Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Artur by darowa³, ale Gawaine mu na to nie pozwoli. Muszê sterczeæ jak tchórz w tym oblê¿eniu, chocia¿ nikt poza Gawaine’em nfe chce siê biæ, i s³uchaæ, jak wyœpiewuj¹ z fanfarami: Zdrajca, zbój! ChodŸ na bój! Hej! Hej! Hej! – Nie przejmuj siê ich wrzaskami. Przecie¿ wiadomo, ¿e nie jesteœ tchórzem, to tylko g³upie has³a. – Niestety, moi w³aœni ludzie te¿ zaczynaj¹ we mnie w¹tpiæ. Bors, Blamore, Bleoberis, Lionel – ci¹gle mnie namawiaj¹, ¿ebym wyszed³ siê biæ. A co bêdzie, gdy wyjdê? – Pewnie to samo, co zwykle – odrzek³a Królowa. – Pobijesz ich, a potem puœcisz wolno, b³agaj¹c, aby odjechali do domu. Wszyscy s¹ pe³ni podziwu dla twej szlachetnoœci. Lancelot ukry³ twarz w zag³êbieniu ³okcia. – Wiesz, co siê sta³o w ostatniej bitwie? Bors star³ siê z samym Królem i powali³ go na ziemiê. Zeskoczy³ z konia i stan¹³ nad Arturem z dobytym mieczem. Zauwa¿y³em to i puœci³em siê ku nim galopem. „Czy mam zakoñczyæ tê wojnê?” – spyta³ Bors. „Hola, hola!” – zawo³a³em. – „Bo przyp³acisz to g³ow¹!”. Wsadziliœmy Artura z powrotem na konia i b³aga³em go – b³aga³em na kolanach – ¿eby odjecha³. Artur p³aka³. Patrzy³ na mnie oczyma pe³nymi ³ez i nic nie mówi³. Bardzo siê postarza³. On nie chce z nami walczyæ – to Gawaine... Gawaine dawniej nam sprzyja³, ale odk¹d ja w swej pod³oœci zamordowa³em jego braci... – Nie mieszaj w to w³asnej pod³oœci. Wszystko przez porywczoœæ Gawaine’a i podstêp Mordreda. – Gdyby¿ chodzi³o tylko o Gawaine’a! – lamentowa³ Lancelot. – Mo¿na by wówczas ¿ywiæ nadziejê na pokój. Gawaine to w sumie poczciwa dusza, zacny cz³owiek. Ale Mordred nie odstêpuje go na krok, wci¹¿ judzi, wci¹¿ go roznamiêtnia. Na odwieczn¹ nienawiœæ Celtów i Sasów nak³ada siê Nowy Zakon Mordreda. Ju¿ wiem, czym to siê skoñczy. Królowa po raz setny zada³a sakramentalne pytanie: – Czy nie by³oby lepiej, gdybym wróci³a do Artura i zda³a siê na jego ³askê? – Proponowaliœmy im to – odmówili. Nie ma sensu siê napraszaæ. Prawdopodobnie w koñcu i tak by ciê spalili. Ginewra odsunê³a siê od kominka i wdziêcznym krokiem przesz³a do g³êbokiej niszy okiennej. W dole widaæ by³o pomniejszony perspektyw¹ wa³ oblê¿niczy. Na zamarzniêtej sadzawce kilku miniaturowych ¿o³nierzy wroga bawi³o siê beztrosko w „gêsi i lisa”. Salwy œmiechu dolatywa³y a¿ do okna Lancelota, na przemian z wywo³uj¹cymi je g³uchymi odg³osami upadku. – Póki wojna trwa – odezwa³a siê Ginewra – wci¹¿ gin¹ piechurzy, proœci ludzie, którzy nie s¹ rycerzami. Tylko nikt nie zwraca na to uwagi. – Wci¹¿ gin¹ ludzie. Ginewra, nie odwracaj¹c siê od okna, oznajmi³a: – Chyba jednak pójdê tam, mój kochany. Zaryzykujê. Nawet jeœli mnie spal¹ na stosie – lepszy taki koniec ni¿ te mêczarnie. Lancelot podszed³ za ni¹ do okna. – Chêtnie poszed³bym z tob¹, Jenny. Niechby obojgu nam œciêli g³owy, gdyby to mia³o po³o¿yæ kres wojnie. Ale za póŸno: wszyscy oszaleli. Nawet je¿eli my dwoje siê poddamy – nawet jeœli nas zabij¹ – taki Bors czy Ector, czy ktokolwiek inny, bêdzie dalej podjudza³ nienawiœæ. Ju¿ jest do niej o sto wiêcej powodów – za tych, których wyr¿nêliœmy na rynku i na schodach, za ca³e pó³ stulecia rz¹dów Artura. A i ja d³ugo nie powstrzymam moich ludzi: Hebes le Renoumes, Villiers Waleczny, Urre Wêgierski – wszyscy zechc¹ nas pomœciæ, i zrobi siê jeszcze gorzej. Urre jest mi morderczo oddany. – Czy nasz cywilizowany œwiat ca³kiem oszala³? – Tak, oszala³, i samiœmy siê do tego przyczynili. Bors, Lionel i Gawaine le¿¹ ranni, a wszyscy inni pa³aj¹ ¿¹dz¹ krwi. Wiesz, jak to jest: zmuszaj¹ mnie, ¿ebym wiód³ ich do boju, ja markujê atak, wtedy Artur, chc¹c nie chc¹c, staje przeciwko mnie, albo