Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Tak, to nie pachnie zbyt przyjemnie, prawda? - Trzymał się z tyłu, gdy wózek był wtaczany po rampie do lecznicy. Sylvia ciągnęła, Jerry popychał. - Ciągle nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. - Zamknął za nimi drzwi. Dalej wózek pchał już tylko Jerry, a Sylvia odprowadziła wzrokiem skeetera, który zniknął za zachodnią ścianą krzewów. - Nie zauważyliście niczego w podczerwieni? - Niczego, oprócz indyków i pterozaurów - odparł szybko Zack. - Sprawdzałem wszystko co pół godziny. Nic w paśmie widzialnym, nic w podczerwieni i na radarze. Na przestrzeni stu kilometrów kwadratowych. - Pochylił z rozgoryczeniem głowę. - Nie wiem, co myśleć. Jeśli tam coś jest, to oznacza kłopoty. Ale jeśli tam niczego nie ma... mówiłaś, że kto to znalazł? - Carr. - Tak, słusznie. Czy mogę? - Podała Zackowi notatnik, w którym coś zapisał dla siebie. Jego pismo, wręcz neurotycznie staranne w normalnych sytuacjach, teraz wyglądało jak drukowane. Sylvia ujęła go czule za ramię. - Zack, nie próbuj być wszędzie w tym samym czasie. My się tym zajmiemy. - Zaczął protestować, ale ona uniosła mu podbródek i obejrzała jego przekrwione oczy. - Spałeś choć trochę? - Zazwyczaj liczę owce. Nie uwierzyłabyś, co wczorajszej nocy skakało przez płot. Jerry odsłonił zewnętrzną warstwę brezentu. - Rany! - Sylvia cofnęła się, odepchnięta nagłym smrodem zepsutego mięsa. Była w tym wilgoć i zgnilizna, ten rodzaj odoru, który przywołuje obraz głodnych much i ostrych przypraw, zapach, którym w ciepłe, letnie popołudnie przesiąknięte jest zaplecze sklepu rzeźnickiego. Zack próbował wyjść z sali, ale widok i mlaszczący dźwięk towarzyszący rozwijaniu brezentu sprawiły, że stał jak skamieniały. Kiedy ostatnia warstwa materiału została oderwana od padliny, mruknął coś z odrazą i odwrócił głowę. Jedna z nóg cielęcia zniknęła. Inna była złamana, prawie całkowicie przegryziona. W środku ciała ziała otworem okropna, świeża rana. Skóra i mięśnie były rozerwane, żebra przegryzione lub zmiażdżone, a ich ostre, postrzępione końce wystawały z mięśni. Kości były pożłobione i porozszczepiane, jakby coś usiłowało przepchnąć Ginger bokiem przez młockarnię. Marnie założyła maskę z gazy. - W porządku, Jerry, uruchom kamerę. - Lekko sepleniła, co sprawiło, że "Jerry" zabrzmiało jak "sherry", chociaż wymówiła to słowo bardzo starannie. Jerry popatrzył na sufit. - Cassandra. Program "Autopsja". Start. Jarzący się światłem kryształ znajdujący się na końcu rurki podobnej do gęsiej szyi spłynął wężowatym ruchem z góry. Kamera wideo zatrzymała się cierpliwie i mrugała czerwonym okiem, kiedy Jerry poprawiał kołnierz. - W porządku. Program uruchomiony, kamera nagrywa. Zaczynaj, Marnie. Marnie przyciągnęła tacę z instrumentami i naciągnęła gumowe rękawiczki. Rana w brzuchu cielęcia wchłonęła jej ręce aż po łokcie. - Widzę ślady przekłuć wokół gardła, które nie pociągnęły za sobą dalszych uszkodzeń. Mięśnie udowe i brzuszne wyrwane. Sądzę, że śmierć spowodowało przerwanie żył i tętnic szyjnych, ale napastnik odciągnął swoją ofiarę w bezpieczne miejsce i tam pożarł... hm... brakujące organy wewnętrzne oraz tkankę mięśniową. - Ta wypowiedź była na tyle precyzyjna, że skompensowało to do pewnego stopnia jej seplenienie. Po wielu latach ludzie na całej Ziemi będą oglądać tę scenę. - Kości są równo przecięte... niemal zbyt równo, jak mi się wydaje. Jerry, popatrz na to. Jej mąż stanął obok i także naciągnął gumowe rękawiczki. - Sylvia - powiedział cicho. - Stań przy konsoli i śledź nasze ruchy kamerą. - Jarzący się kryształ przysunął się niczym wąż do Marnie i przycupnął jej na ramieniu. Wyglądało to tak, jakby patrzył. - Co masz? - Chwileczkę. - Sylvia wdusiła kilka przycisków i nagle straszna rana w brzuchu zawisła przed nią w powietrzu; wszystko w żywych, jaskrawych kolorach. Poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła, i wycięła część kolorów z trójwymiarowego obrazu. Miliardy widzów na Ziemi niewiele z tego zobaczą. Zbyt dużo krwi. Może jest na to jakiś podziemny, nielegalny rynek? Obraz obejmował teraz także rękę Jerrego, wskazującą żebro, które nie zostało wyrwane. Jego chude ciało stracha na wróble poruszało się zręcznie, w sposób świadczący o wielkiej wprawie i doświadczeniu. - Mamy tu ślady zębów... - Palce Jerryego przesunęły się wzdłuż kilku wyżłobień w kości. - Chcę mieć prognozę opartą na odległościach między śladami zębów, sile ścisku szczęk oraz całkowitej sile. Czymkolwiek jest to, co zabiło Ginger, ma ogromną siłę. Musiało ją bardzo szybko wyciągnąć z zagrody. - Nie robię tutaj niczego pożytecznego - powiedział Zack. - Pójdę do sali kontrolnej i sprawdzę ostatnie zdjęcia w podczerwieni. - Nikt nie odpowiedział. - Mam cholerną nadzieję, że coś się pojawiło. Gdy tylko wyszedł z pomieszczenia, Marnie uniosła wzrok. - Nic jeszcze nie ma? Nawet najmniejszego śladu? Sylvia pokręciła głową. - Nic. Żaden ze skeeterów nie znalazł niczego większego od indyka. - A Cadmann wciąż szuka? - Pierwszy wyleciał i ostatni wróci. Znasz Szalonego Weylanda. - Obraz poszarpanego mięsa zniknął, zastąpiony dwuwymiarową kolumną liczb. Sylvia odwróciła się w stronę monitora komputera. - Cassandra. Wizualizacja. - Kiedy wymówiła te słowa, liczby przetransformowały się w kolorowe linie. Za pomocą optycznego ołówka poprawiała je do czasu, aż stały się zębami i zarysem żuchwy. Marnie wymieniła z mężem kilka lapidarnych zdań