Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Sformułował on teorię kartofli, teorię noszącą tak polską nazwę. Głosiła ona — w wielkim uproszczeniu — że jeśli postawiono na stole ziemniaki, to racjonalny człowiek powinien bez zwłoki zabrać się do ich jedzenia. Wtedy bowiem mają największą wartość odżywczą, są pachnące i smaczne. W miarę upływu czasu tracą te przymioty kulinarne i mogą spowodować nieżyt żołądka. Teoria ta nie jest żartem uczonego. Przeciwnie — sformuło- wana w ścisłym języku — ma szerokie zastosowanie w po- lityce, administracji i życiu codziennym. Szybkie reagowanie we wszystkich tych dziedzinach daje na ogół najlepsze wyniki. Tymczasem zwłoka, odraczanie decyzji, grzech zaniedbania — tak powszechny w Polsce — często prowadzi do fiaska. 134 DAROWANB LATA Pracując w Holandii, Rezmer zbierał ciągle materiały do dzieła życia o psychotransgresji oraz pisał długi artykuł o de- cyzjach ekonomicznych, podejmowanych w czasie przemian społecznych. Nie wiadomo, czy te badania pozwalały na wy- krycie genów kultury, ale na pewno były wkładem do kultury. Ale życie w świecie książek i komputerów, w świecie wykładów i seminariów byłoby nudne i monotonne, gdyby nie przyroda, w której zanurzony był instytut. Leżał na peryferiach Hagi, trzy kroki od Morza Północnego. Otaczał go park, w którym rosły sosny, stare dęby, buki, klony, wiązy, cisy i zawsze zielone rododendrony. Wśród roślinności wyty- czono specjalne alejki, po których spacerowali i dyskutowali uczeni. Perłą instytutu był Perski Ogród Róż, będący miniaturą osiągnięć architektury arabskiej. Chociaż nie pasował on do charakteru północnego kraju, pracownicy najczęściej go odwiedzali. Piękno zniewala również uczonych. Kiedyś Rezmer usiadł na ławce, z której widać było dy- wan różnorodnych kwiatów. Widok ten wywoływał uczucia estetyczne. W pewnym momencie przypomniał sobie swoją wizytę w Japonii. Japończycy, zakochani w naturze, umieją tę miłość wyrazić w poezji haiku i tanki. Gdy Rezmer pracował w Sapporo, jeden z Japończyków napisał na jego cześć dwa wiersze, których tematem była przyroda. Zapamiętał jeden z nich, napisany w formie tanki i wykaligrafowany specjalnie w pełnym uroku, ale trudnym języku chińskim. “Na bambusowych tyczkach co wspierają rozkwitłe ledwie chryzantemy Na każdej ważka czerwona" Nie był przekonany, czy tłumacz oddał dobrze ducha tej poezji. Mimo to lubił te amatorskie wiersze. Niestety, ani 135 JÓZEF KOZIELECKI Holendrzy, ani Polacy nie umieją obecnie pisać poezji o pięknie przyrody, jak niegdyś czynił to Adam Mickiewicz. Uczeni ze wszystkich kontynentów, którzy spotkali się w NIAS, nie tylko dyskutowali swoje prace naukowe na seminariach i wykładach, nie tylko oceniali własne artykuły i książki, ale prowadzili bogate życie towarzyskie. Wspólne wycieczki rowerowe wzdłuż Morza Północnego, gry spor- towe, wśród których królował krykiet, wspólne zwiedzanie tulipanowych łanów, wspólne wyprawy do muzeów, w któ- rych znajdowały się obrazy genialnych malarzy holenderskich, zwiedzanie polderów, tam i zapór morskich, to wszystko nie tylko zbliżało do siebie uczonych, ale również pozwalało poznać mentalność i styl działania Holendrów. Rezmer zasta- nawiał się czasem, czy nie można mówić o pewnym archetypie holenderskości. Ale miał za ubogą wiedzę, aby formułować na ten temat rozsądne poglądy. Kiedyś rozmawiał z miejscowym ogrodnikiem o różnych, dość przypadkowych sprawach. Rozmowa zeszła w końcu na temat Holendrów. — Sir — zaczął ogrodnik. — Czy pan wie, jak jest różnica między Holendrem a rybą? — Nie mam pojęcia. — Tylko jedna: ryby mają skrzela — powiedział ogrodnik. — A Holendrzy? — spytał Rezmer. — Przepraszam, ale położył pan cały dowcip. — Tak mi przykro — oznajmił ze skruchą Rezmer, który dopiero po pewnym czasie zorientował się, dlaczego jego pytanie było nie na miejscu. Chyba zbyt wolno spożywał gorące kartofle Klausa Lenka. 136 DAROWANE LATA Rozmowa o eutanazji Zaraz na początku września dyrektor instytutu NIAS wydał uroczysty bankiet na cześć pracowników, stypendystów, per- sonelu. Odbywał się on w zabytkowym pałacyku o wdzięcznej nazwie Ooievaarsnest, czyli w “Bocianim Gnieździe". Rezmer z żoną usiadł przy oknie z widokiem na malowniczy park. Pieczenie, sałatki, napoje, wino i inne frykasy niderlandzkie były fachowo przygotowywane i podawane z gracją. Przy nim zajął miejsce profesor Dirk Van de Kaa, dyrektor NIAS, wy- bitny demograf. Posiadał wszechstronne, prawie renesansowe zainteresowania. Znali się od dawna. — Dirk — zaczął Rezmer — chciałbym porozmawiać z tobą o eutanazji, ale nie wiem, czy bankiet to odpowiednia po temu okazja. Holender spojrzał na Rezmera badawczo. — OK, Joe. Wiem nawet, dlaczego interesujesz się tym gorącym tematem. Pochodzisz z najbardziej katolickiego kraju w Europie. Wasza hierarchia kościelna, wasz papież potępiają nas za stosunek do eutanazji. Czy i ty chciałbyś osądzić mnie surowo?... Zawsze krytyka była najsilniejszą twoją stroną! — Mylisz się, Dirk. Nie bardzo interesuje mnie stanowisko naszej mocno konserwatywnej hierarchii. Chciałem podysku- tować z tobą z innych powodów. Wiesz, że przeszedłem ciężką operację mózgu