, wyżej sklepiona pierś przechodziła w twardy brzuch pozbawiony miękkiej wypukłości. Conan wyglądał jak wykuty w brązie posąg. O ile barbarzyńca mógł być wzięty za istotę z zarania czasu, o tyle Olmec przypominał ponury relikt z czasów jeszcze wcześniejszych. — Prowadź — zażądał Conan — i trzymaj się z przodu. Nie ufam ci bardziej niż bykowi targanemu za ogon. Olmec obrócił się i poszedł przodem, gładząc jedną ręką poszarpaną brodę. Nie poprowadził Conana przez mosiężne wrota, które jak mylnie przypuszczał, Tascela zamknęła, lecz do jednej z komnat na granicy Tecuhltli. — Ten sekret był strzeżony przez pół wieku — powiedział. — Nawet nasz klan go nie zna, a Xotalancanie nigdy go nie odkryli. Sam Tecuhltli zbudował to ukryte wejście, zabijając potem niewolników którzy je zrobili. Obawiał się, że któregoś dnia Tascela, której miłość do niego szybko zmieniła się w nienawiść, zamknie przed nim bramy Tecuhltli. Ona jednak odkryła tajemnicę i zabarykadowała ukryte drzwi, gdy wracał z nieudanego wypadu na Xotalancan. Pochwycili go i obdarli żywcem ze skóry. Śledziłem ją kiedyś. Zobaczyłem, jak wchodzi tą drogą do Tecuhltli — tak odkryłem sekret. Nacisnął złoty ornament w ścianie i płyta odsunęła się odsłaniając wiodące w górę schody z kości słoniowej. — Te schody wbudowano w ścianę — powiedział Olmec. — Prowadzą do wieży nad dachem, a stamtąd innymi schodami można dostać się do różnych komnat. Pospieszaj! — Za tobą, przyjacielu! — odparł ironicznie Conan, kołysząc długim mieczem. Olmec wzruszył ramionami i wstąpił na schody. Conan natychmiast ruszył za nim. Drzwi same zamknęły się po ich przejściu. Umieszczone wysoko w górze kamienie ognia zamieniły klatkę schodową w studnię słabego, skupionego światła. Mozolnie wspinali się po krętych stopniach, by w chwili, gdy Conan oszacował, że znajdują się powyżej trzeciego piętra, dotrzeć do owalnej komnaty o kopulastym suficie, w którym osadzono oświetlające schody kamienie ognia. Przez oprawione w złoto tafle z nietłukącego się kryształu — pierwsze prawdziwe okna, jakie widział w Xuchotl — Conan dostrzegł wysokie dachy, kopuły i wieże majaczące groźnie na tle rozgwieżdżonego nieba. Spoglądał na dachy Xuchotl. Olmec nie patrzył przez okna, Ruszył pospiesznie jednymi z kilku schodów, które prowadziły z wieży w dół i gdy zeszli kilka stóp znaleźli się w wąskim, długim korytarzu. Na końcu korytarza czekały kolejne strome schody. Nagle Olmec przystanął. Gdzieś w dole zabrzmiał kobiecy krzyk strachu, wściekłości i wstydu, stłumiony przez grube mury, lecz mimo to wyraźny. Conan rozpoznał głos Valerii. Rozwścieczony do nieprzytomności Cymmerianin, zajęty myślą jakie to zagrożenie wyrwało taki wrzask z ust zuchwałej Valerii zapomniał na moment o Olmecu. Przecisnął się obok księcia i ruszył w dół schodów. Instynkt obudził się w nim w tej samej chwili, gdy Olmec uderzył swą wielką pięścią jak młotem. Gwałtowny i cichy cios wymierzony był w podstawę czaszki Conana. Barbarzyńca odwrócił się jednak w samą porę i przyjął uderzenie w nasadę karku. Siła ciosu złamałaby kręgi słabszego mężczyzny, lecz Conan tylko zachwiał się, upuścił miecz bezużyteczny przy walce z tak bliskiej odległości i padając złapał wyciągnięte ramię Olmeca, pociągając księcia za sobą. Runęli ze schodów razem na łeb na szyję, jak splątany kłąb głów, nóg i rąk. Już spadając Conan odszukał byczy kark Olmeca i zacisnął na nim żelazne palce. Szyja i ramię barbarzyńcy zdrętwiały od uderzenia olbrzymiej pięści Tecuhltlanina, który uderzył jak kafar, wkładając w cios całą siłę masywnego przedramienia i potężnych bicepsów. Jednak uderzenie nie odebrało Conanowi siły. W czasie upadku trzymał gardło przeciwnika zaciekle jak buldog. Toczyli się, tłukąc i obijając o stopnie, aż w końcu rąbnęli na końcu schodów