Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Na dwóch łapach — odpowiedziała zabawka. Reno poczerwieniał i wybiegł z gabinetu. — Co się stało z synem? — zapytałem misia. — Poparzył się prądem wysokiej częstotliwości. — Coś poważnego? Już idę. Prowadź. — Nic takiego. Możesz dokończyć rozmowę. Tylko ręka. — A gdzie ją włożył? Miś nie zdążył odpowiedzieć, bo wrócił Reno. Był blady. — Automat... automat dostał zezwolenie na przepuszczenie tej... zabawki... Od kogo? Pytam się, od kogo? — Nie ode mnie — powiedziałem. — Więc od kogo? Może ty wiesz, kreaturo? — Ja wszedłem i już. — To wiem. Ale skąd? — Reno, przecież to zwykła zabawka. Nie będzie tego wiedzieć. Pewnie jakieś przekłamanie z centralnego mózgu bazy. To się zdarza. — Ale nie powinno. — Oczywiście, ale automaty są zawodne. — Nie powinny! — Jasne, ale skończmy naszą rozmowę. Muszę już iść, bo mój syn poparzył sobie rękę prądem naskórkowym. — Dobrze, cóż więc proponujesz? — Założę zupełnie niezależną sygnalizację nadawania u siebie w gabinecie, odbierającą sygnały na zewnątrz bazy. Co o tym sądzisz ? — Chyba dobry pomysł. Tyle że nie wierzę, by w ogóle te sygnały się powtórzyły. Wyszedłem z misiem i poszliśmy do syna. Jego rękę opatrzył już automed. Gdy podszedłem do fotela, w którym siedział, nie spojrzał na mnie. — Muszę się uczyć — powiedział. — Słusznie, ale skąd ta refleksja? — Nie potrafię zrobić najprostszej rzeczy i nawet Bob się ze mie śmieje. — Gdzieś poparzył rękę? — zapytałem. — Nie powiem — nadal nie patrzył na mnie. — Ale zrozum, to trzeba zabezpieczyć. Inni także mogą się poparzyć. — Nie powiem — powtórzył z uporem. — Jak chcesz. Więc ty powiedz. Bob, gdzie to było? — Nie wiem — odpowiedział Bob i wtedy spostrzegłem wzrok syna. Ze zdumieniem i chyba z odrobiną strachu patrzył na Boba. Instalacje odbioru zewnętrznego założyłem dwie, zupełnie od siebie niezależne, jedną w gabinecie, drugą przy pulpitach mnemotronów. Myślę, że kierowało mną zwykłe wygodnictwo. Instalacje były proste, ich założenie nie przedstawiało żadnych trudności, a niewygodnie byłoby pracując przy mnemotronach nasłuchiwać równocześnie brzęczyka z gabinetu. Potem w wideotronii powiedziano, że kierowała mną przezorność starego inżyniera doceniającego zawodne działanie automatów. Ale to chyba nie było tak. Wtedy minęła chyba północ. Siedziałem w gabinecie nad jakimiś wykresami, gdy nagle wydało mi się, że w sali mnemotronów słyszę brzęczyk. Nadsłuchiwałem przez chwilę. Tak, nie było wątpliwości. To był brzęczyk założonego przeze mnie urządzenia alarmowego. Już biegnąc do centrum nadawczego bazy uświadomiłem sobie, że druga instalacja w moim gabinecie 'nie nadała sygnału alarmu. Pomyślałem wtedy, że ipo prostu niezbyt dokładnie ja Sprawdziłem, i byłem zły na siebie, bo nie lubię niedokładnej roboty. Dyżurny android centrum przepuścił mnie, gdy podałem hasło. Ten, który przeszedł tędy przede mną, także musiał znać hasło, a więc jest to jeden z nas, pomyślałem. Biegłem teraz korytarzem do sali nadawczej, ale jej drzwi nie przepuściły mnie. Szarpnąłem dźwignie — daremnie. Drzwi zostały zablokowane, zablokowane centralnie ze sterowania bazy. Zrozumiałem, że ktoś, kto jest tam w środku i z naszej anteny wysyła w Kosmos sygnały, ma dostęp do centralnego mózgu bazy. I wtedy zacząłem się bać. Mimo to działałem optymalnie, z przyzwyczajenia zapewne. Pobiegłem z powrotem korytarzem do drzwi wejściowych. Otworzyłem je i zablokowałem, tak że nie mogły być zamknięte na polecenie zespołów koordynujących bazy. Potem spojrzałem na androida. Musiałem mieć chociaż jeden automat do swojej dyspozycji. Doskoczyłem do niego i wyrwałem mu czułki odbioru sygnałów centralnych. Szarpnął się, ale nie zaatakował mnie, bo byłem człowiekiem. Potem chciałem się połączyć wideotronicznie z Renem, ale łączności już nie było. Centralny mózg bazy zablokował kanały informacyjne. Spodziewałem się tego. I wtedy zrobiłem coś, co można zrobić tylko wtedy, gdy życie mieszkańców bazy jest w niebezpieczeństwie. Szarpnąłem dźwignię alarmu pierwszego stopnia. Przytrzymująca ją stalowa nić spięta plombą napięła się, lecz wytrzymała. Wtedy uwiesiłem się całym ciężarem na dźwigni. Nić pękła raniąc mnie w rękę. Równocześnie usłyszałem narastające zawodzenie syren i głuche uderzenia zapadających gazoszczelnych grodzi. Towarzyszył temu jeszcze jeden dźwięk. Zewnętrznym korytarzem zbliżając się do centrum nadawania szły automaty. Wiedziałem, że mnie nie mogą nic zrobić. Byłem człowiekiem. Ale mogły mi zniszczyć narzędzia i jedyny android. Mogły... jeśli sterował nimi centralny mózg bazy. Broni nie miałem. W bazie nikt nie nosi broni