Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Brezentowe pasy pojemnika obejmowały szyję i kolana skoczka, który w prawej ręce trzymał klamrę zwalniającą zapięcia pasów. Kilkadziesiąt metrów nad ziemią szarpał za klamrę, powodując rozpięcie obydwu pasów, i zasobnik połączony sześciometrową linką z uprzężą spadochronu opadał tuż obok lądującego. 21 listopada 1940 r. grupa żołnierzy trenujących w Ringway została przemianowana na II Batalion Specjalnej Służby Powietrznej (II Special Air Service Battalion), w którym utworzono oddział spadochronowy oraz oddział szybowców. O ile spadochronów starczyło dla wszystkich, o tyle na samoloty trzeba było trochę poczekać. Dowództwo złożyło zamówienie w dwóch zakładach lotniczych. General Aircraft Company opracowała szybowiec Hotspur Mk I, o rozpiętości 18 metrów, który mógł pomieścić 10 komandosów, i po udanych próbach wprowadzono do produkcji model Mkll o mniejszej rozpiętości skrzydeł (14 m). Po kilku miesiącach szkolenia nastroje w oddziale SAS zaczęły się pogarszać. Wprawdzie co pewien czas organizowano pokazy sprawności dla delegacji z Londynu, ale nic nie wskazywało na to, że w najbliższym okresie żołnierze zostaną skierowani do walki. Wielu zniechęconych złożyło podania o zgodę na powrót do rodzimych jednostek. Premier Churchill też niecierpliwie oczekiwał na pierwsze dowody skuteczności jednostki, która powstała z jego inspiracji. Zapewne głównie z tych powodów dowództwo zdecydowało się przystąpić do realizacji pierwszego bojowego zadania o charakterze sabotażowym. Jako cel ataku wybrano akwedukt Tragino we Włoszech. Zniszczenie tego obiektu mogłoby na pewien czas przerwać dostawy wody do południowej części kraju. Taki był oficjalny cel operacji, którą opatrzono kryptonimem “Colossus”. W rzeczywistości chodziło o sprawdzenie przydatności wyszkolonych spadochroniarzy i możliwości organizowania większych akcji dywersyjnych na tyłach wroga. Był dżdżysty styczniowy poranek 1941 r., gdy komandosi ustawili się w szeregu na placu apelowym. Zaskoczyło ich nagle wezwanie na zbiórkę, ale nie spodziewali się żadnych rewelacji, co najwyżej informacji o nowych ćwiczeniach. Po kilku minutach z budynku dowództwa wyszedł podpułkownik Jackson i niespiesznie skierował się w stronę niewielkiej trybunki. - Wiem, że rwiecie się do walki! - powitał żołnierzy. Odpowiedział mu pomruk potwierdzenia. - Nadszedł czas, aby spełnić to marzenie. Wzywam ochotników do wykonania rajdu na głębokim zapleczu wroga... - Pułkownik zawiesił głos i spojrzał z góry na żołnierzy, którzy, jak na komendę, wystąpili o krok do przodu; zgłosili się wszyscy. Do grupy nazwanej “Oddział X II SAS” wybrano 7 oficerów i 31 żołnierzy, których wyniki szkolenia dawały gwarancję, że potrafią sprawnie przeprowadzić pierwszą akcję. Przygotowano się do niej bardzo starannie. Na podstawie analizy zdjęć lotniczych na poligonie w Tatton Park w Ringway wybudowano dokładną kopię odcinka akweduktu i makietę terenu, w którym mieli poruszać się komandosi. Mogli poznać najsłabsze miejsca konstrukcji i nauczyć się instalowania ładunków wybuchowych. Nocą 7 lutego 1941 r. z lotniska Mildenhall w Suffolku wystartowało 6 bombowców Whitley z 91. dywizjonu RAF, na których pokładach było 38 komandosów. Polecieli na Maltę. W tym samym czasie do ujścia rzeki Sele dotarł okręt podwodny Triumph, który miał oczekiwać na powrót komandosów, aby bezpiecznie ewakuować ich z wrogiego terenu. Innej możliwości powrotu do Anglii nie przewidziano, o czym dowódca okrętu wiedział. 10 lutego bombowce z komandosami wystartowały z Malty i skierowały się do Włoch. Późnym wieczorem znalazły się nad rejonem Tragino i rozpoczęły zrzuty spadochroniarzy i zaopatrzenia. Niestety nawigator pierwszego samolotu zmylił kurs i grupa saperów wylądowała zbyt daleko od wyznaczonego miejsca, aby dotrzeć na zbiórkę oddziału. Dowódca akcji major T. Protchard musiał zdecydować, czy pozostali żołnierze zdołają przeprowadzić atak. Mieli ze sobą 450 kilogramów ładunków wybuchowych, co powinno wystarczyć do wysadzenia rurociągu. O godzinie 00.30 laski dynamitu umocowano na przęsłach akweduktu, a parę ładunków podłożono pod słupy pobliskiego drewnianego mostu. O godzinie 00.45 obydwa obiekty wyleciały w powietrze. Zadanie zostało wykonane, ale rozpoczęła się część akcji znacznie trudniejsza niż wysadzenie nie bronionego obiektu; komandosi musieli przemierzyć 80 kilometrów nieprzyjaznego terenu i dotrzeć do ujścia Sele, gdzie miał oczekiwać okręt podwodny. Podzielili się na trzy grupy i rozpoczęli marsz, który przewidziano na 4 doby. Żadna z grup nie dotarła do wyznaczonego miejsca. Wszyscy żołnierze zostali schwytani przez policję i wojsko, zaalarmowane przez okoliczną ludność. Podobny los spotkał grupę saperów, którzy uznali, że nie warto mozolnie przedzierać się przez górzysty teren i w pierwszej napotkanej wsi zgłosili się do wójta, żądając udostępnienia środków transportu