Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Dawaj. Telegram był spory. Karol zapalił kojówkę. Znów coś chwyciło go za gardło. Może wiadomość od Rozwity? Albo Małgorzaty? Bo od kogo może być taki długi telegram. Odłożył papier, siedział przez chwilę bez ruchu. Kiedy uspokoił się, zaczął czytać od początku bez przeskoków i sztuczek. Po formalnym adresie następował tekst: JESTES PRZYWROCONY DO PRACY STOP PODANIE O ZWOLNIENIE ANULOWANE STOP KARŁOWSKI WYLECIAŁ Z PARTII I ZE STANOWISKA STOP BEDZIE MIAŁ SPRAWE STOP KOLEDZY POZDRAWIAJA CIE SERDECZNIE STOP MATERIAŁY KTORE PRZYSŁAŁES IDA STOP WRACAJ NATYCHMIAST PIERWSZYM STATKIEM CZY SAMOLOTEM STOP SCISKAMY CIE I CAŁUJEMY STOP CZESŁAW Karol przełknął ślinę, raz i drugi. W ustach miał sucho, więc nie przyszło mu to łatwo. Usiadł w koi, wziął się do czytania od nowa. Więc wszystko jak w tej bajce, która kończy się dobrze. Przyszedł czas prawdy, czas racji. Coś dużego musiało stać się w znękanym kraju... Opadł pancerz nietykalności z Karłowskich, przyszedł czas Banaszczyków. Czy taki cud jest możliwy? On przywrócony do pracy, bez starań, odwołań, protekcji. Wymuszone podanie anulowane! Fala, która tam idzie, zmyła brud, zmyła skamieniałe próchno, które wydawało się już normalną strukturą... Coś chwyciło Pingwina za gardło, za serce, w krtani poczuł skurcz. Litery rozmazały się w okrągłych kroplach. Dobrze, że poszedł Dymarek, dobrze że nie ma Cezarka. Chce być sam, chce krzyczeć, chce płakać, śmiać się... Co tutaj napisane wszystko prawda, nie może być inaczej tylko prawda. Więc musi wracać! Czym prędzej wracać! Tam czekają... Nie powróci już w pustkę, nie powróci obcy. Zeskoczył z koi, wsadził głowę pod kran, lał na nią zimną wodę, wytarł ręcznikiem włosy, twarz, ramiona i znowu przeczytał telegram. Nic nie zmieniło się w tekście, wszystko było tak samo. Wygrał! Wygrał z Karłowskim, wygrał z nieprawdą. Wygrał! Wygrał! Wygrał! Otworzyły się drzwi, do kabiny wszedł Cezarek. – Cóżeś, łazienkę zrobił z kabiny? Nie masz pryszniców na korytarzu? – Mam, ale... – Ale co? – Stary... – Co tobie? Co ci się stało? – Dostałem telegram... – Przeprosiła cię twoja i chce zgody? – Nie o to chodzi... Cezarek wziął z koi telegram, przeczytał, położył na stoliku, wzruszył ramionami. 110 – I co z tego, przecież tu pracujesz? Karol ubierał się szybko. Chciał biec do pakamery, do Chmielewskiego, niechby do Budnego nawet. Uwalił Cezarka w kark aż tamten jęknął pod ciosem. Z depeszą w ręku wyszedł na korytarz i zaraz przystanął w miejscu... Gdzie ma pójść z tym szczęściem? Do kogo?... Usiadł na schodach, zamyślił się. Co ma robić? Pobyt tutaj stracił sens. Nieporozumienie wyjaśniło się. Wstał, ruszył szybko schodami do góry. Nie było czasu na bezczynność, należało działać. Biegł w górę jak na skrzydłach. Zatrzymał się przed płytą drzwi jak przed murem. Był zdyszany, nie czekał aż się uspokoi, zapukał, wszedł. Kapitan podniósł nań oczy znad papierów, nad którymi siedział, patrzył nieco zdziwiony na Karola. – Panie kapitanie, zaszły zmiany, muszę wracać! – wypalił niemal od progu. Kapitan patrzył pytająco. Karol położył depeszę na biurku. Stary przeczytał ją powoli. – Za późno, listę i zapotrzebowania odtelegrafowałem wczoraj. – Ale... przecież... – Wiem, depeszę dostał pan przed chwilą. – Panie kapitanie, trzeba coś zrobić, na mnie czekają. – Czekają, powiada pan?... a tutaj?... co, tutaj już przestało pana interesować? – Nie, ale, przecież... – Taaak... niby dlaczego ma pan być stewardem, skoro od nowa stał się pan redaktorem? – Dla mnie praca... ja chętnie... – Niech pan sobie oszczędzi, mnie też. U nas liczy się każda para rąk, z miasta nikogo nie dobiorę... To robota dla tych, którzy to rozumieją. Ale dobrze, zejdzie pan! Jakoś sobie poradzimy. Karolowi zrobiło się głupio. – Dziękuję – bąknął, wstał. – Bardzo dziękuję – dodał. Kapitan kiwnął mu głową, Pingwin wyszedł na korytarz. Jego radość została zmącona, nieprzyjemnie było mu po tej rozmowie. Ale co tam, każdy ma swoje sprawy, niech ich pilnuje, jego obowiązkiem jest wracać! Wracać do redakcji, dzieją się ważne rzeczy, on ich przespać nie może. Przespać? Tutaj przespać nie można niczego, tu czuje się puls... rok w redakcji niewart jednego dnia w pakamerze, kiedy ludzie podnoszą dupy z luksusu... Ale co z tego, on ma załatwione, może uciekać z koszmaru, z katorgi... Może wracać! Wracać! Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się przed drzwiami Chmielewskiego. Zapukał, nikt nie odpowiedział. Spojrzał na zegarek, o tej porze Chmielewski był w maszynie. Karol odnalazł metalowe drzwi w długim korytarzu, otworzył je. Buchnął mu w twarz żar, w uszy łoskot, w nos smród rozgrzanych smarów i farb. To miejsce czuje się wszystkimi zmysłami – pomyślał. Schodził żelaznymi schodkami. Wszystko wibrowało jak wściekłe. Maszynownia na zawsze została związana – w oczach Pingwina – z ptakiem, który w niej zginął przekonany, że to koniec świata... Chmielewski urzędował w hermetycznym pudle centralnej kabiny manewrowej. Wszystko musiało być w porządku, bo siedział w fotelu, gapił się w płaszczyznę szyby, za którą dudniła metalowym życiem mechaniczna puszcza. W obłych blokach cylindrów biły serca tłoków, płynęło paliwo jak krew żyłami krzyżujących się przewodów. Elektryczne kable unerwiały każde miejsce pulsującego siłą stwora. Wszystko było pokryte lśniącym olejem jak potem, wskazującym wysiłek maszyny. – Co znowu? –mruknął Chmielewski. – Spieprzam z tego pudła! – wypalił Pingwin. – Już, zaraz? Przyszedłeś się pożegnać? – Nie, za dwa dni, jak podjedzie „Podnawka”. –Sadzisz... Chmielewski spojrzał już z autentycznym zainteresowaniem. – Spieprzam, kolego, fakt... byłem u starego... – Przecież wczoraj... 111 – Wczoraj było wczoraj