Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie zapominaj, że jestem twoim dowódcą. Zobaczysz się z Alicją... dobra? - powiedział słabnącym głosem. Filip odwrócił się na moment. Łzy nabiegły mu do oczu. - Tak. Zobaczę się z nią. Nazajutrz Bugleman już nie żył. Było tyle trupów, że nie mogli nadążyć z kopaniem grobów, robili więc mogiły zbiorowe. Filip postanowił, że przynajmniej zapewni Buglemanowi przyzwoity, żydowski pochówek. Próbował zebrać dziesięciu Żydów, aby odmówić Kaddish, ale o jednego było za mało. Widząc strapienie Filipa O'connor zbliżył się do niego. - Poruczniku, słyszę, że nie może pan zebrać minyan. Pomyślałem sobie, że można by pominąć fakt, że noszę koloratkę... mógłbym odmówić Kaddish. - Zrobiłby to ojciec? - Myślę, że taka byłaby wola Naszego Zbawiciela - odparł O'connor uśmiechając się. Filip i ośmiu żałobników stało nad grobem razem z ojcem O'connorem. Ciała zmarłych czekających na pochówek zaczęły się psuć pod wpływem gorąca. Rozchodził się od nich przykry odór. Lecz kiedy ciało Buglemana złożono w grobie, rozbrzmiewał nad nim Kaddish, tradycyjny żydowski śpiew. Rozdział szesnasty Ze znużeniem Anna przerzuciła nogi na brzeg łóżka, wstała i podeszła do okna w sypialni Filipa. Zbliżały się wakacje, lecz przyglądając się jak San Francisco tonie w chłodnej, szarej mgle, nie miała powodu do radości. Minęło dziesięć miesięcy od wyjazdu Filipa, które spędziła pogrążona w rozpaczy. Odcięta od wszelkich wiadomości z wyjątkiem tych podawanych przez radio i zamieszczanych w codziennych gazetach, które doniosły o podaniu się Bataan kilka miesięcy temu. Z upływem czasu zaczęła zakładać, że albo zginął, albo dostał się do niewoli. Nie dostała od niego żadnej wiadomości odkąd odpłynął na "General Pershing". Nadaremnie zasięgała informacji w różnych departamentach. Nikt nie wiedział nawet, gdzie znajduje się "Pershing", więc tym bardziej nie troszczono się o los jej męża. Czasami miała ochotę krzyczeć, zmusić nieuprzejmych, opryskliwych urzędników, by się czegoś dowiedzieli. Lecz w tym okropnym okresie, kiedy Amerykanie odnosili same klęski, tysiące żon podzielało los Anny, a siły zbrojne po prostu nie posiadały dokładnej listy poległych. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia Anna weszła do domu i zastała Ewę siedzącą nieruchomo na brzegu kanapy. Anna podbiegła do niej. - Ewo, kochanie, co się stało? Twarz teściowej była przeraźliwie wykrzywiona, a oczy miała zamglone. Próbowała poruszyć ustami, lecz wydała tylko jakiś nieartykułowany dźwięk. Anna chwyciła Ewę za ramiona usiłując ją podnieść, gdy nagle spostrzegła, żółty prostokąt na dywanie. Krzyknąwszy podniosła telegram i przerażona przeczytała jego treść: "Porucznik Coulter... Zaginął... W pobliżu Korrehidor." Zapominając o Ewie, wybuchnęła płaczem. Zaginął! Lecz gdy opuściła ją pierwsza fala rozpaczy uświadomiła sobie: zaginął nie znaczy, że nie żyje. Mógł przecież dostać się do niewoli. Nakazując sobie spokój, Anna zwróciła się do Ewy, która wciąż pozostawała w bezruchu. Anna czym prędzej zadzwoniła po lekarza. Ewa, niewątpliwie po przeczytaniu telegramu, dostała poważnego wylewu, który sparaliżował jej całą lewą stronę ciała. Po krótkich oględzinach lekarz wezwał pogotowie i zabrał ją do szpitala. Przez kilka kolejnych dni walczono o jej życie. Anna przebywała w szpitalu na okrągło, a Simon nie odstępował od łóżka żony ani o krok. Po kilku dniach niepewności Ewa zaczęła dochodzić do siebie. Po tygodniu mogli zabrać ją już do domu, lecz paraliż nie ustąpił i nadal mówiła bardzo niewyraźnie. Simon całymi dniami siedział przy Ewie trzymając ją za rękę. Przestał pracować i nie był w stanie myśleć o niczym innym, tylko o niej. Anna wiedziała, że nie da rady pracować i jednocześnie opiekować się dwojgiem starych ludzi. Ewa potrzebowała teraz ciągłej pielęgnacji, a Simon w tym względzie był praktycznie bezużyteczny. Ambitne plany, które robiła odnośnie ich przyszłości, musiała teraz odłożyć na bok. W obecnej sytuacji musiał im wszystkim wystarczyć żołd Filipa. Annie trudno się było z tym wszystkim pogodzić, choć wiedziała, że nie tylko ją dotyka cierpienie. Ruthie również martwiła się o Kenna i trudziła wychowywaniem dziecka, drżąc na myśl, że mały może nigdy nie zobaczyć swojego ojca. W Sylwestra 1943 roku Anna z Ruthie zdecydowały razem rozpocząć Nowy Rok. W saloniku Coulterów, Anna odkorkowała taniego szampana. Gdy zegar wybił dwunastą wzniosły toast za swoich mężów. Anna poszła zapytać, czy Ewa i Simon zechcą do nich dołączyć, ale obydwoje już spali. Wróciła do salonu, ponownie napełniła kieliszki po czym wzniosła kolejny toast. - Za ciebie, Ruthie. Bogu dziękuję, że mam taką przyjaciółkę. Rozdział siedemnasty Przez kolejne osiemnaście miesięcy Ruthie trzymała Annę przy życiu. Jedną z niewielu jej radości w życiu było dziecko Ruthie, Jeremy