Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ani śladu drżenia w moim głosie. Moje serce wypełnia na- miętność do przypraw, moje uszy — muzyka naszych wspól- nych tańców. Moją krew — nasza, dzielona z innymi, potęga. Nie potrzebuję żadnego żałosnego śmiertelnika do kochania. Wierzę w to. Całkowicie. % OZIERADKA P odaj mi dłoń. Otwórz, potem zamknij. Poczuj. Kozieradka twarda jak kamyk, zwarta i zamknięta, leży w środku twej dłoni, w kolorze piasku na dnie starego potoku. Ale włóż ją do wody, a rozkwitnie swobodnie. Rozgryź napęczniałe ziarna i posmakuj ich gorzką słodycz. Poczuj smak wodnych roślin w dzikim ostępie, krzyk szarej gęsi. Kozieradka, przyprawa wtorku, gdy powietrze jest zielone jak mech po deszczu. Przyprawa na dni, gdy chcę się zawinąć w kołdrę haftowaną w liście peepul i snuć opowieści jak na wyspie. Tylko komu bym je tutaj opowiadała? Kozieradko, prosiłam cię o pomoc, gdy przyszła do mnie Ratna płonąca od trucizny w łonie, spadku po mężowskim zbo- czeniu z drogi. I gdy Ramaswarny po dwudziestu latach od- wrócił się od swojej żony do nowej przyjemności. Posłuchaj pieśni kozieradki.- Jestem świeża dla języka jak rzeczny wiatr, sadze, pożądanie w jałowej ziemi. Tak, wzywałam cię, gdy Alok, który kocha mężczyzn, pokazał mi rany otwierające się na jego skórze chciwie jak usta i powie- dział: „Zdaje się, że to jest to". Kiedy Binita podniosła ku mnie twarz jak osmalony kwiat. Binita z guzem jak ziarno ołowiu w piersi i doktorzy mówiący: „Ciąć", i to spojrzenie oczu jejmęża, gdy chodził po sklepie, mówiąc: „Co ja mam robić, proszę". Ja, kozieradka, która czynię ciało znowu słodkim, gotowym do kochania. Kozieradka methi, cętkowane nasienie wysiewane na po- czątku przez Szabari, najstarszą kobietę świata. Młodzi tobą 57 gardzą, wierzą, że nigdy nie będą cię potrzebować. Ale pew- nego dnia. Szybciej niż myślą. Tak, wszyscy oni. Nawet dziewczyny bugenwille. Dziewczyny bugenwille wchodzą gromadą jak ważki w po- łudnie. Ich nagły śmiech rozbrzmiewa wokół mnie. Ciepłe słone fale, które zapierają ci oddech i zatapiają cię. Unoszą się w spleś- niałej ciemności sklepu, lśniące drobinki kurzu w promieniu światła. I po raz pierwszy jestem zawstydzona, i chciałabym, by wszystko było lśniące i nowe. Dziewczyny bugenwille mają włosy lśniące jak heban, zwi- nięte w ruchliwe warkocze. Albo falujące jak górska woda wo- kół uniesionych twarzy tak pewnych siebie, że wiesz, że nic złego nigdy się im nie przytrafiło. Noszą dźwięczące bransoletki w kolorach tęczy i kolczyki, które kołyszą się przy gładkich szyjach. Ich stopy wysoko skle- pione na cienkich błyszczących obcasach, ich długie kołyszące się nogi. Ich pomalowane paznokcie jak purpurowe kwiaty bu- genwilli. Ich usta także. Nie dla nich nuda ryżu-mąki-grochu-kminu-kolendry. One chcą pistacji na pulao i ziaren maku na roganjosh, który ugo- tują, spoglądając do książki. Dziewczyny bugenwille mnie nie widzą, nawet gdy pod- noszą głosy, by spytać: — Gdzie jest amchurl — Czy rasmalai jest świeże, jest pani pewna? Śpiewy kosa, głosem podniesionym jak dla głuchych albo słabych na umyśle. Przez chwilę jestem zła. Głupie, myślę. Ślepe, trzepoczące, pociągnięte tuszem oczy. Moja dłoń zaciska się w pięść na li- ściach bobkowych, które tak beztrosko rzuciły na ladę. 58 Mogłabym z nich