Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Założymy przyczółek na naszym brzegu i zepchniemy te orki na północ. Emerus przepłynie rzekę... w trakcie marszu budują łodzie. Teren od wschodnich wrót do rzeki stanie się częścią Mithrilowej Hali, umocnioną murami, z mostem, który zepnie brzegi i otworzy naszym sojusznikom drogę, by mogli włączyć się do walki. Ten śmiały plan odebrał Regisowi mowę. Wraz z Catti-brie siedzieli cicho. – Jak szybko? – spytał wreszcie. – Za trzy dni – odparł Bruenor i niziołkowi opadła szczęka. – Będę gotowa – oznajmiła Catti-brie. Krasnolud i niziołek popatrzyli na nią z zaskoczeniem. – O nie – odparł jej ojciec. – Już rozmawiałem z Cordio i Stumpet. Tę jedną bitwę ominiesz, mała. Masz być zdrowa i gotowa do walki. Kiedy zdobędziemy przyczółek i będziemy chcieli zbudować ten przeklęty most, na pewno będziemy cię potrzebować. Twój łuk na wieży jest dla mnie równie cenny, jak tysiąc wojowników na ziemi. – Nie powstrzymasz mnie przed walką! – krzyknęła. Regis niemal zachichotał widząc, jak bardzo w chwilach gniewu przypomina krasnoluda. – Nie – zgodził się Bruenor. – Powstrzymają cię własne rany. Nie możesz nawet ustać, bezbroda gnomko. – Ustoję! – I się zachwiejesz – odparł krasnolud. – I zmusisz mojego Wulfgara, Pasibrzucha i mnie, abyśmy oglądali się na ciebie tak często, jak na orki! Siedząca wyprostowana w łóżku Catti-brie nachyliła się ku Bruenorowi i zaczęła się kłócić, lecz jej słowa znikły, gdy zaczęła opadać między poduszki. Choć w jej oczach nadal jarzył się gniew – tak bardzo chciała walczyć – widać było, że Bruenor uświadomił jej, iż jej upór mógłby zaszkodzić bliskim. – Kuruj się – powiedział cicho krasnolud. – Obiecuję ci, mała, że kiedy wrócisz, będzie tam kupa orków czekających na twoje strzały. – Co chcesz, żebym zrobił? – spytał Regis. – Trzymaj się Jackonraya – polecił mu król. – Jesteś moimi oczami i uszami, jeśli chodzi o troski Felbarr. I może będę cię potrzebował, byś miał oko na Nanfoodle’a i Bouldershoulderów, by przekazać mi wprost, bez gnomiego kręcenia czy pikelowego „Bum!”, jak idą prace nad otwarciem tych przeklętych wrót. Kiedy je zamknęliśmy, giganci zwalili na nie tony skał, a my, aby dotrzeć ku Surbrin, musimy przedrzeć się przez nie szybko i mocno. Regis kiwnął głową i skierował się ku drzwiom. Zatrzymał się jednak, odwrócił i spojrzał na Catti-brie. – Nadchodzą lepsze dni – powiedział, a ona uśmiechnęła się. Był to uśmiech przyjaciela, lecz takiego, jak pojmował Regis, który zaczyna patrzeć na świat innym spojrzeniem. 15. KRASNOLUDKI UPÓR Po zboczu wzgórza schodził tłum trolli, kierując się ku bagnom i mgłom, by lizać swoje rany, co wśród ludzi i krasnoludów wywołało głośne wiwaty. Znów im się udało, po raz trzeci tego dnia, nie dać się zepchnąć w tunele, których czarne otwory ziały w zboczu. Torgar Hammerstriker przyglądał się temu z mniejszym zainteresowaniem niż jego towarzysze i na pewno z mniejszym entuzjazmem niż rozkrzyczani ludzie. Wzdłuż ich szeregu przebiegł Galen Firth, ogłaszając kolejne zwycięstwo w imię Nesme. To prawda, myślał Torgar, lecz czy zwycięstwo można naprawdę mierzyć krótkimi postępami i odwrotami? Przetrwali te trzy starcia, ponieważ zasypywali pierwsze linie trolli masą płonących kłód. Spoglądając na ich zapasy, Torgar miał nadzieję, że mają ich dość i na czwartą walkę. Zwycięstwo? Byli otoczeni, mogli uciekać tylko do tuneli. Nie mieli już czym palić ognia, nie mieli nadziei na przedarcie się przez szeregi trolli. – Przy każdej okazji krzyczą i unoszą pięści w powietrze – zauważył Shingles McRuff, stając obok swego przyjaciela. – Nie mogę powiedzieć, że mam im to za złe, lecz nie wiem, jak wiele takich gestów nam jeszcze zostało. – Bez ognisk nie zdołamy się utrzymać – zgodził się cicho Torgar, tak, aby usłyszał go tylko Shingles. – Mamy tu szczególnie uparte trolle – dodał stary krasnolud. – Dobrze wykorzystują swój czas. Wiedzą, że możemy schować się tylko do dziur. – Czy wrócili jacyś zwiadowcy z następnymi pniakami? – spytał Torgar, gdyż wysłał kilku krasnoludów do bocznych tuneli w nadziei na znalezienie wyjścia gdzieś, gdzie nie ma wroga, w nadziei, że zdołają ściągnąć więcej drewna. – Większość wróciła, lecz żaden nie przyniósł drewna. Mamy tylko to, i nic więcej. – Musimy zachować je jak najdłużej – powiedział Torgar – lecz jeśli nie odpędzimy ich w następnym ataku, będzie to nasza ostatnia walka na otwartym terenie. – Chłopcy już ćwiczą wycofywanie się w szyku – zapewnił go Shingles. Z szeregu obrońców Torgar przeniósł wzrok na ich towarzyszy walki. Widział, jak Galen Firth po raz kolejny zagrzewa swoich ludzi do boju. Wysoki mężczyzna miał niewyczerpane zapasy energii, które wyrzucał z siebie w pełnych entuzjazmu okrzykach. – Nie sądzę, by nasi chłopcy byli jakimś kłopotem – powiedział Torgar. – Galen jest nie mniej uparty od trolli – zgodził się Shingles. – Trochę trudno będzie go przekonać. – Dagna to poznał na własnej skórze. Przez chwilę przyglądali się wyczynom Galena, po czym Torgar dodał: – Kiedy rzucimy na trolle ostatnie gałęzie, a oni nie będą chcieli uciec, wtedy zaczniemy się cofać do tuneli. Galen i jego chłopcy mogą iść, jeśli chcą, albo zostać tutaj, by dać się pożreć. Tu nie ma dyskusji. Nie wyśle, do Moradina kolejnego oddziału Bruenora, aby bronić człowieka zbyt upartego albo głupiego, by dostrzec rzeczy oczywiste. Idzie z nami albo zostaje sam. Była to bardzo stanowcza decyzja, a Torgar wypowiedział ją podniesionym głosem