Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Teraz z kolei mnie wyszydziła Wielopolska w jednym z pism, że nie wiem, o co tu chodzi. „Dlaczego «Swann» to musi koniecznie być bohater Prousta? Wiadomo np., że w środkowym Kaukazie, kraju, skąd wyszedł najczystszy typ A ryj czy ka, jest szczep nieliczny, ponoć nieskalanej aryjskiej rasy, nazywający się Swann". Dużo rzeczy czytałem, przebrnąłem niedawno przez książkę Goetla o faszyzmie, nawet Stanisława Piaseckiego czytuję, ale czegoś takiego oczy moje jeszcze nie oglądały. Nie ma żadnego szczepu kaukaskiego „Swann". Istnieje plemię Swanetów. Można się dowiedzieć z każdej encyklopedii, że jest to plemię nieliczne i że są dziś „fizycznie zwyrodniali" i „stoją kulturalnie stosunkowo nisko" (encyklopedia Gutenberga, t. XVI, str. 273). Nie piszą się ci Swaneci przez dwa „n", a gdyby się nawet pisali, i na ich cześć nazwano kawiarnię warszawską, to dlaczego na cennikach pomieszczono cytatę Kalambur utworzony od imienia Marii Jehanne Wielopolskiej, pisarki, publicystki m.in. „Myśli Niepodległej", „Polski Zbrojnej" i „Kuriera Porannego". W 1939 r. ukazała się wspomnieniowa książka Iłlakowiczówny Ścieżka obok drogi, poświęcona Józefowi Pilsudskiemu. Wielopolska ripostowała broszurą Pliszka w jaskini lwa, Warszawa 1939. z Prousta, mówiącą o jego bohaterze Swannie? Zwracam się publicznie z tym zapytaniem do p. Wielopolskiej w przekonaniu, że otrzymam w odpowiedzi nową fantastyczną brednię, bo przecież nie zechce p. Wielopolska przyznać, że pierwsza kawiarnia warszawska usuwająca Żydów uwikłała się w śmieszne nieporozumienie. A może by poddać tę pozycję? Może lepiej pogodzić się z tym idiotyzmem? Można się przecież odkuć na innych mniej zabagnionych terenach. Choćby na filmach. Pani Wielopolska marzy o bojkocie wszystkich filmów zagranicznych z wyjątkiem produkcji niemieckiej (bo „czystej krwi aryjskiej jest kinematografia niemiecka", a cała produkcja „amerykańska, angielska, polska, francuska jest w „rękach Żydów"). Pani Wielopolska boleje nad tym, że film polski jest tak słaby, i filmowi Płomienne serca406 przeciwstawia „lepszy i piękniejszy Miody /as"407! Z tym Młodym lasem to trochę jak ze „Swannem". Według sztuki J.Ad. Hertza zrobił ten film Leites. Tyle na razie: na przykładzie rewelacji o plemieniu Swanetów i oceny filmów amerykańskich i francuskich chcieliśmy pokazać, w jakiej atmosferze pracuje i jakimi kategoriami myśli niefortunna pogromczyni Iłłakowiczówny. Być może, czytelnik zdziwi się nieco, że tak błahej sprawie poświęcamy tyle miejsca, sądzę jednak, że sprawy te nie są bagatelne. Nie ma dnia, aby się w naszej prasie nie znalazło jakieś „plemię Swanetów". W „Kurierze Porannym" bardzo zresztą utalentowany młody pisarz p. Czesław Straszewicz, omawiający książkę Waldorffa Sztuka pod dyktaturą4™, odkrył również coś w rodzaju plemienia Swanetów. Pan Straszewicz zastanawia się, czy literatura włoska w obecnych warunkach ma szansę rozwoju, i powiada: „W porozbiorowej Polsce warunki na pewno były złe, a mimo to literatura nasza z owego okresu miała znamiona wielkości". Miała - ale na emigracji. Jeśli chodzi o okres późniejszy, nie o wielkość Mickiewicza i Słowackiego, to również trudno porównać cenzurę austriacką czy nawet rosyjską z presją reżimu faszystowskiego, komunistycznego lub hitlerowskiego na piśmiennictwo. - Każda z tych spraw osobno jest błaha i nieważna. To prawda. Ale suma tych rewelacji, argumentów i metod polemicznych jest groźna dla atmosfery kulturalnej, w jakiej żyjemy. 