Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
A jednak mam taki odruch, żeby wstawać... No, w końcu to dyrektor zarządzający... -Adam jest na pewno w Katowicach. Jego centertel ma słabą baterię... Te telefony, Pierre, są bardzo zawodne. Oczywiście, jeżeli trzeba, pojadę... - Chyba trochę się zdenerwował... Adam musiał czegoś nie dopilnować... - Co? Partner z Positive Passage poszedł do domu, zabrał klucze od magazynu i nie wyłożył sosów?... - Niezła afera... Złamanie trzech standardów... Wyszedł! No, prawie dziewiąta, właściwie mógł, ale to jednak wpadka, bo partner raczej nie powinien w ogóle wychodzić do domu... zabrał klucze... złamany standard bezpieczeństwa... Ale oni tak robią, bo mówią, że załoga kradnie, tylko czy można o tym mówić Francuzom? No i brak sosów... Oj, biedny Adam... darmowe sosy... najświętszy standard... francuska kuchnia... coś, co ma nas odróżniać od Donalda. - Już, już... Pierre, natychmiast się zbieram, zaraz wszystko tam wyjaśnię... -Adam już się z państwem Halubami rozmówi... - To oczywiste, Pierre... podjadę do magazynu Ladupy i przywiozę, co trzeba... - Jezu, jechać teraz do Pruszkowa... dochodzi dziewiąta... Litości, tylko nie to... z gardła wyciągnę mu te klucze... Kiedy ja tutaj wrócę? Nie wyjdę stąd przed dwunastą... Co zrobić z tymi Murawcami? Pieprzone sosy... 50 Przenieśmy się teraz do miasta nad morzem. Miasta, które mogłoby leżeć gdziekolwiek w kraju, w którym rozgrywa się powieść, większość miast w Polsce jest bowiem identyczna w swojej brzydocie. Stały się one, może z wyjątkiem kilku, które da się policzyć na palcach jednej ręki, ofiarą owych wędrówek ludów sprzed półwiecza. Dla przechodzących armii były to zawsze miasta zdobyczne. I dlatego nie miała znaczenia ich nazwa, polska czy obca. Po prostu stało na drodze i należało je zdobyć, zniszczyć i spalić. I dlatego taki sam los spotkał Warszawę i Breslau, Gdańsk i Kolberg. I do dzisiaj wszystkie są podobnie szpetne. Przyjrzyjmy się miastu nad morzem, do którego zaraz się przeniesiemy, tak typowemu dla naszego kraju. Gdziekolwiek byśmy się znaleźli, wszędzie wokół króluje przestrzeń. Nie widzimy w tym nic nienormalnego, chociaż wydawać by się mogło, że istotą miej skości jest przestrzeń ograniczona. Jesteśmy do tego tak silnie przyzwyczajeni, bo przecież nie znamy miast, w których istniałaby zwarta zabudowa, sieć ulic z pierzejami domów. W mieście nad morzem pięćdziesiąt lat temu istniało centrum, zwarte, jednolite, a jednocześnie pełne 52 zaułków i budynków ze zróżnicowanymi elewacjami i pięknymi bramami. Wzdłuż ulic stały kamienice. Na parterach były sklepy, kawiarnie i biura. Nasi bohaterowie nic o tym nie wiedzą. Codziennie przechodzą obok samotnego gotyckiego kościoła, wokół którego rozciągają się zachwaszczone łąki, a wśród tych zaśmieconych ugorów stoją szare kilkunastopiętrowe pudła blokowisk. Usytuowano je w taki sposób, żeby nic ich nie łączyło, pod kątami wyznaczonymi losowo, tak aby przede wszystkim nie ograniczać przestrzeni. Nie istnieją tam również ulice, ale jedynie drogi dojazdowe. Jest natomiast niezliczona ilość placów i skwerów z rachitycznymi drzewami, między którymi szaleje wiatr. A nad morzem podczas sztormów wiatr wieje naprawdę silnie. Owszem, czasami pojawia się jakieś większe drzewo, ale z reguły jest to topola, chwast wśród drzew. Gdzieś wśród tych przestrzeni, niczym kikut, niczym ocalały ząb w zmasakrowanej szczęce, stoi solidniejsza budowla, ślad innej rzeczywistości miejskiej, nieprzypominająca blokowego pudła. Przeważnie jednak swoim stanem, wyglądem, osamotnieniem wśród pustych placów i rozrzuconych bloków przypomina ruiny średniowiecznego zamku. Zapytacie, dlaczego jest tak wiele przestrzeni w naszych miastach? Warto to zapamiętać: zabawy wojenne nie wyburzyły naszych miast do gołej ziemi. Po ustaniu wędrówek ludów, kiedy ruiny przestały dymić, nasze miasta postanowiono zrównać do końca i zbudować je na nowo, piękniej i wspanialej. Chodziło nie tylko o zatarcie przeszłości, ale też o uwypuklenie tego, co i tak wszyscy wiedzieli - że na równinie nie ma nic trwałego. Zadanie to powierzono młodym, bezkompromisowym architektom. Starsi zginęli lub zawieruszyli się pod- 53 czas intensywnych przegrupowań wojsk. W tamtych czasach największym zaufaniem obdarzano architektów mających wiejskie pochodzenie. Dla nich miasto było największym wrogiem. 