uczynić cesarzowe. Oceany oleju i miodu do kąpieli, lśniące pałace z krystalicznego cukru. Liść wodnego hiacynta położony na dłoni, by zmienić ich dotyk w złoto. Maść z korzenia lotosu na sutki, by mężczyźni leżeli w niewoli u ich stóp. Gdybym chciała. Albo mogłabym... Myślą, że są tak wspaniałe. Córki Fortuny, która niesie je wysoko ponad zasięgiem krzywd. Ale jedna kropla orzecho- wego soku na mandragorę, gdy będę nad nią szeptać ich imiona. Pył zgniecionych liści bobkowych frunie z mojej pięści jak dym. Pragnienie z pazurami ostrymi jak tygrys skacze z ukry- tego miejsca we mnie. Zagotuję płatek róży z kamforą, utłukę do tego w moździe- rzu pióra pawia. Powiem słowa tworzenia i pozbędę się tego przebrania, które włożyłam, opuszczając wyspę. To przebranie padnie jak wyliniała skóra węża wokół moich stóp, a ja po- wstanę czerwona i nowa, i lśniąca wilgocią. Przybrana w za- słonę z diamentów. Tilottama najpiękniejsza, przy której te dziewczyny będą jak błoto zdrapywane ze stóp przed przekro- czeniem progu. Moje paznokcie wbijają się w dłonie. Z krwią przychodzi ból. I wstyd. — Będziesz kuszona — mówiła Najstarsza, zanim ode- szłam. — Zwłaszcza ty z twoimi rękami z lawy, które chcą tak wiele od świata. Twoje serce z lawy zbyt łatwo frunie do nienawiści, do zawiści, do miłosnej żądzy. Pamiętaj, na co ci dano twoją moc. Wybacz, Pierwsza Matko. Wycieram skruszone dłonie o sari. Moje stare sari, połatane i poplamione, by mnie broniło od mej własnej próżności, która wciska żar w ściany czaszki, wzbierając jak gorąca para. Wy- dycham ją, czerwoną mgłę. A gdy nabieram powietrza, zatrzy- muję się na zapachu przypraw. Czystym, ostrym, zrównowa- żonym. On pozwala mi znów widzieć. 59 A więc błogosławię je, moje dziewczyny bugenwille. Bło- gosławię okrągłe kości ich łokci, ślizg bioder pod ich jedwabi- stymi sałwaarami, pod dżinsami od Calvina Kleina. W żarliwej pokucie błogosławię łuk ich wilgotnych dłoni na butelkach ma- rynaty z limony, którą trzymają pod światło, na puszkach liści patra, które dziś usmażą dla młodych mężów albo dla kochan- ków, bo one zawsze są zamężne od niedawna albo wcale. Przymykam oczy i widzę ich wieczorem: światła przyga- szone, jedwabne poduszki w kolorze nocy wyszyte malutkimi lusterkami. Może trochę muzyki w tle, sitar albo saksofon. Podają swoim mężczyznom biriyani pachnące ghee, chłodne miseczki raity, patrę przyprawioną kozieradką. A na deser — ociekające złotym miodem gulab-jamuny w kolorze ciemnych róż. Oczy mężczyzn także ciemnieją, jak róże pod burzowym niebem. Potem usta kobiet, wilgotne czerwone „O" otwierające się jak dla jamunów, oddech mężczyzn gorący i nierówny unosi się i opada, i unosi się znów w krzyk. Widzę to wszystko. Tak piękne, tak krótkie i przez to smutne. Pozwalam wypłynąć zawiści. One tylko postępują zgodnie ze swoją naturą, te dziewczyny bugenwille. Tak jak ja postę- powałam zgodnie z moją, wbrew wszelkim radom. Zawiść jak zielona ropa już odpłynęła. Cała. Prawie. Wydycham dobrą myśl nad każdym zakupem, gdy podli- czam ceny. Liście bobkowe, nową paczkę, ich brązowe brzegi chrupiące i całe, dokładam za darmo. Dla moich dziewczyn bugenwilli, których ciała w łóżku lśnią szafranem, których usta pachną moją kozieradką, moim elach, moim paan paraag. Które stworzyłam. Woniejące piż- mem. Płodne