Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie wiedziała, co w tym na pozór spokojnym, nor- malnym domu jest prawdziwe, a co udawane. Poza tym czuła się samotna. Teraz, dzięki Joemu, miała połączenie ze światem ze- wnętrznym. Joe będzie jej siatką bezpieczeństwa, kiedy wejdzie na linę. - To Eve? - spytała Diane Quinn, odwracając się w stronę męża. - Coś się stało? - Nie wiem. Chyba nie. Przyjęła tę pracę, która może... Nieważne. Przypuszczalnie nie ma się czym przejmować. Ale Joe się przejmuje - pomyślała Diane. Zawsze się przejmuje Eve. Joe położył się i naciągnął koc. - Pojedź jutro do jej matki, dobrze? - Jasne. Jak sobie życzysz. A teraz śpij. Ale Joe nie zaśnie - pomyślała Diane. Będzie leżał po ciemku, denerwując się i martwiąc o Eve. Właściwie nie ma prawa narzekać. Małżeństwo jest udane, Joe troskliwy, kochający i świetny w łóżku. Po rodzicach odziedziczył dość pieniędzy, żeby mogli prowadzić dostatnie życie, nawet gdyby nie pracował. Diane wiedziała, kiedy wychodziła za niego, że on i Eve są ze sobą na zawsze związani. Znali swoje myśli, czasem jedno z nich kończyło zdanie, które zaczęło drugie. To nie był związek seksualny. Jeszcze nie. Może nigdy nie będzie. Ta część Joego wciąż należała do Diane. Nie powinna więc narzekać, ale nadal być przyjaciółką Eve i żoną Joego. Ponieważ doskonale wiedziała, że nie ma jednego bez drugiego. - Pół godziny temu dzwoniła do Joego Quinna - po- wiedział Gil, kładąc arkusz papieru na biurku Logana. - Mark spisał rozmowę. - Chyba nam nie ufa - zauważył Logan z lekkim uśmiechem, rzucając okiem na papier. - Mądra kobieta - pochwalił Gil, siadając na fotelu i zakładając nogi na poręcz. - Wcale mnie nie dziwi, że nie ma do ciebie zaufania. Łatwo można cię rozgryźć. Na mnie może się poznać tylko ktoś ekstrawrażliwy. - To dlatego, że jesteś piegowaty. Twoje zdolności aktorskie nie mają żadnego znaczenia. Nie mogę się skontaktować ze Scottem Marenem w Jordanii - dodał Logan, marszcząc brwi. - Były jakieś telefony? - Nie. A, prawda. Dzwonił twój adwokat, Novak. - Może poczekać. - Czy Mark ma jej uniemożliwić dalsze telefony? - Ma telefon cyfrowy. Zapewne i tak go użyje, jeśli się zorientuje, że telefon w jej pokoju jest na podsłuchu. - Jak chcesz. Kiedy pojedziemy? - Niedługo. Gil uniósł brwi. - Mnie nie oszukujesz, co? - Muszę być pewien, że wszystko jest w porządku. Timwick depcze mi po piętach. - Możesz mi zaufać, John. - Powiedziałem, że czekam. - Niech będzie, ty skryty małpoludzie. Gil wstał i podszedł do drzwi. - Nie lubię jeździć w ciemno - dodał. - Nie musisz. - Traktuję to jak obietnicę. Idź spać. - Dobrze. Kiedy Gil zamknął za sobą drzwi, Logan jeszcze raz przeczytał zapis rozmowy. Joe Quinn. Ktoś, z kim należy się liczyć. Quinn był niesłychanie lojalny wobec Eve. Lojalność, przyjaźń i co jeszcze? Quinn był żonaty, ale to nie miało znaczenia. Do diabła, to nie moja sprawa, jeśli tylko nie przeszkadza Eve w pracy. Poza tym dość mam innych zmartwień. Scott Maren podróżuje po Jordanii i lada chwila mogą go złapać. Timwick mógł się wszystkiego domyślić i postarać o wzmocnienie swojej pozycji. Logan wyciągnął notes z telefonami i otworzył na ostatniej stronie. Znajdowały się tu tylko trzy nazwiska i numery telefonów. Dora Bentz. James Cadro. Scott Maren. Telefony Bentz i Cadra mogły być na podsłuchu, ale Logan powinien