Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W tylnej części jest klapa do zrzucania skoczków i desantowania sprzętu. W środku był duży hałas, szum, ale też działała chyba klimatyzacja. Razem z nami leciał cały sprzęt i wyposażenie, przede wszystkim środki chemiczne. W pierwszym rzucie polecieli słuchacze drugiego roku, ponieważ byli najlepiej przygotowani pod względem policyjnym, dyscyplinarnym i strukturalnym. Pierwszy rocznik poleciał w drugim, a my w trzecim rzucie. Dopiero na lotnisku, gdy samoloty wróciły z Radomia, dowiedzieliśmy się, że chodzi o to miasto. Wcześniej rozmawialiśmy o Wybrzeżu, ale były to spekulacje, a nie konkretne wiadomości. Czekaliśmy w Szymanach dość długo, chyba nawet dłużej niż dwie godziny. Do Radomia przylecieliśmy dobrze po południu, około godziny 15.00, może nawet 16.00. Na dobrą sprawę najgwałtowniejsza faza rozruchów ulicznych była już zakończona. Nam pozostało demonstrować silę. Demonstrowanie siły polegało na przemieszczaniu pododdziałów naszego rocznika w kolumnach marszowych po głównych ulicach Radomia. Dzisiaj już nie pamiętam, czy przemarsz trwał godzinę, czy dwie, ale było to na tyle długo, aby wywrzeć wrażenie na mieszkańcach. Nie spotykaliśmy się z wrogością ze strony zwykłych mieszkańców. Zdarzały się słowa aprobaty w rodzaju: "Dobrze, że przyjechaliście, może wreszcie będzie porządek". Zdarzały się także przejawy dezaprobaty polegające na kierowaniu w naszą stronę wyzwisk w rodzaju "gestapo, bandyci" itp. Z reguły wyzywały nas osoby dalej stojące, gotowe w każdej chwili do ucieczki. W jednym przypadku kilkunastoosobowa grupa nastolatków obrzuciła nasz pododdział (kompanię) kamieniami. Natychmiast po rzuceniu kamieni zbiegli między bloki. Nawet nie pamiętam, czy podjęto próbę pościgu. Na lotnisku pod Radomiem urządzono dla nas bazę. Zostawiliśmy tam cały sprzęt. Były to głównie środki chemiczne i wyrzutnie środków chemicznych. Pamiętam, że siedzieliśmy na skrzyniach z tymi materiałami. W szkole mieliśmy ich zapas wystarczający nawet na długotrwałe działania, bo przecież szkoła była centralnym odwodem MSW Jest prawdopodobne, że służby logistyczne ściągały jednak do Radomia dodatkowe zapasy środków chemicznych, bo przecież nigdy nie czeka się, aż ich zabraknie. O tym wówczas, z racji niskiej rangi, nie mogłem wiedzieć. Później bylem dowódcą ZOMO w Płocku i naczelnikiem Wojewódzkiego Stanowiska Kierowania i na tym opiera się moja wiedza. Wyruszając z lotniska, mieliśmy z pewnością niezbędną rezerwę potrzebną do działań pododdziału, zaś większe ilości środków czekały w skrzyniach. My mieliśmy z sobą tylko pałki i tarcze. Być może koledzy noszący RWGŁ-y [ręczne wyrzutnie gazu łzawiącego] mieli magazynki na trzy, cztery środki UGŁ-200 [uniwersalny granat łzawiący o wadze 200 g]. Ja chyba nie nosiłem wyrzutni gazu łzawiącego. Samochodów ze Szczytna raczej nie było w Radomiu. Nie jestem tego pewien. Może przyjechały później, w związku z obsługą logistyczną. Może też samochodami przyjechała kadra dowódcza, trudno mi powiedzieć. Nie jestem też pewien, ile i jakich pojazdów widziałem na lotnisku pod Radomiem. Broń palna, która znajdowała się w wyposażeniu słuchacza WSO, leciała z nami. Mieliśmy na stanie kałasznikowy, ale karabiny były w skrzyniach i też zostały na lotnisku. Nasi oficerowie posiadali broń krótką. Całym majdanem opiekował się szef kompanii i jego pomocnicy. W strukturze drużyny są odpowiednie szyki i każdy w drużynie zabiera co innego. Stojący na skraju szyku mają tarcze (tak zwani tarczowi), środkowi posiadają ręczne wyrzutnie gazu łzawiącego, jest też dowódca i sanitariusz. Każdy, w zależności od miejsca w szyku, pobiera odpowiedni sprzęt. Hełmy, tarcze, długie pałki wydano nam już w Szczytnie. Chyba każdy z nas dostał ręczną wyrzutnię gazu łzawiącego. Oprócz tego dostaliśmy też okulary oraz maski przeciwgazowe. Zegarka można było nie wziąć, ale maskę przeciwgazową trzeba było zabrać. Nie wiem, czemu to służyło, bo one wcale nie są takie skuteczne. W szkole w Szczytnie były armatki wodne, ale my ich ze sobą w Radomiu nie mieliśmy. Możliwe, że przyjechały za nami później. W każdej z nich byla stacjonarna radiostacja. Radiostacje posiadali również z pewnością oficerowie do szczebla dowódcy kompanii - byli to przecież oficerowie zawodowi. Natomiast nie sądzę, żeby mieli je dowódcy plutonów. Armatki wodne działały zazwyczaj w wydzielonych pododdziałach wzmocnienia, poza oddziałami taktycznymi czy operacyjnymi, ale to dowódcy tych oddziałów decydowali o ich użyciu. 118 W Radomiu, oprócz armatek lokalnej Komendy Wojewódzkiej MO, z pewnością były również armatki z Warszawy