Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Słysząc, że wchodzą odwróciła się. - Dzień dobry– odezwała się. – Czekałyśmy na was. Mówiłam Rudo, że niedługo przyjedziecie. Erin widział Tarę tylko przez chwilę w nocy, a wtedy był zrozpaczony i wściekły, więc nie poświęcił jej najmniejszej uwagi. Ale teraz przyglądał jej się uważnie. Pod oczami w kolorze miodowego brązu wiosennych liści drzew ma- sasa miała ciemne sińce. Ciężkie rzęsy opadały ze znużenia, ale jej uśmiech był rześki. Poczuł się przy niej dobrze, ale stwierdził, że jest trochę podekscytowany. - Briar przyjdzie za chwilę na dzienny dyżur. Ucieszy się, widząc was. Tara wyciągnęła rękę do Jacoba. - To ty jesteś mężem Rudo? – spytała. Pat szybko dokonał prezentacji. - Briar i ja dopilnujemy, by wkrótce wróciła do ciebie i dzieci. Nie zamar- twiajcie się, proszę. Najgorsze już minęło. Operacja zakończyła się sukcesem, a teraz pilnujemy, by zbytnio nie cierpiała. Jacob uśmiechnął się do Tary z wdzięcznością i stanął w nogach łóżka. Rudo, z twarzą prawie całą w bandażach i rurkami doprowadzonymi do żył i nosa, nie była podobna do tej żony, z którą przeżył tyle lat. To nie była ani jego żona, ani matka jego dzieci. Nie znał tej obcej kobiety. - Odezwij się do niej – przerwał ciszę Pat. – Usłyszy cię, chociaż nie może odpowiedzieć. Jacob, pociesz ją i uspokój. Musisz jej mówić rzeczy, które tylko od ciebie może usłyszeć. Jacob wstrząsnął się, jakby wychodził z transu. Przyciągnął krzesło i usiadł u wezgłowia. - Rudo, widzę cię, żono – powiedział. – Chciałbym cię uściskać, ale nie pozwolą mi na to, póki nie wyzdrowiejesz. Położył głowę na poduszce, obok głowy Rudo. – Zrobiłem to – kontynuował cicho. – Te psy są martwe. Już nigdy żaden z nich nie weźmie do ręki noża. Rudo otworzyła z trudem oczy i spojrzała na Jacoba. Pat odwrócił się, by nie patrzeć na ból i miłość malujące się w jej spojrzeniu. - Chodź – rzekł do Erina. – Zostawmy Rudo i Jacoba samych przez chwilę. Stali na korytarzu i cicho rozmawiali, gdy szelest nakrochmalonego płótna uświadomił im, że nie są sami. 107 - Dzień dobry, panie Gifford – pozdrowiła go zakonnica, która przyjmowa- ła Briar i Tarę. – Przyszłam po pańskiego tropiciela. Kobieta musi odpoczywać, a jej mąż powinien porozmawiać z chirurgiem, który ją operował. Na pewno bę- dzie chciał założyć kilka pięknych szwów na tej okropnej ranie na jego piersi. Uśmiechnęła się do Pata i Erina i weszła do separatki Rudo. Wychodząc z Jacobem, dodała: - Przysłaliście nam dwie dzielne kobiety. Nie boją się ciężkiej pracy. Będą doskonałymi żonami. W tej chwili nadbiegła Briar i prawie na nich wpadła. Niosła basen przykry- ty czystą szmatką. - Jacob! Tak się cieszę, że przyjechałeś do Rudo. Teraz będzie szybko wra- cała do zdrowia. - Dziękuję – powiedział Jacob. – Dziękuję za opiekę nad moją żoną. Zakonnica wydała Briar cichym głosem kilka wskazówek i zabrała Jacoba do chirurga. - Briar! – odezwał się Pat. Odwróciła się twarzą do niego. Pamiętając, jak Tara się z nią droczyła, po- czuła się dziwnie nieśmiała w obecności tego mężczyzny, którego przecież znała przez całe życie. Wyciągnął ramiona, by ją uściskać, ale osłoniła się niezręcznie basenem. Nie zauważając jej zakłopotania, Pat pocałował jąw policzek. - Powiedz, czy Rudo będzie mogła mówić? - Chirurg twierdzi, że tak, ale musi minąć sporo czasu. Najprawdopodob- niej nigdy już nie będzie mówiła tak dobrze, jak przedtem, ale bez trudu da sieją zrozumieć – wyjaśniła Briar podchodząc do drzwi separatki. - Rudo jest wojowniczką. Płynie w niej krew Zulusów. Wyjdzie z tego – oświadczył stanowczo Erin. Gdy Briar już chwytała za klamkę, Pat jeszcze ją zatrzymał. - Jacob chce tu zostać, póki Rudo nie będzie mogła opuścić szpitala. Erin i ja sądzimy, że to dobry pomysł. Erin ma następnego klienta dopiero za dwa i pół tygodnia. Myślę, że do tej pory Rudo będzie mogła już wyjechać z Bula- wayo. Briar skinęła głową zastanawiając się, po co on opowiada jej o swoich planach. Teraz musi zastąpić Tarę. Chciała już pozbyć się jego towarzystwa i trochę się opanować. Czuła, że w obecności Pata zaczyna się zachowywać jak nastolatka. - Twoi rodzice zaprosili nas do swojego miejskiego domu – ciągnął Pat. – Może Tara zamieszka z nami? Będzie jej wygodniej niż w internacie pielę- gniarek. - Jacob gotuje prawie tak samo dobrze jak Rudo – dodał Erin z wesołym uśmiechem. – No, daj spokój, Briar. Daj się namówić! Zawsze chciałem mieć siostrę, ale tato jakoś nie potrafił mi jej sprezentować – drażnił się z nią. Pat uderzył syna w ramię