Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Miał nadzieję, że Addi zaopiekuje się dobrze jego młodszą córką, wsadzi ją do samolotu tak, by we właści wym czasie wróciła do domu. Niech to licho, jakie dziwne myśli wzbudzili w nim tamci trzej tajemniczy mężczyźni! Myśli, których w ża den sposób nie umiał się pozbyć. Ale jest za późno, za późno. Uświadamiał to sobie bez uczucia ulgi. Wprost przeciwnie. Za nimi, w ogromnej grocie, którą dopiero co opuści li, sufit został mocno ściśnięty z dwóch stron, w wyniku czego obluzował się ogromny blok lodu i spadł wprost do wrzącej sadzawki. Syk i hałas powstał taki, że wędrow com o mało nie popękały bębenki w uszach, a gęsty dym siarkowy z hukiem napływał do korytarza tuż za nimi. Uciekali w śmiertelnym strachu. Ślizgali się po lodzie, wpadli do gorącej rzeki, jakoś się z niej wydostali, poma gali sobie nawzajem wspinać się na wysokie zwały lodu i w końcu znaleźli bezpieczne schronienie, gdzie dymiąca masa, posuwająca się za nimi, nie mogła ich dosięgnąć. Okazało się jednak, że dotarli do końca drogi. Przejście było zasypane dokładnie tak, jak się spodziewali. Marco wezwał Addiego przez radio. - Wpadliśmy w pułapkę - powiedział spokojnie, by nie straszyć kierowcy. - Ale potrwa to tylko chwilę. Nie potrze187 bujemy pomocy, damy sobie radę sami, wyjdziemy stąd. Wyjdziemy na zawsze, zrezygnowaliśmy już z poszukiwania Wrót, to teraz zupełnie bez sensu. Tak, mieliśmy tu kilka eks plozji i zawałów, ale znajdujemy się w bezpiecznym miejscu. Musimy się tylko przedrzeć przez jeden z korytarzy. Rany boskie, myślała Miranda, a serce tłukło jej się w piersi z przerażenia. ,,Tylko przedrzeć się przez jeden z korytarzy?" To przecież niemożliwe, do diabła, nigdy stąd nie wyjdziemy. Potężny grzmot gdzieś daleko za nimi przestraszył ją tak, że była bliska utraty zmysłów. Marco zakończył rozmowę. - Właśnie tutaj jesteśmy bezpieczni - rzekł do swoich przyjaciół. - Lodowa skała ochroni nas przed tym, co się dzieje dalej pod lodowcem. Ale lodowa ściana po tamtej stronie, te bloki, które spadły na dół...? Tak, coś musimy z nimi zrobić, co wy na to, panowie czarnoksiężnicy? Móri i Dolg potrząsali głowami. - T y m razem nie pomogą żadne czarodziejskie runy - westchnął Móri. - Dolg, czy nie mógłbyś wezwać na po moc Starca? A może elfy? Dolg zastanawiał się przez chwilę. - Nie sądzę. Musicie wiedzieć, że nigdy nie opuściłem ani na chwilę Gjain, w związku z czym pojęcia nie mam, jak się ich wzywa. Uratowali mnie kiedyś w Drekagil, ale przy szli do mnie z własnej inicjatywy. Teraz wypuścili mnie na zawsze, już do nich nie należę, więc nie sądzę, żeby... - Tak - potwierdził Marco. - Dolg ma rację, nie może my wymagać od elfów, by przesunęły setki ton lodu. - Może znajdziemy jakąś szczelinę w innym miejscu? - za stanawiała się Miranda. - I może uda nam się ją poszerzyć. Marco skinął głową. - Już obejrzałem najsłabsze punkty w tej ścianie na pra wo. Ale z tyłu za nią leży jeszcze jeden lodowy blok. 188 Stał długo pogrążony w myślach. - Mógłbym może... - Co byś może mógł? - zapytali, gdy milczał zbyt długo. Marco przeczesał palcami swoje krucze włosy. - Co prawda zrezygnowałem z moich spraw w Salach. Pożegnałem się ze wszystkimi, ale mam tam kilkoro wier nych przyjaciół. Między