Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ale to stworzenie miało też w sobie pewien majestat, piękno w lśniącej skórze i wdzięcznych ruchach. Niczym jakiś kolosalny pływak w czarnym stawie. Może powinni je zostawić w spokoju. - Nigdy nie zobaczylibyśmy go z mostku. Instrumenty odfiltrowują to, co uznają za nieistotne. - Killeen znowu był rzeczowy, zdusił w sobie zdumienie. Taki był koszt bycia kapitanem. Toby gapił się, wciąż zafascynowany żaglowężem. Wiedział, że to, co mówi ojciec, jest słuszne. Nikt by się nie domyślił, co oni tu widzieli. Ale Killeen wychodził na zewnątrz raz za razem. Borykał się z kapitańskimi problemami, zastanawiał się, martwił, spacerował po kadłubie, wypatrywał, nie wiedząc sam, czego szuka. A część załogi sądziła, że musiał zwariować. Toby słuchał, jak ojciec rozkazuje skierować Argo w tą pełną cieni chmurę. Zrozumienie docierało do załogi powoli. Przez com dolatywały do niego podniecone głosy, pełne nadziei i radości. - Tato? - zapytał w końcu. Killeen wyrzucał z siebie lawinę rozkazów. Załoga musi się przygotować do polowania, do poszukiwań, do pościgu za dziwną zwierzyną w mrocznych, próżniowych głębiach. Do robienia tego, czego nigdy wcześniej nie próbowali. Czego nigdy sobie nawet nie wyobrażali. - Tak? - zapytał krótko Killeen, przerywając wydawanie rozkazów. - Możemy zaszyć się w tej chmurze na trochę. Odpocząć. Rozeznać się we wszystkim. Killeen wściekle potrząsnął głową. - Nie. Uzupełnimy zapasy, to wszystko. Tam jest Prawdziwe Centrum. Popatrz na nie! Jesteśmy już tak blisko. Toby patrzył przed siebie, przebijał wzrokiem pylne bryły, które otoczyły kadłub Argo, jak tylko statek skierował się w głębiny olbrzymiej chmury. Przy maksymalnym powiększeniu udawało mu się dojrzeć środek Galaktyki. Rozżarzony do białości. Piękny. Niebezpieczny. Zrozumiał teraz, że nic nie przekona ojca, żeby zboczył z drogi do tego celu. Ani śmierć głodowa, ani śmiertelne ryzyko, ani brzemię minionego smutku. Będą lecieli prosto do niszczycielskiego Centrum tego jaskrawego, wirującego chaosu. W niemożliwą podróż. Będą czegoś szukali, nie mając pojęcia, co by to mogło być. Killeen uśmiechał się szeroko. - No, synu, po to się urodziliśmy. Polecimy naprzód. Do środka. Gdzieś tu znajduje się przeszłość naszej rodziny. Dowiemy się, co się stało, kim jesteśmy. - Załodze nie podoba się taki sposób mówienia, tato. Killeen zmarszczył brwi. - Jak to? - To przerażające miejsce. - I co z tego? Jeszcze nie widzą jego chwały, nie przemyśleli sobie tego naprawdę. Kiedy przyjdzie czas, pójdą za mną. - Uciekamy, żeby ratować życie, tato. - No więc? - Killeen roześmiał się; zawadiacki, ludzki grymas w zalewającym ich galaktycznym świetle. - Zawsze to robiliśmy. Burza cząstek Opancerzony kształt sunie niczym polujący szerszeń. Tułów ma z wysokoudarowej, matowej ceramiki. Biała jak kość sieć imituje żebra. Podczas wymieniania ładunków plazmatycznych balony-zasobniki rozdymają się jak płuca. Powolne wdechy, trzepotliwe wydechy. Wszystko to iluzja. Jego ciało jest skarbnicą minionych planów, wolną od ciężaru, nie pamiętającą o planetach. Ewolucja niezależna od substratu organicznego, metalicznego i plazmatycznego. Jego projekt odnosi się do chłodnych inżynierii zamkniętych w pokrój kryształu. Funkcje zbiegają się w formie. Rurowe pręty niewidzialnych napięć, przęsła niczym oświadczenia. W innych miejscach sterczące z jego bezmiaru wieloboki wysadzane są szarymi uchwytami, wydrążonymi w plamistym srebrze łukami. Zwężające się linie zlewają się, łącząc ukośne osie. Żadne z tych geometrycznych rozwiązań nie byłoby możliwe pod dyktatem grawitacji. Obraca się. Z powagą, ostrożnie. Ruch jest zbędnym luksusem, skoro tym, co się naprawdę przemieszcza, są dane. Cenestezję ma słabo rozwiniętą. Żyje wśród zakodowanych wewnątrz wszechświatów. Sieci, logika, filtry. Pomykające to tu, to tam percepcje są motywami rzuconymi pomiędzy ruchome piaski gwiazd i życia. Przez przestrzenie przepływają dane. Cyfrowe rzeki rozgałęziają się w rzeczułki w poszukiwaniu receptorów. Zająkliwe, zakodowane warstwami, równie nieskończone jak deszcz protonów. Jak w gorączkowej potrzebie strumienie danych spadają na nieprzezroczyste, tytanowe powłoki. Ale ono nie wyczuwa rwącego nurtu cząstek, który daremnie smaga masywne tarcze: obracające się warstwy skorupowego cismetalicznego konglomeratu. Masa jest brutalna. Za krystalicznymi murami nie ma niczego, co przypominałoby maszynę. Żadnego ruchu, żadnych ślizgających się, mechanicznych momentów obrotowych