Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Rozbiła się, ociekając krwawą pianą, fala odważnego konnego ataku. Easterlingowie rzucili się nawet do przodu, jakby przed nimi leżał równy step; potyczka trwała jeszcze z godzinę, póki noc nie zapanowała nad światem. Dopiero wówczas bitwa się skończyła. Nie można zmierzyć smutku i rozpaczy rozbitego wojska, jak mówi się w księgach. Ale król Marchii nie pozostawił nikomu z ocalałych wojowników nawet chwili czasu na gorzkie rozmyślania. Pospiesznie zebrana rada pracowała niedługo, dowódcy przekazali rozkaz króla: zostawiwszy pod opieką miejscowych pastuchów wszystkich rannych, porzuciwszy tabory, wsadzić na koń ocalałą piechotę i szybkim galopem wycofywać się do Dworu. Stało się jasne, że stracono cały wschodni Rohan. Już pomknęli do przodu gońcy zwoływać pospolite ruszenie; każdy zdolny do noszenia broni miał się stawić pod murami stolicy... Hobbit nie mógł powstrzymać łez, gdy wojownicy Marchii rozstawali się ze swymi rannymi. Przedgórze po zakończeniu Wojny o Pierścień zostało, co prawda powoli, ale jednak zasiedlone; teraz pastuchowie ostrożnie, na rękach odnosili jęczących rannych gdzieś w mrok. Na twarzach ludzi hobbit nie widział nadziei, ale dostrzegł zdecydowanie. Niektórzy ciężko ranni, przeczuwając swój koniec, prosili przyjaciół, by skrócili ich męczarnie; tego widoku Folko nie mógł znieść, odwrócił się, zatkał uszy, chociaż ludzie umierali w milczeniu, nie pozwalając sobie nawet na przedśmiertny jęk. Król nie dał wojsku ani sekundy wytchnienia. Przyprowadzono luźne konie, wyprzężono konie z taboru i oto w pierwszych promieniach księżyca ocalała część wojowników Marchii ruszyła; teraz to oni przebijali się do Edoras, a może i dalej... Za ich plecami rozległ się niesiony przez zdradziecki wiatr prymitywny, ale przepełniony triumfem śpiew. Wojownicy Olmera świętowali zwycięstwo. 10 ŁUK ISENY Minęła noc; o świcie zmorzyło nawet najwytrwalszych. Padł rozkaz odpoczynku - krótkiego, bo na karku siedziała pogoń. Jednakże tu jeźdźcy Marchii byli w domu, w swoich górach. Na razie przemierzali znane sobie ścieżki i prześladowców nie było w pobliżu. Wojownicy w milczeniu walili się na ziemię, zwyciężeni przez sen. Nie spał tylko władca i jego marszałkowie oraz ci, którzy z własnej woli stanęli na straży, by strzec snu towarzyszy. Hobbit, który ułożył się na stercie suchych paproci, natychmiast zapadł w sen, ale wspomnienia bitwy nie opuściły go szybko. Targały nim koszmary, lała się krew, waliły mury, błyszczały miecze - a on nic nie mógł zrobić, stracił wszak swoją szansę! Po mniej więcej dwóch godzinach obudził ich dowódca, teraz dowodzący pięcioma wymęczonymi drużynami, a niedawno jeszcze szwadronem. - Hej, przecież ty posiwiałeś, bracie hobbicie! - odezwał się Torin. Folko odruchowo przejechał dłonią po sklejonych, od dawna niemytych w porządnej łaźni włosach. - Co teraz, przyjaciele? - zaryzykował i zadał pytanie, gdy zebrali się wszyscy razem: on, Malec, Torin, Atlis, Amrod, Bearnas i Maelnor; elfy nie zostawiły swego rannego towarzysza, przysiągłszy dowieźć go do Wód Przebudzenia. - Co teraz? - splunął Atlis. - Kiepsko stoją nasze sprawy! Rohan możemy uważać za stracony! Wodza teraz nie powstrzymamy. Chyba że na Isenie... Edoras przecież nie jest twierdzą. Gdybyśmy się zaczepili o Hełmowy Jar, można by doczekać pomocy Arnoru i Gondoru. - Nie wiadomo, jak będzie z Gondorem - rzucił posępnie Torin, a Atlis