innymi te dwa anioły, które zjawi ły się owej nocy, gdy nasza matka urodziła Ulvara i mnie, pomogły małemu Henningowi, a naszą matkę zabrały do Sal. One mogłyby nam pewnie udzielić jakiejś rady. - Niedokładnie zrozumiałem - rzekł Móri. - Ty sam je steś księciem Czarnych Sal, a tymczasem zwykłe anioły mają większą władzę niż ty? Marco uśmiechnął się łagodnie. Był tak urzekająco piękny, że w oczach Mirandy pojawiły się łzy. -Ja jestem na pół człowiekiem - przypomniał Marco. - Czarne anioły posiadają znacznie większe siły niż ja. Ale jednak zawsze bardzo mnie szanowały. Nie wiem tylko... - zawahał się na chwilę. - Nie wiem, czy mam prawo py tać o radę, skoro nie należę już do Sal? Po krótkiej przerwie, gdy starali się ocenić sytuację, Dolg wyszeptał: - Myślę, że powinieneś spróbować, Marco. Książę przyglądał mu się niezgłębionym wzrokiem. Ci dwaj mieli tak podobne charaktery, że nikt nie wątpił, iż połączy ich wieczna przyjaźń. Marco skinął głową. Odwrócił się i zebrani widzieli już tylko jego niezwy kle zgrabne i proste plecy. Stał przez chwilę pogrążony w głębokiej koncentracji i kompletnym milczeniu. Reszta czekała. W końcu opuścił ręce i ponowne odwrócił ku towarzy szom. - Nawiązałem kontakt z tymi dwoma, o których wspo minałem. Pojęcia nie mam, co się teraz stanie. 189 Miranda, może odrobinę bluźnierczo, pomyślała, dla czego nie zdecydował się nawiązać kontaktu bezpośre dnio z ojcem, który z pewnością potrafi dokonać o wiele więcej niż jego słudzy. Odpowiedź znała jednak z kronik Ludzi Lodu. Ojciec, ów upadły anioł światłości, nie miał prawa opuszczać Czarnych Sal częściej niż raz na sto lat. I do następnej takiej okazji należało jeszcze bardzo dłu go czekać. Czarnym aniołom mógł jednak zlecać pełnie nie różnych misji na Ziemi i często z tego korzystał. - Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję - westchnął Marco. - Jeśli się jednak nic nie zdarzy, to marny nasz los. - Czy naprawdę niczego nie możemy zrobić? - zasta nawiał się Móri. - Może spróbujmy topić lód? Kawałek po kawałku. - Chętnie - zgodził się Marco, popatrzywszy na masy lodu otaczające ich ze wszystkich stron. - Lepsze to niż bezczynne czekanie. - Patrzcie, jeden mniejszy blok wbił się tam, w wąskie przejście. Gdybyśmy tak zdołali... Nie, to wszystko jest po prostu beznadziejne. Na zewnątrz, w pogrążonym w gęstej mgle świecie, Addi wrócił do swego jeepa. Nastawił się na długie czeka nie. Głos Marca nie brzmiał zbyt przekonująco, gdy oznajmiał, że muszą sforsować jedno trudne przejście, skoro jednak Addi obiecał, że zaczeka, to zaczeka, żeby nie wiem co. Powiedzieli, że nie potrzebują pomocy, więc trudno. Okaże się z czasem. Wezwał raz jeszcze Marca i dowiedział się, że na razie wszystko w porządku. Wkrótce będą chyba na zewnątrz. Właśnie owo ,,chyba" zaniepokoiło Addiego. Usiadł wygodnie. Ze swego miejsca miał widok na wej ście do lodowych pieczar. Dziwne, jaki się poczuł zmęczony! I mgła zaczęła gęst190 nieć. Stało się to nagle, stwierdził po prostu, że nie widzi już wejścia. Powieki mu opadały, walczył, żeby nie zamykać oczu. Chyba nigdy w życiu nie odczuwał takiego zmęczenia i sen ności. Jakby gdzieś w głębi głowy słyszał nieoczekiwane w tym miejscu odgłosy, potężny szum czy też łopot wiel kich ptasich skrzydeł