zadzwonić i sprawdzić, czy nic im się nie stało. A potem kogoś po nich wysłać. Wziął telefon i wykręcił pierwszy numer. Dora Bentz. Dzwonił telefon. Fiske skończył przywiązywać nogi kobiety do łóżka i podciągnął do góry jej nocną koszulę. Miała niezłe nogi, jak na kobietę po pięćdziesiątce. Ale zbyt obwisły brzuch. Powinna była trochę ćwiczyć - po- myślał Fiske. On sam ćwiczył codziennie i miał brzuch twardy jak kamień. Przyniósł z szafy w kuchni szczotkę. Telefon dzwonił uporczywie. Wbił w kobietę kij od szczotki. Morderstwo musiało wyglądać na działanie maniaka seksualnego, ale Fiske nie chciał jej gwałcić. Męskie nasienie może być dowodem sądowym. Poza tym wielu morderców seksualnych ma kłopoty z wytryskiem, a użycie kija od szczotki jest do- datkowo perwersyjne. Oznacza nienawiść do kobiet i pro- fanację domu. Coś jeszcze? Sześć głębokich ciętych ran na piersiach, taśma na ustach, otwarte okno... Czysta robota. Chciałby jeszcze trochę zostać i podziwiać swoje dzieło, ale telefon wciąż dzwonił. Ten, kto dzwoni, może się zdenerwować i zawiadomić policję. Ostatni rzut oka. Spojrzał na twarz kobiety, która wpa- trywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, wciąż tak samo przerażonymi jak wtedy, gdy wbijał jej nóż w serce. Fiske wyciągnął z kieszeni kopertę ze zdjęciami i napi- saną na maszynie listę, które dostał od Timwicka na lot- nisku. Lubił wszelkiego rodzaju listy i spisy, pomagające zachować porządek. Trzy zdjęcia, trzy nazwiska, trzy adresy. Skreślił z listy nazwisko Dory Bentz. Kiedy wychodził z jej mieszkania, telefon wciąż dzwonił. Nikt nie odpowiadał. Było pół do czwartej nad ranem, ktoś powinien odebrać telefon. Logan powoli odłożył słuchawkę. To jeszcze niczego nie oznaczało. Dora Bentz miała do- rosłe dzieci w Buffalo. Może pojechała do dzieci, może wyjechała na wakacje. A może nie żyje. Timwick będzie działał szybko, żeby zlikwidować wszystkie ślady. A Logan myślał, że ma dość czasu. Może niepotrzebnie się denerwuje i pochopnie wyciąga wnioski. Z drugiej strony zawsze wierzył w intuicję, która teraz gwałtownie go alarmowała. Zdradzi się, jeżeli pośle Gila do Dory. Timwick utwier- dzi się w swoich podejrzeniach. Logan może próbować albo ratować Dorę Bentz, albo zyskać kilka dni dla siebie. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer Gila. Światła. Poruszające się światła. Eve wyłączyła suszarkę, wstała i podeszła do okna. Czarna limuzyna, którą przyjechali z lotniska, jechała po- woli w stronę bramy. Logan? Gil Price? Dochodziła czwarta nad ranem. Dokąd można jechać o tej porze? Wątpliwe, aby Logan jej powiedział, kiedy spyta o to rano. Ale i tak to zrobi. Rozdział szósty Eve zasnęła dopiero koło piątej i spała niespokojnie. Obudziła się o dziewiątej, ale została w łóżku jeszcze pra- wie godzinę. Tuż przed dziesiątą ktoś głośno zastukał do drzwi. Nim zdążyła się odezwać, drzwi się otworzyły i niska, pulchna kobieta weszła do pokoju. - Cześć, jestem Margaret Wilson. To jest pilot do bramy - powiedziała, kładąc go na stoliku przy łóżku. - Przepraszam, że panią obudziłam, ale John mnie opieprzył, że źle zorganizowałam laboratorium. Skąd miałam wiedzieć, że ma być ładnie? Co mam kupić? Poduszecz-ki? Dywaniki? - Nic. Eve usiadła na łóżku i z ciekawością wpatrywała się w Margaret Wilson. Kobieta miała jakieś czterdzieści parę lat