Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Pośpiech może tylko zaszkodzić. Cywilizację należy dawkować. Już dzisiaj zwracam się do tych, którzy wkrótce poprowadzą misje cywilizacyjne do krajów: Affri, Kel-Ttu, Hinndusz, Aamu, Puunti Tartessos. Pamiętajcie, że wasze słowa muszą zawsze wyrażać prawdę. Bo słowa są trwalsze od granitu, żyją dłużej niż państwa, narody, stulecia. Pamiętajcie, że waszą podstawową bronią, jako nauczycieli cywilizacji, nie jest siła zbrojna. Broni możecie użyć tylko i wyłącznie we własnej obronie. Waszą bronią jest siła przekonywania, handel i osiągnięcia cywilizacji, które tym ludom przekażecie. Wszystko przemija, bo czas jest po nad wszystkim. My też przeminiemy. Niech wśród tych ludów pozostanie wspomnienie o nas, że wtedy gdy byliśmy, nie było strachu i zawiści. Nikt nie współzawodniczył o władzę i bogactwo. Nie napadał na sąsiada i nie przelewał jego krwi. Nie brakowało żywności i odzieży, a jej zdobycie nie wymagało ciężkiego trudu. Chciałbym, aby ci, którzy przyjdą po nas i od grzebią ruiny naszych miast, pomyśleli o nas, o przemijającym czasie. Za dumali się nad nietrwałością dzieł człowieka i aby pomyśleli: za ich czasów nie było strachu i przemocy, słowo „człowiek” brzmiało godnie... Oyaa skończył. Była to piękna i mądra przemowa. Przeszliśmy na taras. W dole błyszczało kolorowo iluminowane miasto. Ulicami przeciągały korowody z pochodniami, na placach grały orkiestry. Obywatele Atlantu celebrowali swoje święto, bawiąc się i ucztując. Dałem znak, aby rozpoczęto pokaz. Huknęło ze wszystkich stron. Nad miastem pękały rakiety, iskrząc wszystkimi kolorami tęczy. Jedne spadały kaskadami, inne zmieniały się w wirujące ogniste koła. Niektóre zawisły na spadochronach, tworząc iskrzące brylantowe stosy. Rakiet wciąż przybywało. Niebo nad miastem zrobiło się nierealnie kolorowe. Patrzyliśmy urzeczeni, gdy nagle huknęła jakaś większa bateria, a po chwili na niebie za płonął purpurą napis: 100 LAT ATLANTU. Gaaja przytuliła się do mnie. Upłynęła chwila, nim pośród huku pękających rakiet zrozumiałem, co mówi. - Pomyśl, ile razy tam w kosmosie ogarniało nas zwątpienie, jak blisko byliśmy rozpaczy i załamania... Ja zawsze wierzyłam w ciebie. Ty byłeś naszą podporą i nadzieją. Dziękuję za wszystko, co mnie otacza. Dziękuję ci za ten świat, za moją młodość, za szczęście! Kochana Gaaja. Przytuliłem ją mocniej. Ja też byłem szczęśliwy. - Przeceniasz moje zasługi - odparłem. - To, co nas otacza, miasto, państwo, nasza młodość, dobrobyt, w którym żyjemy, nie są wy łącznie moją zasługą. Jest to suma pracy i inicjatywy nas wszystkich. Każdy z nas dał z siebie wszystko, na co było go stać. Ja byłem tylko koordynatorem. - Nie! Nie zgadzam się! Ty byłeś mózgiem, inicjatorem. Bez ciebie zginęlibyśmy już na Dogonię. Odires kazałby nas wystrzelać jak kaczki. To, że żyjemy, to wszystko, co nas otacza, jest wyłącznie twoją zasługą. I nie usiłuj mnie przekonywać, że było inaczej! Jestem twoją niewolnicą, panie mój i władco, i pozostanę nią aż do końca dni moich, a największym moim marzeniem jest przeżyć życie przy tobie - oświadczyła patrząc mi w oczy. Pokaz się skończył. Oggo podszedł do nas i dwornie się skłonił. - Prosimy na ucztę - oznajmił. - Poddani Waszych Wysokości już się niecierpliwią. Słychać aż tutaj, jak niektórym w brzuchach burczy z głodu. Chodźcie, bo będzie kłopot, jeśli któryś z nich zasłabnie. - Przyznaj się, że twój brzuch najgłośniej jęczy - żartowała Gaaja. - Znam twój apetyt, a i od innych słyszałam co nieco. - Co słyszałaś? - zainteresował się Oggo. - Na pewno jakieś niewybredne plotki. - Przeciwnie, same ciekawostki... - Na samo ich wspomnienie zaśmiała się perlistym śmiechem. Żartując z Ogga weszliśmy do sali, gdzie zastawiono stoły do uczty. Sala była największa w pałacu. Stoły ustawiono w podkowę. Zasiadło przy nich trzysta osób. Czekano na ragona. Podeszliśmy do naszych miejsc. Usiadłem, mając Gaaję po prawej, a Ogga po lewej stronie. Biesiadnicy zajęli swoje miejsca. Z góry dobiegały przytłumione dźwięki muzyki. Kucharze stanęli na wysokości zadania, stoły uginały się pod ciężarem przeróżnych potraw. Były to szczyty kulinarnego kunsztu, smakowite i wizualne. Miałem wznieść toast. Wstałem trzymając w ręku kryształowy puchar. Gwar ucichł. - Drodzy przyjaciele! - zacząłem. - Czego mogę wam i sobie życzyć po upływie stu lat od dnia wylądowania? Myślę, że najstosowniejszym życzeniem będzie, abyśmy w tym gronie spotkali się za następne sto lat. Wypijmy za cztery filary życia: za młodość, miłość, rozum i pracę! Bez nich życie byłoby szare i smutne. Wypijmy za dobry dzień dzisiejszy i jeszcze lepsze jutro. Wypijmy za Atlant! Spełnili toast, zabrzęczały sztućce. Biesiadnicy zaatakowali półmiski. Byli już głodni, toteż w skupieniu zajęli się jedzeniem. W miarę zaspakajanie głodu zaczęto nawiązywać rozmowy. Ja zagadnąłem Ogga, byłem ciekaw jego myśliwskich opowieści. W ostatnim czasie dużo polował, i to na różnych kontynentach. - Słyszałem, że wkrótce wybierasz się na nowe polowanie? - Tak. Wybieram się z przyjaciółmi do kraju Aamu. - I na co będziecie tam polować? - Tym razem na tygrysa. - Dlaczego akurat na tygrysa? - Z dwóch powodów. Po pierwsze obiecałem pewnej miłej blondynce tygrysie szable do naszyjnika. Po drugie, tygrys jest godnym przeciwnikiem. Polujesz na niego, a on na ciebie. Ja nie lubię bawić się w rzeźnika. Jaka to przyjemność strzelać do zwierzyny, która przed tobą ucieka? Lubię hazard, emocje, zasadę równych szans. Tygrys jest urodzonym mordercą. Ma wyostrzone zmysły, instynkt agresji, cudowną sprawność mięśni, szybkość działania. Ja mu przeciwstawiam rozum i broń człowieka. On jest w swoim środowisku, o którym wie wszystko. Ja jestem tam intruzem