Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przez parę monsunowych dni okręty opłynęły wybrzeża Randonanu; w tym miejscu zaczynało się wraże terytorium Borlien. Było ważne, aby wieść o nadpływającej flocie nie dotarła do Ottassolu; zaskoczenie wiele tu znaczyło, jak zresztą w większości wojennych przedsięwzięć. Rozwidniało się z minuty na minutę. "Złota Przyjaźń" wymieniła sygnały ze "Zgodą", "Dobrą Nowiną" i z białą karawelą "Modlitwa Yadżabharu", ostrzegając je przed niebezpieczeństwem. Człowiek w szerokoskrzydłym kapeluszu wchodził w spienione fale. Za nim, w ujściu rzeki, Diena wypatrzyła na wpół ukryty kadłub statku. Nie mogła wykluczyć i takiej ewentualności, że wpływają w zasadzkę, że wpłynąwszy za daleko stracą wiatr i znajdą się w pułapce. W napięciu stanęła przy relingu na pokładzie rufówki; przez chwilę żałowała, że jej niewierny lo nie stoi przy niej - zawsze był prędki w podejmowaniu decyzji. Mężczyzna w kipieli rozwinął flagę. Ukazały się pasy Borlien. Diena wezwała strzelców do obsadzenia relingu od strony lądu. Okręt zmniejszał odległość do brzegu. Mężczyzna przystanął po pas w kipieli. Powiewał flagą z wielką pewnością siebie. Szalony Borlieńczyk... Rzuciła rozkaz kapitanowi strzelców. Kapitan zasalutował i po schodkach zejściówki wrócił, aby objąć komendę nad swymi żołnierzami. Każdą rusznicę obsługiwała para żołnierzy, jeden przy zamku kołowym, drugi trzymał lufę przy wylocie. - Ognia! - krzyknął kapitan strzelców. Chwila ciszy - i salwa. Tak rozpoczęła się bitwa o kiwazyjską mierzeję. 280 "Złota Przyjaźń" podeszła tak blisko, że Hanra TolramKetinet rozróżniał twarze strzelców nad jej nadburciem. Widział, jak strzelcy biorą go na cel. Godła na żaglach już zdradziły, że to okręty sibornalskie, dziwnie daleko od macierzystych portów. Zastanawiał się, czy jego król oportunista zawarł z Sibornalem układ o pomocy w Wojnach Zachodnich. Nie miał podstaw uważać Sibornal-czyków za wrogów - dopóki nie wymierzyli broni. "Przyjaźń" prawie się obróciła burtą, aby zapewnić strzelcom najdogodniejszą linię ognia. Ocenił, że głębokość zanurzenia nie pozwoli "Przyjaźni" podejść bliżej. Wyprzedziwszy swój okręt flagowy "Zgoda" dokonywała zwrotu z lewej strony TolramKetineta, niepokojąco zbliżając się do wschodniej plaży Ostrowia Kiwazji. Słyszał niesione po wodzie głośne komendy, gdy na ,,Zgodzie" zwijano żagle grota i stermasztu. Dwa mniejsze okręty bliżej randonańskich brzegów zachodziły z prawa. "Dobra Nowina" wciąż walczyła z szerokim brunatnym nurtem zachodniej odnogi Kacolu, biała "Modlitwa Yadżabharu" już ją minęła - właściwie rzec można by, że już go zaszła od tyłu, chociaż jeszcze w pewnej odległości. Na wszystkich tych okrętach dostrzegał lśnienie wymierzonych w siebie luf. Usłyszał, jak kapitan strzelców każe dać ognia. TolramKetinet cisnął flagę, obrócił się, dał nura w fale i zaczął płynąć co tchu w kierunku piaszczystej łachy. GortorLanstatet już osłaniał pływaka ogniem. Położył swych ludzi za łupkowym grzbietem, kierując połowę siły ognia na okręt flagowy, połowę na białą karawelę "Modlitwę Yadżabharu". Biały okręt wciąż zbliżał się jak na skrzydłach, prosto na ich pozycję. Porucznik miał w oddziale dobrego kusznika; przydzielił mu żołnierza do pomocy i polecił przygotować smolne pociski zapalające. Ołowiane kule pluskały w wodzie wokół generała. Płynął pod wodą, jak mógł najrzadziej wynurzając się dla zaczerpnięcia powietrza. Czuł, że płynie w gęstwie delfinów, które schodzą mu z drogi. Nagle kanonada ucichła. Wynurzył się i obejrzał. Biała karawela z hierogramem Wielkiego Koła na żaglach nierozważnie wpłynęła między niego a ,,Złotą Przyjaźń". Żołnierze sziwenińscy, stłoczeni na najwyższym pokładzie, zamierzali zasypać kulami obrońców cypla. Fale bryzgały na wszystkie strony. Brzeg był nadspodziewanie urwisty. TolramKetinet uczepił się korzenia i wpełznąwszy parę stóp w zarośla legł pod ich osłoną. Leżał twarzą na brunatnym piasku, ciężko dysząc. Nie był ranny. Oczyma duszy ujrzał piękne oblicze królowej Myrdeminggali. Słyszał powagę w jej słowach. Widział ruchy jej warg. Pozostał przy życiu. Miał dla kogo zwyciężać. Tak, nie jest mądry. Nie powinien zostać generałem. Nie miał wrodzonych zdolności przywódczych Lanstateta. Ale co tam. Od kiedy w Ordelei otrzymał od królowej królowych wiadomość - po raz pierwszy przeznaczoną dla niego i tak osobistą, choć z drugiej ręki - wciąż myślał o tym, że król postanowił wziąć rozwód z królową. Bał się króla. Koronie był posłuszny, ale nie oddany. Wprawdzie rozumiał dynastyczną konieczność postępku Jandol- 281 Anganola, lecz ta królewska decyzja wpłynęła na zmianę postawy Tolram-Ketineta. Dotąd wmawiał sobie, że pociąg do królowej równa się zdradzie stanu. Jednak królowa na wygnaniu to już co innego; zdrada już nie wchodziła w grę. Ani wierność królowi, który z zazdrości wysłał go na śmierć do randonańskiej dżungli. Ponownie dźwignął się na nogi i pobiegł do oblężonej łachy Gortor-Lanstateta. Borlieńscy żołnierze powitali TolramKetineta okrzykiem radości. Ściskając się z nimi spoglądał ponad żwirowym przedpiersiem na morze. W krótkiej chwili sytuacja dramatycznie zmieniła się pod wieloma względami. "Złota Przyjaźń" zwinęła żagle i rzuciła kotwicę z dziobu i z rufy. Kotwiczyła jakieś dwieście jardów od brzegu