Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Tym razem jednak ob. Duda Wojciech wyglądał na pijanego i plótł od rzeczy. Gdy zapytałem go, czy przypadkiem nie wypił zbyt wiele, wybełkotał, że nie miał w ustach kropli wódki i że to, co mówi, jest szczerą prawdą. Ale był bardzo wystraszony i miał błędne, oczy, o czym zaświadczam służbowo. Wtedy zapytałem ob. Dudę Wojciecha, co właściwie widział, a on powiedział mi, ze spotkał w nocy na drodze aż cztery czarownice i że takie same były w bajkach, które opowiadała przed laty jego babka. Według zeznania ob. Dudy Wojciecha wiedźmy te siedziały na skraju drogi i moczyły nogi w strumyku, który płynie tuż obok i nazywa się Piekielnik. Ob. Duda zaklina się na swoje dzieci, że widział dwie miotły i dwa ożogi, oparte o wierzbę przydrożną. Ujrzawszy czarownice, schował się do pobliskiej szopy i bał się stamtąd nosa wychylić, ale słyszał, jak wiedźmy mówiły, że gdy wymoczą nogi, polecą dalej na wyznaczone miejsce. Niestety nie wie, o jakie miejsce chodziło. Mówiły też, że w zamku Chęcińskim, mają się spotkać z innymi czarownicami i razem lecieć na południe. Ob. Duda Wojciech, jak już wspomniałem, cieszy się we wsi dobrą opinią, nie był karany sądownie, posiada wykształcenie podstawowe i w terminie dostarcza kontraktowaną nierogaciznę, co zaświadczam własnym podpisem. Sierżant Głowacz Michał. Również dnia 15 czerwca, o godzinie siódmej rano, z lotniska Okęcie w Warszawie wystartował do Krakowa samolot z trzydziestoma pasażerami na pokładzie. Start odbył się prawidłowo, pogoda była sprzyjająca, komunikaty meteorologiczne zapowiadały niebo bezchmurne, z drobnymi tylko obłoczkami typu cumulus. Jednakże wkrótce po starcie radiotelegrafista Jan Brzęczyk odebrał meldunek z zapowiedzią tworzenia się chmury burzowej pomiędzy Krakowem a Katowicami. Jaś Brzęczyk przekazał meldunek pilotowi Waligórskiemu i nie mając chwilowo nic lepszego do roboty, patrzył na ziemię, przesuwającą się pod skrzydłami samolotu. Pasażerowie przeglądali poranne dzienniki, niektórzy czytali książki lub wygodnie oparci drzemali w fotelach. Jakiś chłopiec, mający około dwunastu lat, z zainteresowaniem wyglądał przez okno i co chwila szarpał matkę za rękaw sukni, wołając: - Mamo, popatrz, tam w dole widać pociąg. Albo: - Jakie śmieszne domki! Zupełnie jak zabawki dla lalek. Jest dla nas sprawą zupełnie jasną, iż chłopiec ten leciał samolotem po raz pierwszy w życiu. Na wszelki wypadek - bo nigdy nic nie wiadomo - podam Wam jego imię i nazwisko: Jurek Romański. Powiem jeszcze więcej: uczeń klasy piątej Szkoły Podstawowej nr 34 w Krakowie, zbieracz kolorowych widokówek, rekordzista w chodzeniu na rękach i w pluciu na odległość. Teraz, skoro już wiemy, z kim mamy do czynienia, możemy uwagę naszą poświęcić sprawom lotniczym. Pilot Stefan Waligórski prowadził maszynę spokojnie i pewnie, spoglądając raz po raz na liczne przyrządy, które informowały o szybkości i wysokości lotu, o ciśnieniu paliwa w zbiornikach, o sile wiatru i wielu innych, bardzo ważnych sprawach, których jednak nie będę wymieniać, jako że nic a nic nie znam się na pilotażu. Możecie być pewni, że gdybym znał tajniki latania, nie pisałbym powieści, tylko zostałbym pilotem. Kiedy byłem kilkunastoletnim chłopcem, miałem zamiar zostać lotnikiem, ale nic z tego nie wyszło, bo nie chciałem przyłożyć się do matematyki ani do fizyki, a bez znajomości tych nauk można być tylko zamiataczem hangarów... Minąwszy ciemny, pokryty gęstymi lasami grzbiet Gór Świętokrzyskich, samolot nawiązał łączność radiową z lotniskiem w Krakowie. Rzecz jasna, że nie zrobił tego samolot, tylko znany nam już radiotelegrafista, Jaś Brzęczyk. Kraków jeszcze raz ostrzegł załogę o zbliżającej się burzy. - W porządku - powiedział Jaś Brzęczyk. - Za chwilę zejdziemy na pierwsze piętro. Miało to oznaczać, że wkrótce samolot obniży się na wysokość tysiąca metrów. I dodał jeszcze: - Zaparzcie dobrej kawy... W kilka minut potem na zachodzie pojawiła się ciemna chmura, w której od czasu do czasu migotały ognie błyskawic. Pilot Waligórski postanowił wykonać lekki skręt w lewo. Wtedy to, przelatując obok olbrzymich zwałów pary wodnej, u spodu niemal czarnych, od góry zaś jaskrawo białych, ujrzał płanetnika siedzącego na skraju chmury i beztrosko kiwającego długimi nogami
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Tego motylstwa, uroku i uroków jej wietrznego życia i tego, że nie pocałowałam się jeszcze nigdy poza jedynym razem - ze studentem tak nieśmiałym, tak chorobliwie...
- "Nic nigdy nie dzieje się tak, jak tego oczekujesz - wymamrotał Lews Therin - Nie oczekuj więc niczego, a wówczas nie zostaniesz zaskoczony...
- - Człowieka niedowiarka - ciągnął staruszek w skupieniu - teraz może bym się zląkł; tylko że, przyjacielu Aleksandrze Siemionowiczu, nigdy jeszcze nie spotkałem...
- Nigdy nie przyjeżdżała do Berlina, dopiero 15 kwietnia 1945 roku przyjechała do bunkra pod Kancelarią Rzeszy i nie zgodziła się opuścić tego miejsca...
- Minutę później wciąż jeszcze strzelała – w jej zaklętym kołczanie nigdy nie kończyły się pociski – kiedy podeszła do niej Guenhwyvar i otarła się o nią...
- Ściągnął spodnie i slipy, wszedł pod prysznic i zmywał z siebie tamtego Krzysztofa, który wyszedł do pracy rano, jak gdyby nigdy nic...
- - Zastanawiałem się, jak on może cały czas dyrygować takim stadem wiernych popleczników, ale nigdy nie spodziewałem się czegoś takiego...
- Dałabym wszystko, żeby móc to zignorować i jak gdyby nigdy nic wieść dalej neutralną i niezaangażowaną konwersację...
- Po trzecie, całkowicie i złośliwie zmieniła charakter ojca: nigdy nie płakał i na pewno nie był niezdecydowany, wręcz przeciwnie...
- 115 2 Pamwa nigdy nie przypuszczał, że w nocnym mieszkaniu może być tyle różnorodnych dźwięków podobnych do dziecięcego płaczu...