Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Idź wreszcie spać, co? - Muszę też przeprosić Teelę. - Nie. To już moja wina. Mogłem ją powstrzymać. - Naprawdę? - Nie wiem... Nie mam pojęcia. Idź spać. - Nie mogę. - W takim razie prowadź, a ja się prześpię. Tak też się stało. W ostatniej chwili przed zaśnięciem Louis zdążył się jeszcze zdziwić, jak gładko i bez wstrząsów leci jego skuter. Lalecznik był znakomitym pilotem. Louis obudził się o świcie. Nie był przyzwyczajony do spania przy pełnym ciążeniu. Jeszcze nigdy w jego długim życiu nie zdarzyło mu się spędzić całej nocy w pozycji siedzącej. Kiedy ziewnął rozdzierająco i spróbował się przeciągnąć, mięśnie zatrzeszczały mu tak, jakby miały zamiar popękać. Jęknął głośno, przetarł zaspane oczy i rozejrzał się dookoła. Światło i cienie były nie takie, jak powinny. Spojrzał w górę, prosto w rozpaloną tarczę stojącego w zenicie słońca. Głupota, pomyślał, czekając, aż oczy przestaną mu łzawić. Jego odruchy były szybsze od myśli. Po lewej stronie panowała jeszcze ciemność, pogłębiająca się wraz z odległością. Miejsce, w którym powinien znajdować się 146 horyzont, było mieszaniną nocy i chaosu, z której wystrzelał w górę niesamowity łuk Pierścienia. Po prawej stronie był już jasny dzień. Świt na Pierścieniu wyglądał jednak zupełnie inaczej. Pustynia powoli zbliżała się do końca. Jej granica, ostra niczym cięcie nożem, wyginała się łagodnie w lewo i w prawo. Z tyłu, za ich plecami, jaśniał żółtobiały, rozpalony piasek. Olbrzymia góra ciągle jeszcze przesłaniała znaczną część nieba. Z przodu błyszczały rzeki i jeziora, poprzedzielane brązowymi i zielonymi połaciami lądu. Skutery pędziły przed siebie w nie zmienionym szyku. Przypominały jednakowe, srebrne żuki. Louis znajdował się na przedzie; jego pamięć podpowiedziała mu, że zgodnie z ruchem obrotowym miał kzina, po przeciwnej stronie lalecznika, a z tyłu Teelę. Zbocze góry przecinała wisząca w powietrzu smuga pyłu, jakby ślad po pokonującym pustynię kołowym pojeździe. - Nie śpisz już, Louis? - Dzień dobry, Nessus. Prowadzisz cały czas? - Kilka godzin temu sterowanie przejął Mówiący-do-Zwierząt. Może zauważyłeś, że przebyliśmy już ponad siedem tysięcy mil. - Tak. - Był to jednak zaledwie drobny ułamek drogi, która ich jeszcze czekała. Louis, całe życie korzystający z kabin transferowych, zupełnie zatracił gdzieś poczucie odległości. - Obejrzyj się - powiedział. - Widzisz ten ślad? Jak myślisz, co to może być? - To z pewnością pozostałość po naszym przelocie przez atmosferę. Nie miał jeszcze czasu ulec rozproszeniu. - Aha... A ja myślałem, że to jakaś burza pyłowa. Nieżas! Nie ma co, nieźle spadaliśmy! - Smuga miała co najmniej kilka tysięcy mil długości. Niebo i ziemia były dwiema płaszczyznami, przyciśniętymi jedna do drugiej, ludzie zaś mikrobami, pełzającymi pracowicie w pozostawionej im przestrzeni. - Wzrosło ciśnienie atmosferyczne. Louis oderwał wzrok od miejsca, gdzie powinien znajdować się horyzont. - Co mówiłeś? - Spójrz na wskaźnik ciśnienia. Musieliśmy wylądować przynajmniej dwie mile wyżej, niż jesteśmy teraz. Louis zamówił sobie śniadaniową cegiełkę. - Czy to ważne? - W nieznanym środowisku należy zwracać na wszystko 147 uwagę. Nigdy nie wiadomo, który szczegół okaże się nagle ważny. Na przykład ta góra, którą wykorzystujemy jako punkt orientacyjny; jest z pewnością jeszcze wyższa, niż to nam się wydawało. Albo ten srebrny punkt nad nami. - Jaki punkt? Gdzie? - Prawie na linii horyzontu, gdyby tu coś takiego było. Dokładnie przed nami. Przypominało to próbę odnalezienia jakiegoś szczegółu na mapie oglądanej niemal dokładnie z boku. Louisowi udało się jednak go znaleźć: jasny, lustrzany błysk, odrobinę większy od pojedynczego punktu. - Odbite światło słoneczne. Co