406 Płomienne serca, reż. Romuald Gantkowski, premiera w lutym 1938. 407 Młody las, wg sztuki Jana Adolfa Hertza, reżyseria Józef Lejtes, premiera w grudniu 1934. 408 Jerzy Waldorff, Sztuka pod dyktaturą, Warszawa 1938. 336 1939 405 Nr 9, 26 lutego Czytelnik uważny, rozumny i krytyczny należy do wyjątków. Przeważna większość ludzi czytających książki i gazety pożera je niechlujnie, chce się tylko dowiedzieć mniej więcej o co chodzi, i gdy sprawa nie stosuje się do czytelnika bezpośrednio, nie ma co liczyć na jego uwagę. Trudno marzyć o tym, aby czytano nasze wiersze czy artykuły z uwagą tak napiętą, z jaką się czyta nowe rozporządzenie dewizowe. Pisał już Dimnet w Sztuce myślenia409 o trudności czytania gazet. Muszę jednak przyznać, że zadziwił mnie sceptycyzm Piniego, wydawcy Dzieł Norwida. Wpadła mi w rękę niedawno ta książka, dość osobliwa na skutek przypisów i objaśnień wydawcy. Pini uważa, że wiersze Norwida wymagają objaśnień. I ja tak sądzę. Norwid należy do poetów niejasnych często i zawiłych. Ale Pini nie tłumaczy alegorii i symbolów, nie pomaga czytelnikowi przedrzeć się przez nieczytelność metafor i barokowość stylu tego wielkiego poety. Pini objaśnia słowa. Tłumaczy w odnośnikach: „profil (franc.) - kontur twarzy, oglądany z boku"; „biust (franc.) - popiersie"; „falbana (włos.) - zakładka, obszycie u spódnicy fartuszka itd."; „regulamin (łac.) - spis zasad postępowania"; „balet (włos.) - wytwór sceniczny, w którym główną rolę gra taniec i mimika"; anonim (gr.) - nie podpisany list lub bezimienny autor"; „cenzor (łac.) - w starożytnym Rzymie urzędnik, mający nadzór nad obyczajowością"; „fajerwerk (niem.) -ogień sztuczny"; „fetor (łac.) - odór, smród"; „serio (włosk.) - część poważna"; „obskurantyzm (nowołac.) - troskliwe podtrzymywanie ciemnoty i nieuctwa". Czyżby Pini serio (włos.) wierzył w tak straszliwy obskurantyzm (nowołac.)? Czyżby wydawca Norwida podejrzewał swych czytelników, że nie znają słów „profil", „biust", „cenzor" i „anonim"?. Czy jednak dla człowieka, który po raz pierwszy spotkał się ze słowem „balet", zrozumiałe będzie słowo „poezja"? Czy takim ludziom w ogóle warto dawać do czytania Norwida, jednego z najtrudniejszych poetów w Europie? Sądzę, że wydawca Norwida zbyt pesymistycznie ocenił czytelników polskich. Sądzę, że przeważna ilość czytających rozumie słowa nawet mniej popularne niż „fetor", rozumie i ceni poezję, ale lękam się, że wielu czytelników porwanych jest demoralizującym, niecierpliwym tempem naszych czasów. O tej smutnej nieuwadze czytelników przekonałem się niedawno na własnym przykładzie. „Polska Zbrojna" wydrukowała, jak się to coraz częściej zdarza, demagogiczny artykulik jakiejś nieznanej pani przeciw paru poetom „Skamandra"410. Pomieszano tam cytaty z trzech moich wierszy, obrażających, jak twierdzi redakcja, „godność żołnierza polskiego"