Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Precyzyjnie wycelował w zamek; huk wystrzału wstrząsnął całym domem i drzwi stanęły otworem. Spostrzegł troje ludzi biegnących do innych drzwi w głębi i mocujących się z kluczem. - Stójcie, inaczej was zastrzelę! - wrzasnął Finkelborg, kierując na nich lufę. Więcej zauważyć nie zdołał, gdyż coś jak błyskawica ze świstem przemknęło po podłodze, cios trafił go nad uchem, rozorał skórę na głowie, zostawiając długą, bolesną ranę, głęboką do samej czaszki. Rasmus nigdy nie przypuszczał, że to możliwe, ale zemdlał z bólu. Ostatnią jego myślą było: Dzięki wam, dobre moce, za znak Świętego Słońca, który mam na piersi. Bez niego rozstałbym się z życiem. Ten cios miał zadać śmierć! Taran i jej przyjaciele zdołali otworzyć drzwi i wybiegli na jakiś korytarz. W progu jeszcze się odwrócili. - Co się stało? - zdziwił się woźnica. - Ten człowiek leży na podłodze. - Krwawi - stwierdził Rafael. - Czy to ty, Urielu? - dopytywała się Taran. - Och, oczywiście, że nie - rozległa się tuż obok odpowiedź. - Ja tak nie postępuję. Biegnijmy dalej! Ton jego głosu wskazywał, że gdzieś w pobliżu czai się niebezpieczeństwo. Ruszyli na oślep przez korytarz. - Bardzo praktyczne, kiedy wrogowie wybijają się nawzajem - mruknęła Taran. Na końcu korytarza zauważyli dwoje drzwi. Usłyszeli za plecami nagły świst i wpadli w panikę. Wszyscy troje, krzycząc ze strachu, chcieli jak najprędzej znaleźć bezpieczne miejsce. W korytarzu było ciemno i pewnie dlatego popełnili fatalny błąd. W pośpiechu ruszyli do różnych drzwi. Dopiero znalazłszy się w jakiejś sypialni Taran odkryła, że jest sama. Usłyszała głos Rafaela: - Taran, jesteśmy w sieni! Wyjdź! Ale co mogła zrobić? Czuła raczej niż widziała, że droga przez drzwi jest zagrodzona. Nie była jednak tak zupełnie sama, jak się jej wydawało. To, co blokowało drzwi... żyło? Okna zasłaniały okiennice, w pomieszczeniu panowała niemal całkowita ciemność. - Urielu - szepnęła. - Jesteś tutaj? Boję się. “Jestem”. Tym razem odpowiedź rozległa się w jej głowie. - Dziękuję! Dostrzegła jakiś ruch. Coś weszło do izby, ohydny smród jeszcze się wzmógł, pulsował w jej nerwach i żyłach, sprawiał, że oddychała z trudem. “Miecz”, usłyszała w swoim wnętrzu. “Czy dostanę miecz?” W powietrzu zagrzmiało i w tej samej chwili, gdy ukazał się Uriel, nie wiadomo skąd pojawił się jaśniejący miecz. Uriel zacisnął dłoń na rękojeści. Bijące od brzeszczotu światło stało się za jasne dla oczu Taran, przykryła powieki dłońmi, wcześniej zaś zdążyła tylko zauważyć przy drzwiach niebieskozieloną istotę wzrostu człowieka. Ona także zasłaniała oczy przed Urielem i ciskającym błyskawice mieczem. Zanim Taran zdążyła się zorientować, co to za istota, stworzenie parskając i prychając wyślizgnęło się z izby. Odeszło. Taran działała odruchowo. W przerażeniu szukała pociechy u Uriela, otoczyła go ramionami, ukryła twarz w białej szacie, pachnącej wiatrem i kwiatami rumianku. Uriel przyjaźnie, lecz zdecydowanie odsunął ją od siebie. - Już dobrze, Taran. Proszę cię, nie rób więcej podobnych gestów. - Przepraszam - mruknęła poprawiając włosy. - Kim on był? O dziwo, wszyscy uważali niezwykłą istotę za stworzenie rodzaju męskiego, a przecież nie mieli okazji dokładnie się jej przyjrzeć. - Nie wiem, Taran. Wiem jedynie, że nie był dobry. - O, z całą pewnością! Wiesz, Urielu, wydaje mi się, że u jego ramion widziałam coś w rodzaju skrzydeł. - Ja także, widać je było na tle ściany, kiedy padło na niego światło miecza. Miał kilka ostro zakończonych wyrostków. - A gdzie się podział miecz? - spytała zdziwiona. - Został zabrany z powrotem, kiedy niebezpieczeństwo minęło. Taran nie skomentowała tego. Wiedziała, że nie wszystko musi rozumieć. - Taran? - rozległo się wołanie z hallu. - Gdzie jesteś? - To Rafael - powiedziała do Uriela. - Pójdziemy do nich? - Tak, zniknę teraz, ale wciąż tu będę. - Cudownie - uścisnęła go za rękę. - Tak pięknie wyglądałeś z mieczem! Jak archanioł, pałający gniewem wymierzonym przeciwko złu! Odwzajemnił jej uścisk i zniknął. Pani powietrza wróciła do swych towarzyszy u wybrzeży Islandii