Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Na politurowanym blacie stały butelki z wodą mineralną i szklanki z topornie rżniętego kryształu, najwyraźniej stanowiące spadek po imperium. Popielniczek nie było. Dywan, świeżo przeciągnięty odkurzaczem, gruby i gęsty jak mech, przyjemnie grzał w stopy. W powietrzu unosił się delikatny poszum, cichy, na granicy słyszalności. To pracowały ukryte w ścianach, potężne zagłuszarki. Przy stole siedziało ośmiu mężczyzn. Całkowicie anonimowi ludzie... Jednak to oni pociągali za sznurki i od nich zależała polityka dwu potężnych krajów. Na szczycie zasiadał facet o pospolitej fizjonomii ciecia. Był światowej klasy uczonym pracującym przy nasłuchu fal radiowych pochodzących z głębokiego kosmosu. Ci po jego lewej stronie nazywali się Smith, Robinson i Brown. Takie przynajmniej nazwiska padły podczas wzajemnej prezentacji na początku narady. Amerykanie w kolejności mieli być: generałem wywiadu, szefem tajnego projektu poszukiwań inteligencji pozaziemskich i koordynatorem systemu obrony powietrznej Stanów Zjednoczonych. Rosjanie po przeciwnej stronie przedstawili się jako Iwanow – dowódca specgrupy sabotażu orbitalnego, Aleksiejew – szef wywiadu wojskowego oraz Fiodorow – charyzmatyczny generał lotnictwa, wsławiony bombardowaniem napalmem czeczeńskich i inguskich wiosek. Wszystkie te nazwiska były nieprawdziwe. Wreszcie miejsce w drugim końcu stołu zajmował niemłody już człowiek, którego szczera, słowiańska gęba wywierała jednakowo niekorzystne wrażenie zarówno na Amerykanach, jak i Rosjanach – Stiepan Iwańczuk. Jedynie on wyglądał na tego, kim był w rzeczywistości – weteranem Afganistanu, byłym policjantem ściganym międzynarodowymi listami gończymi. Na razie przed wymiarem sprawiedliwości chronił Iwańczuka wywiad wojskowy. To właśnie wywiad zafundował mu dość radykalną operację plastyczną, która trochę nie wyszła, a skutkiem której była jego obecna twarz. – Spotykamy się po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu lat – zaczął Smith. – Za pierwszym razem, dla przypomnienia, chodziło o sprawę „biała sól”. Pozostali skinęli głowami. Uczony i weteran nie byli wtajemniczeni, ale udawali, że świetnie wiedzą, o co chodzi. – Po raz drugi spotkaliśmy się w styczniu przed dwoma laty, gdy obca sonda, umieszczona za orbitą Księżyca, odpaliła pocisk i zniszczyła nasz prom kosmiczny „Alabama”. Był to pierwszy i, jak do tej pory, na szczęście ostatni akt agresji. Kamery promu na chwilę przed eksplozją przekazały nam obraz obiektu. Poruszył przełącznikiem, wmontowanym w poręcz fotela. Na ścianie pojawił się telewizyjny przekaz. Widok przedstawiał silnie zniszczony statek kosmiczny o kształcie z grubsza wklęsłego walca. Boki statku przeorane były wgnieceniami i bruzdami, jakby długo dryfował w przestrzeni, zderzając się z wszelkimi napotkanymi meteorami. – To jedyne, co nam się udało zarejestrować. Jeśli panowie pozwolą, przejdę teraz do kolejnego punktu naszego zebrania. W pewien sposób sprawa sondy zaczyna się wyjaśniać. Mamy na naszej planecie obcą agenturę. Rosjanie ani drgnęli. Smith zauważył tylko na jednej twarzy wyraz zaskoczenia. To eks-policjant siedział, coraz bardziej zdziwiony. Nie miał pojęcia, po co się tu znalazł. – Emisja sygnału następuje co szesnaście godzin jedenaście minut i trwa dwadzieścia dwie sekundy – przemówił niespodziewanie Iwanow. – Sygnał nadawany jest z okolic kanionu Kolorado oraz, po upływie dwudziestu sekund, z Islandii. Potem siedem sekund przerwy i nadawanie podejmuje nadajnik w Moskwie. Amerykanin wykonał w jego stronę coś w rodzaju ukłonu. – Pańskie informacje są odrobinę przestarzałe. Przed dwiema godzinami dokonaliśmy szturmu na domniemane stacje nadawcze w Kolorado i w Reykjawiku. Uśmiechy znikły z twarzy Rosjan. – Udało się wziąć jeńców? – zapytał Aleksiejew. – Nie. Wysadzili się w powietrze. Mamy jedynie próbki tkanki. Ludzkiej tkanki w postaci dość żałosnych strzępów. I obcej tkanki w jeszcze gorszym stanie. – Czy wiadomo, co nadawali? – Tak. Z naszego terenu listę osób przeznaczonych do likwidacji w pierwszej fazie inwazji. Tak przynajmniej to interpretujemy. Nie udało nam się tego do końca odczytać. – Smith wykrzywił twarz. – My naszego przechwyconego sygnału też nie jesteśmy w stanie odcyfrować. Ale nam to wygląda na jakiś skomplikowany schemat... – westchnął Rosjanin – Bo to są schematy