Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Dłonią szarpie koronki przy szyi. - Chcę twojej dymisji - mówi. - Chcę ją mieć jutro. - Jak triumwir sobie życzy - odpowiada Aiah, zbyt zmęczona, by się czymkolwiek przejmować. Aiah i jej zespół opuszczają pomieszczenie przed Constanti- nem. Jej ochroniarze tworzą mur między nią i jego ludźmi. Tłum - dwadzieścia osób pracujących na trzeciej tercji - odcho- dzi w milczeniu. Zniekształconym postrzeganiem Aiah widzi ich jako zapałczane figurki z ogromnymi, wybałuszonymi oczyma. Jest wśród nich Rohder. Z ust zwisa mu papieros, niebieskie oczy obserwują scenę z żywym zainteresowaniem. - Kari i ja wrócimy aerokarem prosto do dywizji - oznajmia Aratha. - Melko pójdzie inną drogą. Pozostaniemy zaekranowa- ni, aż się zgłosisz. Aiah kiwa głową. - Dobrze. Ale nic nam nie grozi, jeśli tylko Constantin zasta- nowi się przez chwilę. - Właściwe przemyślenia z jego strony najlepiej wesprzeć na- szym starannym przygotowaniem - mówi Aratha. - Słusznie - dodaje Khorsa. - Mam zamiar zamknąć się w ka- merze i napisać pełne sprawozdanie. - Ja też - oznajmia Aratha. - Dopilnujcie, żebyście dokładnie wiedziały, gdzie są te spra- wozdania - mówi Aiah. - Jeśli niewłaściwi ludzie dostaną je w swe ręce... - Wprawdzie specjalnie mi na tym nie zależy - oznajmia Khor- sa - ale jeśli wszystko pójdzie według planu, mojego sprawozda- nia nie zobaczy nikt. - Twarz jej twardnieje. - Sukinsyn - dodaje. Alfeg przykłada chusteczkę do krwawiącej wargi. - Panno Aiah, niech pani pozwoli mi zostać ze sobą do jutra - prosi. Aiah kręci głową. - Przy mnie nie będziesz bezpieczniejszy. - Nie o to mi chodziło. Przez wargi Aiah przemyka zmęczony uśmiech. - Tak. Wiem. - Bierze go w ramiona, całuje w policzek. - Idź do ambulatorium. To oko wygląda brzydko. I możesz mieć wstrząs. - Pani też. Aiah dotyka obolałego miejsca na potylicy, krzywi się. - Możliwe - przyznaje. W końcu uzgadniają, że doktor Romus i ochroniarze odprowa- dzą Aiah do jej mieszkania. W którym zastają pełno kwiatów od Constantina. Są ich setki, a pisemne przeprosiny - wzór dla tego typu korespondencji - nadal nie przeczytane leżą na stole. Romus i jeden ze strażników wchodzą do studni plazmowej i stają na warcie, gotowi odeprzeć atak. Miły gest lecz jałowy, Aiah o tym wie. Jeśli Constantin chciałby ją tu zaatakować, najpierw wyłączyłby plazmę, głęboko w trzewiach Pałacu, a potem zrobił co zechce. Po godzinie przybywa Rohder, i strażnicy, zapytawszy Aiah o pozwolenie, wpuszczają go do środka. Aiah i Rohder siedzą po barkazilsku przy stole w kuchni, popijają herbatę i pogryzają bi- szkopty, które Aiah znalazła w kredensie. Aiah trzyma w dło- niach łupiącą od bólu głowę. Mieszkanie przytłacza, w jej znie- kształconej percepcji ściany pochylają się jak wściekłe olbrzymy. Rohder zapala papierosa. - To już uzgodnione - stwierdza. - Pani rezygnacja, jeśli ją pa- ni napisze, nie zostanie przyjęta. - Nie sądziłam, że pan się w to wszystko zaangażuje - mówi Aiah. Patrzy na nią bez zmrużenia powiek. - Jako lojalny pracownik służby cywilnej czułem się zobo- wiązany do zwrócenia uwagi triumwira na pewne sprawy. Że WKP to jego pomysł, jego dziecko ideowe, i że niezadowolenie pracowników wydziału nie wyjdzie mu na korzyść. Podobnie jak niezadowolenie wojskowych. Że, na przykład, jeśli moi asys- tenci z zespołu transformacyjnego przestaną akceptować obec- ne kierownictwo, mogą podać się do dymisji i sprzedać swoje cenne usługi komuś innemu, a jego okrzyczany projekt budowy mieszkań z niczego opóźni się o miesiące. Że jeśli jakieś histo- rie dotyczące wisielców lub choroby imprezowej dotrą do na- szej nie cenzurowanej teraz prasy, jego reputacja zostanie po- ważnie naruszona, być może nieodwracalnie. Zwróciłem mu uwagę, że dowody już istnieją, dowody, których