w drzwi z kości słoniowej z takim impetem, że rozbili je w drzazgi i wpadli do komnaty. Zanim to nastąpiło, Olmec już nie żył. Jeszcze na schodach żelazne palce Cymmerianina wydusiły mu zdradziecki dech i złamały kark. Conan podniósł się otrząsając drzazgi z wielkich ramion, ocierając krew i kurz z twarzy. Znajdował się w Wielkiej Sali Tronowej. Oprócz niego było w niej piętnaście osób. Jako pierwszą zobaczył Valerię. Przed podium z tronem stał dziwny, czarny ołtarz. Wokół niego siedem czarnych świec w złotych lichtarzach wysyłało wijące się spirale gęstego, zielonego dymu o niepokojącym zapachu. Spirale dymu łączyły się pod sufitem w chmurę, tworzącą dymną kopułę nad ołtarzem, na którym leżała zupełnie naga Valeria. Jej ciało wyglądało szokująco biało w porównaniu z błyszczącym hebanowo kamieniem. Leżała rozciągnięta na ołtarzu, z rękami nad głową. Nie była związana. U jednego końca ołtarza klęczał młody mężczyzna, trzymając mocno jej nadgarstki, a na drugim końcu młoda kobieta przytrzymywała ją za kostki nóg. Valeria nie mogła się podnieść ani nawet poruszyć. Zgromadzeni Tecuhltlanie klęczeli w półokręgu, milcząco obserwując wydarzenia rozpalonymi, pełnymi żądzy krwi oczami. Tascela rozpierała się na tronie z kości słoniowej. Mosiężne czary z kadzidłem snuły wokół niej wstęgi dymu. Gęste pasma owijały się wokół jej nagich członków jak pieszczące palce. Nie mogła usiedzieć spokojnie; wiła się i unosiła w zmysłowym zapamiętaniu, jakby znajdowała przyjemność w kontakcie z gładką kością słoniową. Trzask drzwi rozlatujących się pod uderzeniem dwóch spadających ciał niczego nie zmienił. Klęczący mężczyźni i kobiety spojrzeli tylko bez zainteresowania na zwłoki swego księcia oraz podnoszącego się z posadzki mężczyznę i z powrotem odwrócili łakome oczy ku białej postaci, prężącej się na czarnym ołtarzu. Tascela popatrzyła na Cymmerianina bezczelnie i z drwiącym uśmiechem rozparła się w fotelu. — Suka! — Conan zobaczył czerwone plamy przed oczami. Ruszył ku księżniczce zaciskając swe pięści ja żelazne młoty. Po pierwszym kroku usłyszał metaliczny szczęk i zimne żelazo wbiło się w jego nogę. Powstrzymany w marszu, potknął się i prawie że upadł
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Mężczyźni są w swoich snach bardziej agresywni fizycznie, podczas gdy kobiety są bardziej wyrozumowane i agresywne werbalnie...
- Aladyn przynajmniej wykracza nieco poza granice schematu, przedstawiając nam głównego bohatera - mężczyznę, oraz nieco śmielsze charaktery i wizje...
- Starszy mężczyzna pochyla się i mówi mu kusicielskim głosem do ucha: – Musimy cię mieć zanim skończysz dwadzieścia pięć lat, zanim twój mózg przestanie się rozwijać...
- Postacie, twarze, oczy tych dwóch mężczyzn, którymi byłam ja sama, zbliżały się, przenikały w siebie, nie stając się jednak ani przez chwilę jednością...
- Wysportowany mężczyzna pewnego wieczoru, gdy na dworze szalała śnieżyca, otworzył drzwi wiodące z biblioteki na taras, gdyż oczekiwał kogoś, komu ufał...
- Ale zatrzymał się przy wiodących na esplanadę schodach i popatrzył na skały i piasek, który mężczyzna określił mianem piasku żeglarzy, materii życia...
- Niektórzy mężczyźni w wieku średnim lubią odgrywać rolę twar- dych, nie poddających się stresom, nie interesujących się stanem swego zdrowia...
- Tak więc, mimo dobrej postawy trzech mężczyzn w kokpicie i na bocznych stanowiskach, oraz łuczników w lukach, zostali ponownie przytłoczeni...
- Nieraz zadawala sobie pytanie, co w tym ciężkawym, powolnym w ruchach mężczyźnie działa na nią tak odpychająco, a co powoduje, że na samą myśl o nim w weekendowe poranki...
- Następnie machnął ogonem i wyszedł spokojnie do głównej kabiny, dając jej najoczywistszy dowód, że całkowicie ufa mężczyźnie, z którym ją zostawił...