1 dlatego, posługując się najbardziej postępowymi uzasadnieniami, za wszelką cenę pragnęli przywrócić mu właściwy, wiejski charakter. Dlatego uważali, że między domami musi rozciągać się łąka, na której powinna rosnąć trawa, chwasty i topole, w których cieniu mogłyby paść się krowy, tak bliskie sercu architektów o wiejskich korzeniach. Pochodzenie architektów ukształtowało jeszcze jedną istotną cechę naszych miast. Izby w mieszkaniach zaprojektowali tak, aby były jak najniższe. Powszechnie wiadomo, że największym zmartwieniem chłopa na wsi było ogrzewanie. W chałupie, która nie powinna sprawiać problemów grzewczych, należało zahaczać głową o powałę. Korzystając z tej mądrości, ustawiono jedne na drugich, na wysokość kilkunastu pięter, niskie chłopskie izby. Pooddzielano je polami, garażami i śmietnikami, tak jak wsie. Mieszkańcy jednak czuli się w nich po miejsku, bo była tam bieżąca woda, czasami nawet ciepła. I tym sposobem bieżąca woda stała się podstawowym atrybutem miasta. W jednym z takich bloków w nadmorskim mieście, na dziewiątym piętrze, mieszka małżeństwo. Okna ich mieszkania wychodzą na morze. Fal morskich ani zachodów słońca jednak nie widać, ponieważ z tej strony wybudowano jeszcze kilka identycznych bloków, które całkowicie zasłoniły widok. Ale dla sztormowych wiatrów nie stanowi to żadnej przeszkody. Z łatwością docierają na dziewiąte piętro i przeciskają się przez szczeliny wypaczonej stolarki. Dlatego oboje lokatorzy od dwudziestu lat przeklinają przydział mieszkania właśnie z tej strony. 54 Dobiegali pięćdziesiątki. On starał się utrzymać swoje ciało we względnej kondycji. Od czasu do czasu ćwiczył na drążku czy ekspanderze i robił brzuszki. Miał jednak skłonności do tycia. Jego twarz, pucołowata i gładka, właściwie pozbawiona zmarszczek, nic nie mówiła 0 wieku. Można było pomyśleć, że jest dużo młodszy niż w rzeczywistości. I jeszcze ten uśmiech... Kiedy pojawiał się na twarzy, odejmował mu przynajmniej dziesięć lat. Ona wyglądała jak dynia. Duże piersi wspierały się na wydatnym brzuchu. Przestała już nawet załamywać nad sobą ręce, pogodziła się z własnym wyglądem
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Normalnie to ja całe boże dnie chodzę sobie, jeżdżę, jak się da, tu jestem parę dni, potem gdzie indziej się przenoszę, potem znowu gdzie indziej i ja w tym wiecznym ruchu spotykam...
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Opowiadano sobie z niemałą grozą, jakoby gdzieś na dalekim Wschodzie spadł temi czasy z nieba olbrzymi potwór mający trzy wiorsty długości a pół wiorsty szerokości...
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Nagle sobie uświadomiłem, że wszelkie informacje, które otrzymałem od istot – wiedzę pochodzącą z samego przeżycia, w tym z poprzedniego NDE – mogłem w końcu otrzymać...
- Och, potrafię sobie wyobrazić, jaką masz teraz minę! Nie przejmuj się, nie zamierzam się poddać! W gruncie rzeczy, mogę Ci udzielić innej odpowiedzi na pytanie, jakie zawsze...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Ma swój świat w sobie i jasnowidzenia nieziemskie, i szczęście, którego mu nikt nie odbierze i które ni czasu, ni ziemskich zmian się nie boi...
- O ile dotąd w państwach cywilizowanych wymiar spra- wiedliwości nie mógł sobie stawiać innych celów poza sądzeniem, o tyle obecnie "przestępstwo" miało być zagrożone nie...