nie można ukryć, ani którym nie można zaprzeczyć. Pozostawiłem jego wyobraźni, co się stanie, jeśli jakiś geniusz polemiczny w ro- dzaju Hilthiego uzyska dostęp do rzeczonych dowodów. - Strząsa popiół z papierosa na półmisek. - Chyba triumwir po- słuchał głosu rozsądku. Aiah spogląda na niego i krzywi się z wysiłku, który musi wło- żyć, by utrzymać go w polu widzenia. - Dziękuję - mówi. A potem dodaje, myśląc głośno: - Czy rzeczywiście powinnam panu dziękować? - Nie wiem. - Rohder zaciąga się dymem. - Zrobiłem to jedy- nie dla swej własnej korzyści. Chcę mieć sprzymierzeńca stojące- go między mną a rządem. Aiah spogląda na Rohdera i myśli. On rzeczywiście jest Ma- giem... Ten kto zmienia porządek natury zgodnie ze swoją wolą... Jest jedyną osobą z nich wszystkich, która uzyskała dokładnie to, na czym mu zależało: zespoły transformacyjne, możliwość zasto- sowania teorii w praktyce, autonomię; a jego obecność jest nie- zbędna wszystkim zainteresowanym. Kiedy Rohder wychodzi, Aiah odsyła strażników do domu. Z zakłopotaniem przyjmują od niej kosze kwiatów, tyle, ile tylko zdołają unieść. - Chciałabym panu podziękować - zwraca się do doktora Ro- musa. - Sprawy mogły się tam potoczyć bardzo źle. W żółtych oczach Romusa pojawia się ognisty pobłysk. - Tam, skąd pochodzę, walczymy o naszych przyjaciół - mówi. I ja też to robiłam, myśli Aiah. Walczyłam za Constantina. Gdyby jeszcze tylko Constantin o tym wiedział. Całuje doktora Romusa w pomarszczony policzek -jest suchy jak stara kość. Wypuszcza doktora z apartamentu. Zostaje w mieszkaniu sama z kwiatami i znużeniem. OSTATNIA OKAZJA - ZOBACZ PANÓW NOWEGO MIASTA Budzi się. a potwór adrenalinowy wali w jej piersiach. Wie, że umrze, że Constantin i Sorya czyhają za drzwiami, by ją wykoń- czyć, lub że Taikoen - wcale nie martwy - mieszka tuż obok w plazmowodzie, gotowy wyrwać z niej życie... Ściany nad nią wiszą, groźne, milczące, solidne, wiedzą, że jej wzrok jest teraz zatruty percepcją Taikoena. Przerażenie mija. Ciężki zapach kwiatów wypełnia jej piersi; z trudem oddycha. Aiah spogląda na zegar: 4:11. Dzwoni do dwóch strażników, przeprasza, że niepokoi ich o tak wczesnej godzinie i prosi, by na nią poczekali w bazie służbowych łodzi. Potem ubiera się, idzie do biura WKP i zostawia notatkę na biurku Khorsy z wiadomością, dokąd się wybiera. Kiedy idzie za- łatwiać swe sprawy, ludzie patrzą na nią. To nie ci, którzy praco- wali zeszłej tercji, ale najwidoczniej słyszeli już, co się stało, i bez wątpienia od tamtego czasu zdarzenie nie zostało umniejszone. Przy bramie wodnej Aiah spotyka swych ochroniarzy, kwituje wzięcie motorówki i opuszcza Pałac
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- 524, 525, 526, 527, 534, 535, 536, 537, 538, 542, 543, 723 Bratianu Constantin 81, 82, 84 Brazauskas Algirdas 686, 692 Brentano Heinrich von 206, 255, 257,408 Breżniew...
- No to jak? Chcesz poznać resztę moich pieśni? - Bardzo tego pragnę...
- - To racja - rzekł Ben...
- - Och? - zirytował się...
- Po raz pierwszy wyburzono stare budynki, by przebić arterię komunikacyjną łączącą skuteczniej i wygodniej plac Bastylii z halami, a dopiero później, po obu stronach...
- - A nie słyszałe× wa×ć, przy hetmanie będąc, czy rychło po×pieszy nam z pomocą? Zamknęli tu nas moskwiczanie niby myszy w pułapce...
- Oczywiście aby wiedza ta mogła się kiedyś podnieść, równania te muszą zostać podane do wiadomości zainteresowanych stron już obecnie...
- Usłyszał z dołu, jak Bella w swoim Kąciku Piękności beszta jakąś kobietę za to, że nie dba o paznokcie...
- - Moglibyśmy wejść do zbior- ników, skierować statek ku Ziemi i ruszyć z pełną prędkością...
- Jej ulubione wieczorne zajcie to gra z wnucztami w durnia, kiedy one, po lekcjach, naska-kawszy si do syta, powinny przed kolacj i snem odpoczywa