Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Trzymała w ręku lampę. Cofnęłasięustępując im miejsca. Chodźcie, chodźcie,kochani. A kto tenmłody człowiek? On jest ze mną, Stefan. Pseudonim "Leśnik" powiedział Stefan zdziwiony, 99. że Paweł nie powiedział o sobie "Bystry" ani też nie użyłhasła: "Pozdrowienie i braterstwo tobie". To bardzo, bardzo piękne. powiedziała kobieta. Wymawiała ksżdą głoskę ostrożnie, jakby był to kruchybibelocik z porcelany. Takiej ostrożności, takiej aksamitnejmiękkości głosu nigdy jeszcze nie słyszał. W świetle padającymz lampyzobaczył jej głowę. Niskie czoło i czarne brwi,grube iuniesione jak skrzydła. Czarnyciężkiwarkocz upiętynaokoło głowy. Dopiero w pokoju, wpełnym świetlelampy,widząc ją poruszającą się wśródzebranych zorientował się,że nie jest to młoda dziewczyna. Czarna suknia opinała jejmocne ramiona i wydatnybiust i spadała miękkimi fałdamina szerokiebiodra. Na szyi miałasznur drobnych pereł i złoty łańcuszek, z którego aż na piersi zwieszał się mały zegarek w kopercie wysadzanej klejnocikami. Podeszła do długiego stołu pod oknami zasłoniętymi grubą firanką. Stała tamlampa, a natrzechkrzesłach siedzący mężczyźni porozumiewalisię szeptem. Kiedypodeszła do stołu, powstali, Jest już "Bystry" powiedziała. To możebędziemyzaczynać? Niech panowie siadają. Na krzesłach ustawionych przed stołem, na rozłożonychnapodłodze poduszkach siedziało już kilkanaście osób. Marynka usiadła na podsuniętym jej krześle, Stefan na poduszcena podłodze. Wśród zebranychrozpoznał kilkuuczniówz gimnazjum lubelskiego. Nie było jednak nikogo zje^3 asy. Paweł przy stole ściskał ręce trzech siedzących tam mężczyzn. Z sąsiedniego pokoju zegar wybił godzinę szóstą. Wszyscy więc myślał Stefanbyli tu już przed czasem. Jaostatni. Pozdrowieniei braterstwo wam wszystkim powiedziałPaweł. Mamy dziś zaszczyt gościć usiebie trzech wybitnych Polaków. "Gustaw" wskazał ręką nasz gość z Warszawy. Może kolega zechciałbyteraz,przedprogramem artystycznym, powiedzieć kilka słów. Młodyczłowiek w okularach podniósł się z krzesła. Oparłdłonie o blat stołu. Cienie lampy padały na jego okrągłatwarz, na kosmyk włosów na czole. Był krępy, niemal otyły,promieniowała z niego zdeterminowana pewność siebie. Oparty rękami o stół pochylił się ku zebranym. Powiedział niskim, przejmującym głosem: Witam was wszystkich jako bractwo koleżeńskie i takieprzywożę wam przesłanie: Koledzy, koleżanki, nie jesteściesami. Tacy jak wy są wszędzie, zbierająsię w różnych stronach, bo my ściszył głos do przeszywającego szeptu, od 100 fct6rego dreszcz poszedł po zebranychmy, naród polski,jesteśmy całością. Nie tylko kulturalną, ale i polityczną. Kordony graniczne uniósłgłos i rozpostartą dłonią uderzyło stół nie istnieją! Cełem waszym jestkształcenie się wrzeczach narodowych. Jest wyrobienie się na wolnych obywateli wolnego narodu. Po powstaniu, tragicznym powstaniu1863 roku naród nasz popadł w apatię. Walczymy z tym uczuciem beznadziejności. Dwanaście lat temu w waszym pięknym, starymmieście o tradycjachPolski Jagiellońskiej zakończył życie bohater narodowy, twórca nowych społecznychidei, zesłany za swoją akcję powstańczą na dwadzieścia pięćlat katorgi sybirskiej. Po latachwrócił naswoją ziemię, abytu życie zakończyć. Mówię, jak się domyślacie zapewne, oksiędzuPiotrze