Gawaine naciera – ja os³aniam siê tarcz¹, broniê w³asnej skóry, ale nie oddajê ciosów – moi ludzie to dostrzegaj¹ i zarzucaj¹ mi potem, ¿e celowo przed³u¿am wojnê, dzia³aj¹c tym na ich szkodê... – Bo to prawda. – Oczywiœcie, ¿e prawda. Przecie¿ inaczej musia³bym zabiæ Artura i Gawaine’a, a tego nie uczyniê. Gdyby¿ tak Artur przyj¹³ ciê z powrotem i odjecha³ do domu! Jak uproœci³oby to sprawê! Dwadzieœcia lat wczeœniej Ginewra oburzy³aby siê na taki nietakt, lecz teraz tylko uœmiechnê³a siê, rozbawiona – oto jak staroœæ ³agodzi obyczaje. – Strasznie tak mówiæ, Jenny, ale to prawda. – Oczywiœcie, ¿e prawda. – Traktujemy ciê jak marionetkê. – Wszyscy jesteœmy marionetkami. Niepocieszony Lancelot opar³ g³owê na zimnym kamieniu framugi. Ginewra po chwili ujê³a go za rêkê. – Nie myœl za du¿o. SiedŸ w zamku i czekaj cierpliwie. Mo¿e Pan Bóg zlituje siê nad nami. – Ju¿ to kiedyœ mówi³aœ. – Owszem, tydzieñ przed zasadzk¹. – Jeœli Bóg znów odmówi – rzek³ z gorzk¹ drwin¹ Lancelot – mo¿emy zawsze zaapelowaæ do Papie¿a. – Do Papie¿a! – powtórzy³a Ginewra z nadziej¹. Lancelot podniós³ na ni¹ oczy. – Co masz na myœli? – Sam przecie¿ powiedzia³eœ... Za³ó¿my, ¿e Papie¿ wys³a³by bulle obu stronom, gro¿¹c ekskomunik¹, jeœli nie dojdziemy do zgody? Je¿eli wyst¹pimy o s¹d papieski, Bors i reszta nie bêd¹ mieli wyjœcia, jak tylko uznaæ werdykt. A wtedy... Lancelot ch³on¹³ ka¿de, starannie dobrane, s³owo Ginewry. – Papie¿ móg³by powierzyæ Biskupowi Rochesteru pieczê nad przestrzeganiem warunków pokoju. – Ale jakie to bêd¹ warunki? Ginewra, poch³oniêta w³asn¹ ide¹, nie dawa³a siê zbiæ z panta³yku. – Jakiekolwiek bêd¹, my dwoje, Lance, musimy je przyj¹æ. Nawet gdyby mia³o to oznaczaæ... nawet gdyby okaza³y siê dla nas niekorzystne – ludziom przynios¹ pokój. A nasi wojowniczy rycerze strac¹ usprawiedliwienie dla dalszych awantur: bêd¹ musieli us³uchaæ Koœcio³a. Lancelota zamurowa³o. – No wiêc? Twarz Ginewry wyra¿a³a pewnoœæ, ulgê i kontrolê nad sytuacj¹ – z tak¹ sam¹ min¹ kobiety karmi¹ niemowlêta lub oddaj¹ siê innym zajêciom wymagaj¹cym szczególnych kwalifikacji, p³ci. Lancelot nadal nie znajdowa³ s³ów. – Pos³aniec móg³by wyruszyæ jutro. – Jenny! Nie móg³ znieœæ myœli, ¿e ona – ju¿ niem³oda – tak spokojnie pozwala przekazywaæ siê z r¹k do r¹k, ¿e mo¿e odjechaæ na zawsze – albo zostaæ..
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- U progu niespokojnego XXI wieku rodzi siê pytanie, czy ten koszmar mo¿e siê kiedyœ powtórzyæ? Polacy musz¹ poznaæ przesz³oœæ, aby rozumieæ teraŸniejszoœæ i nie obawiaæ...
- Wszyscy mówi, |e jestem za maBy, |eby o tym mówi, ale ja to naprawd bardzo dobrze rozumiem
- Wydaje mi siê, ¿e wówczas, zanim jeszcze zaczêli rozmawiaæ, musia³o nast¹piæ jakieœ zatrzymanie akcji, chocia¿ nie rozumiem dok³adnie, jak to siê sta³o...
- Rozumie pan wiêc, ¿e gdyby nam doniesiono, i¿ Ta-zio odegra³ swoj¹ œmieræ, ¿e ¿yje i nic nam nie powiedzia³, chyba wola³bym tego nie wiedzieæ...
- Dziwna rzecz: Niemcy rozumieæ czy zgadywaæ siê zdawali, co one mówi³y sobie, dziewczêta domyœla³y siê, o czym m³odzi szeptali z sob¹...
- Im bardziej jest ono sztywne i niezmienne, tym wiêksza nasza wiara w siebie, poczucie, ¿e rozumiemy œwiat i potrafimy przewidywaæ zdarzenia...
- - I zawlok³a zarazê do Eikeby, gdzie mieszka tylu ludzi? Nie! Dziêkujê ci, Irjo, i tobie, Tarjei, ale wy nic nie rozumiecie...
- Wycie psa, rozumie pan, drogi panie Dosche? Pies wyje w obecnoœci trupa, tak twierdzi podejrzany...
- W tym artykule rozumiem utopiê zgodnie z etymologi¹ pojêcia: jest to miejsce, którego nie ma i nie bêdzie...
- Czy¿by nic nie rozumieli?" Ale zaraz po takim smutku przychodzi³a otucha...