to może być? Szklane miasto? - Niemożliwe. Louis roześmiał się. - Łagodnie to określiłeś. A jednak to jest wielkości całego miasta. Albo olbrzymiego pola pokrytego lustrami. Może to wielki teleskop zwierciadlany? - Jeśli tak, to z pewnością od dawna nie używany. - Skąd wiesz? - Stwierdziliśmy już, że cywilizacja Pierścienia musiała cofnąć się w rozwoju do epoki barbarzyństwa. Gdyby było inaczej, z pewnością nie pozwoliliby, żeby tak olbrzymie obszary zamieniły się w pustynie. Jeszcze nie tak dawno Louis uznałby słuszność tego argumentu, ale teraz... - Nie wiem, czy nie upraszczasz problemu. Pierścień jest większy, niż nam się zdawało. Sądzę, że jest tu dosyć miejsca i dla wysoko rozwiniętej cywilizacji, i dla barbarzyńców, i dla całej masy rzeczy pomiędzy nimi. - Każda rozwijająca się cywilizacja ma tendencje ekspan-sjonistyczne. - Racja, ale... I tak mieli się przekonać, co to było. Błyszczący punkt znajdował się dokładnie na trasie ich lotu. Konstruktorzy skutera nie przewidzieli, że jego pasażer może mieć ochotę napić się kawy. Louis przełykał właśnie ostatnie kęsy swojej cegiełki, kiedy zauważył na tablicy instrumentów dwa zielone światełka. Przyglądał im się przez chwilę podejrzliwie, po czym przypomniał 148 sobie, że przecież wczoraj wieczorem odłączył interkomy Teeli i kzina. Czym prędzej przywrócił połączenie. - Dzień dobry - powiedział kzin. - Widziałeś świt, Louis? Było to niezwykle stymulujące artystycznie. - Widziałem. Cześć, Teela. Dziewczyna nie odpowiedziała. Louis przyjrzał się dokładniej jej twarzy. Była zafascynowana i zachwycona jak po osiągnięciu nirwany. - Nessus, czy używałeś taspu na mojej kobiecie? - Nie. Dlaczego miałbym to zrobić? - Od jak dawna znajduje się w tym stanie? - W jakim stanie? - zainteresował się Mówiący-do-Zwie-rząt. - Nie była ostatnio zbyt rozmowna, jeśli o to ci chodzi. - Nieżas! Chodzi mi o wyraz jej twarzy! Mała, przezroczysta główka Teeli nad tablicą przyrządów spoglądała w nieskończoność niewidzącymi oczyma. Teela była doskonale, spokojnie szczęśliwa. - Wydaje się odprężona - stwierdził kzin. - Jest jej chyba wygodnie. Subtelniej sze szczegóły ludzkiej... - Nieważne. Posadź nas na ziemi, dobrze? Weszła w trans Góry Widoku. - Nie rozumiem. - Wystarczy, żebyś wylądował. Zaczęli spadać w dół
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Rosły moje ręce, nogi, głowa, działo się to bardzo szybko, powiększałam się, jakby mnie nadmuchiwano, czując jednocześnie, jak wiruje każda cząstka mojego ciała...
- Brodowki sutkowe mają bardzo różnorodność wielkość i kształt, a pod wpływem określonych czynników (pieszczoty, chłód) mogą wejść w stan erekcji, zwanej wzwodem brodawki...
- Potem bardzo wymownie i z wielkim przejęciem się ostrzegał swoje owieczki, aby jako prostaczkowie, ubodzy niby owi ptakowie niebiescy, a zatem mili Bogu, nie słuchali...
- Jest tylko rozdrażnienie, najprawdziwsze rozdrażnienie czło- wieka, którego oderwano od bardzo ważnych zajęć dla jakiegoś głup- stwa...
- W moim życiu nie było przesadnie dużo powodów do dumy i nie bardzo mogłam się czymś przechwalać, nie przypominając przy tym kogoś z rodziny Charlesa Man-sona1...
- "Przecież wtedy wyciągnęłaby po prostu energię z najbliższego węzła, żeby się uleczyć, a Treyyan natychmiast by to wyczuł, bo magia w tym węźle bardzo na niego oddziałuje...
- Wyznał mi, że widział na własne oczy łzy Matki Boskiej, a na zakończenie dodał: «Uklęknąłem i długo modliłem się również i za ciebie, który tak bardzo kochasz Ojca Pio i...
- Najczęściej wtedy, gdy bardzo długo pracuje nad celem i nagle pojawia się w jego świadomości coś takiego, że wie wszystko, co można wiedzieć o danym celu...
- Siedział przy trupie i myślał — myślał bardzo intensywnie, myślał zupełnie nowymi myślami...