Ściegiennym. Zbyt był samotny, na nie przygotowany grunt padałyjego słowa, nie miał współpracowników, którzy pomogliby muw opracowaniu jego idei. Zachowajcie jego idee i uczcie się nabłędach. Uczcie nie tylkosamych siebie,ale idźcie między lud wiejski. Bo przyjdzie kiedyś dzień i trzeba będzie powstać. A bez pomocyi udziału naszego ludunic nieosiągniemy. Siła jest w ludzie. W pokoju tylko przyśpieszone oddechy, poprzez drzwi nieśmiałe tykanie zegara. Stefan drżał,ściskał ręce, bal się spojrzeć na innych, aby nie dostrzegli jego wzruszenia. "Gustaw"skończył, skłonił się,usiadł, wycierałchustką spocone czoło. Pani Franciszko szepnął Paweł do siedzącej przy stole kobiety kto teraz? Kolega "Seweryn", ale może przygasło lampę i zapalimyświece. Paweł przykręcił knot lampy. Na stole tylko jednagrubaświeca w żelaznymlichtarzu. Kolega "Seweryn" jest artystą dramatycznym. Odtworzydla nas dziś fragmenttrzeciej części "Dziadów" Adama Mickiewicza. "Seweryn" podniósł się. Był wysoki, starszy, około czterdziestki, łysawy, wypukłe błyszczące czoło, wydatny nos, mięsiste wargi. Była to twarz mocna,skupiona i w tej chwili,przedrozpoczęciem deklamacji, ponura, Przymknął oczy, dłonie oparł o stół. Ktoś kaszlnął,ktoś poprawiłsię na krześle- "Seweryn" przeczekał te szmeryi dopiero w ciszy zupełnej, nie tkniętej głośniejszymoddechem,podobnej głębokiej ciszy śnieguo zmierzchu, w ciszytegopokoju skupioneji oczekującej, gdzie tylko widoczne i bezgłośne biło płomienne serce niespokojnej świecy, rozpocząłżarliwym, drżącym szeptem modlitwę księdza Piotra w wię101. ziennej celi wileńskiego klasztoru księży bazylianów. Stefanwpatrzył się w deklamującego, złożył ręce, wydawało mu się,że jest w kościele. Ale nagle "Seweryn" podniósł głowę,wyciągnął ramiona, otworzył oczyi wpatrzony w drgający nasuficie cień świecy rozmodlił się przejmującym szeptem: Ach,Panie! to nasze dzieci, Tamna północ Panie,Panie. Takiżto los ich "wygnanie! I dasz ich wszystkich wygubićza młodu, Ipokolenienasze zatracisz do końca? Stefan nie patrzył już namówiącego, głowę oparł na rozpostartych dłoniach. Słuchał całym sobą. I naglepoczuł, żegłośno wypowiadane słowa zaczynają go w przedziwny sposób łączyć z obecnymi w pokoju ludźmi. Jeszcze do niedawna,jeszcze zaledwie godzinę temu wydawali mu się obcy zupełnie. Wahał się nawet, czy wziąć udział w zebraniu. A terazbliskość,którą zaczął odczuwać, nie była wnim, ale jakbypomiędzy nim a innymi, bo kiedyuniósł oczy, napotkał szukającew półmroku spojrzenia innych, wychodzące naprzeciw,przyjacielskie, otwarte. Auczeń ze szkoły handlowej, którysiedział obok niego na podłodze, wyciągnąłrękę i uścisnął mudłoń, aStefanradośnie na ten uścisk odpowiedział. On, zawsze taki nieśmiały, nie dowierzający, skryty,zapragnął bliskiego kontaktu,dotknięcia ręki, jakby w tej chwili właśniepozdrowienie "braterstwo tobie" nabrało realnego znaczenia. Uczucia podobne nawiedzały go czasem, ale tylko w gromadzie rodzinnej. Było to w chwilach choroby najbliższych,śmierci czy pogrzebu, kiedy wspólne odczucie tragizmu łagodziłoból, kiedy można było płakać razem w rozumiejącychramionach życzliwych ludzi. Byłyto uczucia podobne douniesienia religijnego, którego doświadczał przed przystąpieniem do komunii, kiedyw skrytości własnego serca starał sięzbliżyć do tajemnicy Boga