Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przechodzący ludzie oglądali się za nią. — Ale to już tak, synku! — odparła matka. — Wzięła se to za bardzo do serca i teraz nie może miejsca znaleźć. To już tak zawsze bywa!... Mój Boże, żeby taż to nie odchorowała!... Gustlik wciąż patrzał za nią. Doszła do figury, od której biegła boczna ścieżka w kierunku hałdy. Z boku czernił się duży staw. Taki sam jak w Ligocie między hałdami. Dziewczyna przystanęła i rozejrzała się. Teraz uchwyciła się słupa i patrzy dookoła. Ujrzała staw, bo nie spuszcza zeń wzroku. Teraz powoli, z wysiłkiem, wlecze się krętą ścieżyną w jego kierunku. Na.szarym tle wydmuchowiska czerni się jej postać. Wiatr rozwiewa jej suknie zdziera z ramion chustę. Broni się jemu. Teraz wyskubał z palców jeden koniec chusty i rozwiał szeroko koło Helenki. Szarpie nim, wydziwia, w chybkie fałdy wydyma, że chusta wygląda, jak zmięta chorągiew przy ziemi niesiona, którą ktoś przed trumną niesie. Znienacka przypomniała się Gustlikowi owa dziewczyna, o której słyszał, że ją również Willich uwiódł, porzucił, a ona ustopiła się w czarnym stawie. — Jeziis, Maryjko! — szepnął przerażony nagłym przeczuciem i rzucił się do drzwi. Widział, że Helenka dochodzi już do stawu. — Na, ty? Czy cię bąk uszczypił? — zdziwiła się matka. — Cóż tak naraz lecisz? / Ale chłopiec nic nie odpowiedział, tylko wybiegł z izby, nawet drzwi nie zamykając, i pognał na przełaj za dziewczyną. Maleńkie wzniesienie zasłoniło mu ją, ale kiedy je minął, spostrzegł, że dziewczyna stoi nad brzegiem i patrzy w wodę. — Jezusku święty!... — skamlał przerażony chłopiec - ona chce się utopić!... I śpieszył co siły. Sparzona noga boleśnie mu doskwierała, utykał głęboko za każdym krokiem, raz i drugi przewrócił się na rozmokłych, śliskich, zeszłorocznych trawskach, plątał się w ostach, poklinał z cicha i biegł. Helenka ciągle jeszcze stała nad wodą. Brzeg był wysoki, urwisty. Żółcił się z dala odkrytą gliną jak ropiejąca rana ziemi. Nisko pod jej stopami czekała woda. Czarna, spokojna, cicha. Głęboko tam było. On dobrze wie, bo nieraz jeszcze chłopcem będąc, rzucał w nią kamieniami. I pijany Bą-czek w tym miejscu się utopił. Ludzie mieli wtedy sto bied, żeby go z głębiny wywlec. Kiedy już leżał na brzegu, opęczniały i siny, muchy zbierały się czarnym rojem i siadały na rozwarte usta i oczy. Helenka taka sama będzie! Jezusku święty!... żeby tylko dobiec! A tu pieroński oset znowu się zapętlił koło nogi! Gustlik szarpnął niecierpliwie i wywrócił się. Zerwał się szybko. Już niedaleko!... Oto do tamtej kępki, potem już po kamienistym gruncie pobiegnie... Jezus! Ujrzał, że dziewczyna powoli podniosła dłonie do ócz, przechyliła się i runęła z brzegu do wody. Rozstąpiła się szeroko, czarne jej strzępy podniosły się z szumem w górę, załamały się i chlusnęły z powrotem. Woda kłębi się. Wybiegają ponad nią dłonie, biją rozpaczliwie, głowa teraz się wychyla, włosy rozpływają się w zburzonym wirze naokoło ramion, znika wszystko, woda zalewa, zalewa... Znowu ramię się wynurza. Sterczy chwilę nad skołtunioną falą, a palce zwierają się szybko i prostują... Ułapić pragną czegoś, co by przed śmiercią ubroniło... ZniknęłaL. Czarne, garbate koliska rozbiegają się, rozbiegaj;}!... Gustlik dopadł brzegu. Zrzucił marynarkę. Spojrzał gdzie środek roztańczonych kół. Tam jest!... Skurczył się, złożył ramiona nad głowę w ostry dziobiec, przechylił nisko i pchnął stopami. Zakreślił lekki łuk w po- 409 wietrzu! Rozwarła się woda z bełkotem, wchłonęła w siebie! Gustlik umie nurkować! Gustlik nie da się przeklętej wodzie! Rozgarnia ją ramionami, bije nogami. Do diabła, gdzież dno? Jest! Utrafił pięściami w lepki muł! Bije teraz nogami i szuka omackiem... To tu, to tam!... Jest!... Natrafił! Wyczuwa ciało ludzkie. Zwierają się palce koło jego dłoni. Śmierć... Wyrwał się, z drugiej strony szuka... Nie może znaleźć!... W uszach szum zamienia się w grzmot, w skroniach tysiące walców z jego huty ligockiej!... Rzuca się, szuka, szuka... jest!... Uchwycił w garść wiotki pęk dziewczęcych włosów, przechylił się odepchnął piętami od mułu... Wolnym ramieniem i nogami tłucze wodę... Czuje, wznosi się w górę... wlecze za sobą ciężar... „Jak ona dziwnie lekka!..." — przemyka mu w myślach. Wychynął na powierzchnię, chwilę jeszcze wali ją dłonią, czeka aż spłynie ciemność z ócz... Gdzie brzeg?... Tam jest!... Niedaleko!... Rozbija wodę wolnym ramieniem, odbija stopami od płynnej podstawy, a za nim sunie wychylające się z wody ciało dziewczyny... Dostał brzegu... Oddech świszczy w piersiach. Stanął, zaparł się nogami w miękkiej glinie, wyciąga dziewczynę ku sobie... U nóg leży mu jej głowa. Oczy zamknięte, woda cieknie z otwartych ust... Taka brudna, ciemna woda!... Podniósł ją, podciągnął bliżej... Jak ją tu wydostać na wysoki brzeg? Nad głową wznosi się śliską ścianą..