Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Na szcz[cie dla nas musieli od nowa robi pomiary, bo co[ im si nie zgadzaBo, nawet zmienia plany, a to i nam pozwoliBo podgoni nasze plany. Cigle przy tym siedzieli w dyrekcji, cigle co[ tam uzgadniali, kBócili si, |e nie tak, a tak miaBo by, grozili. O, panowie byli. Co drugi in|ynier. Przyszykowano im na mieszkania caBy barak. I nie mówiBo si ju| barak, tylko pawilon. Z zewntrz otynkowali, wewntrz pomalowali, pouszczelniali, wymienili drzwi, okna. Ka|dy miaB osobny pokój. Nas, którzy[my przedtem w tym baraku mieszkali, przerzucili na prywatne kwatery, [cie[niajc po siedmiu, o[miu na jednej. Zakupili im nowe meble na wysoki poBysk, Bó|ka szerokie, prócz Bó|ek wersalki, fotele, szafy na ubrania, stoBy, krzeseBka, póBki, nocne szafki, nocne lampki, firanki w oknach, zasBony. U siebie w domu maBo kto tak miaB, jak oni w tych pokojach. Do tego jeszcze w ka|dym radio, dywanik na podBodze, lustro na [cianie. Kiedy my[my w tym baraku mieszkali, Bó|ka byBy |elazne, pitrowe, szafa jedna na sze[ciu. Ka|dy mógB w niej najwy|ej garnitur powiesi, je[li miaB. PozostaBe rzeczy trzymaBo si w walizkach pod Bó|kiem czy w kartonach po papierosach, herbatnikach. A |eby komu przyszBo do gBowy zawiesi nam zasBonki w oknach, nie mówic ju| o firankach. MydBa czy rcznika na zmian trudno byBo si nieraz doprosi. Kupili[my kawaBek jakiego[ perkali-ku i wieczorami zawieszali[my w oknie na gwozdziach. Czy lu- 163 stro. Lustra znajdowaBy si jedynie w ogólnej umywalni i maBo które nie byBo potrzaskane. MusiaB si czBowiek najcz[ciej w takim potrzaskanym goli, czesa, czy pryszcza na przykBad sobie wycisn, krawat zawiza, gdy przyszBa niedziela. Albo niechby si pan chciaB tylko przejrze, to wygldaB pan, jakby si pan skBadaB z takich samych potrzaskanych kawaBków, jak to lustro. W stoBówce wydzielili im cz[ od strony okien i mieli tam swoje stoliki. A |eby nie wiem, jak si spózniali, te stoliki zawsze czekaBy na nich wolne. Nikt nie [miaB tam si[. Nieraz wszystkie stoliki zajte, a choby spieszyBo si panu, bo akurat oderwaB si pan od pilnej roboty, musiaB pan czeka, dopóki kto[ nie zje, a tamte stoliki wolne. I to nieraz nie jeden czy dwóch, ale kilku, kilkunastu staBo nas czekajcych nad gBowami tych, co jedli. Popdzali[my ich nawet, |eby szybciej jedli, to niektórzy jakby na zBo[ jeszcze wolniej jedli. Krew czBowieka zalewaBa, bo tu gBód [ciskaB, tu robota woBaBa, a na tamtych, jakby drwic z nas, stoliki czekaBy wolne. Do tego czsto przychodzili, gdy w stoBówce ostatni ju| jedli, to ilu by do tej pory zjadBo przy ich stolikach. ZdarzaBo si, |e kto[ nie wytrzymaB i gBodny wracaB do roboty. Najwy|ej zjadB [ledzia czy jajko w bufecie, kawaBek kieBbasy, cho maBo kiedy byBa kieBbasa, i wracaB przynajmniej póBgBodny. I w jednym od tych stolików zakochaBa si, wyobra|a pan sobie. I to na oczach wszystkich, ju| pierwszego dnia. PojawiB si, usiadB, a ona podaBa mu zup. SpojrzaB na ni, a nie zarumieniBa si, tylko spojrzaBa i ona na niego. Chwil tak patrzyli na siebie, a caBa stoBówka a| wstrzymaBa si z jedzeniem. Gdy nawet kto[ niósB ju| By|k z zup do ust czy miso, kartofle na widelcu, zastygB i patrzyB