Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To i umy[lili ten poczecik rajtarski ku nam podesBa. A jeszcze w tym wszystkim co najgorsze, to to, |e tak butnie w pitnastk maszerowali duktem przez [nieg po to nasze, polskie przecie|, dobro. Szli jak po swoje. WBasnej kamienistej ziemi ugryz nie mogli, bo chuda i mrozem skuta, to po nasze chBopskie jadBo signli. Bo za darmo, pBaci nie trzeba. Chyba krwi. Nie |aBowali my im tej krwi. WBasnej tak|e nie. Bo jak|e? Kto do kogo przyszedB? Klepaki ku Soederstior-nom? Tak byBo temu jasnemu oficjerowi, co my go po bitwie pogrzebali pod [wierkiem, tym koBo palisady. Tak miaB w papierach ukrytych na piersiach w kieszeni koletu, wic powtarzam: kto do kogo w go[ci szedB  % my ku nim, czy oni ku nam? Jakie to wilcze prawo przywiodBo tu, do le[nego chBopskiego domu, tego wsatego piknisia ze Smalandu, w dzbaniastych cholewach i pozBacanych ostrogach? Po co przywiódB tu z sob na [mier tych swoich spieszonych rajtarów? Musieli swoje chabety zostawi na przeBczy, bo w [niegi tu z koDmi nie dobrnie. No i w taki sposób trzeba byBo królewskim kawalerzystom na piechty schodzi ze [wiatu, bo pardonu nikt tu nikomu nie dawaB. Od tego czasu, gdy nam te konie ze zdobyczy przy- 11 padBy, ludzie nazwali to miejsce: Szwedzkie SiodBo. I tak ju| zostaBo przez wieki i dalsze wojny, których nam nikt nigdy nie skpiB. Pierwszy pocisk czoBgowy wymacaB nas po pitej. Najpierw usByszeli[my, jak to w ogniu bezpo[rednim, zwykBe podwójne buch-buch odpalenia i sekund pózniej coraz wy|szy skowyt, zakoDczony gBuchym pacni-ciem. NiewypaB! Zanim wykrztusiBem:  Kryj si!", ju| dwa nastpne zataDczyBy na linii palisady, o trzydzie[ci metrów od domu. Je|eli teraz przenios  pomy[laBem, podrywajc skokami Halszk i chBopaków poboczem wi stron parowu  to znaczy, |e si wstrzeli-wuj. A je|eli tak, to my[l, |e nas tu wicej ni| pluton. A to [wiadczy, |e nie wszystko wiedz. Oczywi[cie, je|eli przenios... Przenie[li. Dwa pociski, a potem nastpne dwa poszBy w las ponad dachem