natychmiast podskoczył: - Co to znaczy: "Nie wiadomo, jak będzie"? Wieży Czat nigdy, przenigdy nie zdobędą! Niechby tam nawet sto lat stali! - No to sobie postoją... póki wszystkich nas nie wyduszą. Wtedy nawet Wieża Czat będzie musiała paść. - Może Etchelionowi się uda... - zaczął nieśmiało Folko, ale Torin natychmiast go zgasił: - Etchelion!... Czy ty jeszcze nie rozumiesz, że cała ta kipiel na południu, w Ziemi Księżyca i Kraju Słońca, to wszystko stanowi tylko zmyłkę? Najważniejsze uderzenie nastąpi właśnie tutaj! Olmer tnie ciało Zjednoczonego Królestwa na dwie części, jak przewidywaliśmy zresztą... Myśmy poszli na południe, a jego zuchy już pędzą do Brodów na Isenie. Idę o zakład, że jeśli Edor zatrzyma ich, to na krótko. Nigdzie nie muszą się spieszyć. Wszystko i tak im się dostanie, jak sądzą. Nie wiem, czy możemy ich wyprzedzić... Zresztą, pamiętacie Dunland? Żeby tylko Wódz za pomocą ulaghów nie kazał im zająć Brodów... a jednocześnie i Hełmowego Jaru. - Mimo wszystko będziemy się bili, póki żyjemy! - uderzył pięścią w stół Atlis. - Będziemy, będziemy... Tylko co z tego wyniknie? *** Pozostałe przy życiu trzynaście z dwudziestu pięciu tysięcy rozpoczynających bitwę wojowników uchodziło do Edoras. Hazgowie na lekkich koniach, rzecz jasna, dogonili ich. Zaczęła się wojna, znana jeszcze z pochodu z Otonem - zasadzki, uderzenie, odejście. Jednakże już na trzeci dzień wycofywania się liczebność królewskiego wojska zaczęła wzrastać; w pierwszej wsi dołączyło około czterdziestu ochotników; tu, jak się okazało, już gościły czarne zwiastuny porażki i mężczyźni, odesławszy do górskich kryjówek kobiety i dzieci, wyszli na spotkanie swemu władcy. Wiedzieli, że wróg nadchodzi i że jego siły są niezwykle wielkie; za broń więc chwycili starzy i młodzi. Piechocie przypadła w tych dniach szczególnie niewdzięczna rola - osłaniała obóz, służyła oparciem jeździe. Padał rozkaz i oddziały osłony natychmiast stawiały mur tarcz. Prześladowcy, przez cały czas depczący po piętach, nie mieli odwagi rzucić się w otwarty bój, woleli strzelać z daleka. Do walki wręcz nie dochodziło. Wojsko króla zostawiało za sobą spaloną ziemię. Sami Rohańczycy, wycofując się, palili domy i cały dobytek, którego nie mogli wywieźć. Jeśli Easterlingowie mieli nadzieję znaleźć żywność i furaż w osiedlach Przedgórza, to okrutnie się pomylili. Nie było niczego prócz stygnących popiołów i kupki węgli. Powoli pościg zostawał z tyłu. Jedni uważali, że ścigający mieli problemy z nakarmieniem koni, ale bardziej przewidujący podejrzewali jakąś zasadzkę okrutnego wroga. Do tych ostatnich należał hobbit; docenił ustawioną przez Olmera pułapkę, w którą wpadło całe rohańskie wojsko; od Wodza można było oczekiwać najbardziej wyrafinowanego podstępu. Wojsko przemierzało bogate i piękne ziemie. Zadbane pola, sady, starannie wybudowane drewniane domy, niezliczone wodne młyny na spływających z Białych Gór srebrzystych ruczajach. Ziarno Rohanu słynęło na Zachodzie niemal tak samo jak jego wspaniałe konie. I to dzieło rąk wielu pokoleń obróciło się w popiół. Ustępujący oszczędzali tylko sady owocowe. Dom można było zbudować w miesiąc, a na sad czasem nie wystarcza żywota. Mieli w końcu nadzieję na powrót... Po czterech dniach odwrotu stanęli przed Dworem. Stolica Kraju Koni bardzo się rozrosła, wypiękniała przez trzy wieki spokojnego życia, ale i tak było widać, że lud woli swobodne życie z dala od kamiennych kolosów