Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, jak niebezpieczny potrafi być Baralis. Przemieszczając się w dół kolumny, zdecydowanie utrudniał poruszanie się jeźdźcom, którzy byli zmuszeni ustępować mu drogi. Wreszcie dopchał się do Baralisa. - Mayborze, czemu zawdzięczam tę nieoczekiwaną przyjemność? Królewski kanclerz jak zwykle był spokojny i wyniosły. Maybor musiał podziwiać go za to, że potrafił przemawiać tak cicho, a mimo to całkowicie zrozumiale. - - Sądzę, że wiesz, co mnie tu sprowadza - odparł. - Istnieją jeszcze pewne kwestie, które musimy rozstrzygnąć. - - Kwestie, które musimy rozstrzygnąć! Dobre sobie! Odkąd to jesteś mężem stanu, Mayborze? O ile mi wiadomo, twoje talenty ograniczają się do kobiet i morderstw. Nie miałem pojęcia, że masz ambicje zostać politykiem. - - Nie szydź ze mnie, Baralisie. Jak sam zauważyłeś, jedną z dziedzin, do której mam talent, jest morderstwo. - Czy to ma być groźba, Mayborze? - Baralis nie czekał na odpowiedź. - Jeśli tak, jest naiwna. Być może posiadasz odrobinę talentu jako morderca, ale w porównaniu ze mną jesteś jedynie zdolnym amatorem. Słowa kanclerza straciły nieco na ostrości, gdy był zmuszony ściągnąć mocno wodze, aby przeprowadzić wierzchowca przez ostry zakręt. - Ale z koniem radzisz sobie gorzej, czyż nie? Maybor nie potrafił się oprzeć pokusie zadrwienia ze swego wroga. Minął zakręt z gracją samego Borca. Szybkie spojrzenie w lewo potwierdziło fakt, że zaspy ustąpiły miejsca stromemu stokowi. Po prawej wciąż wznosiła się potężna śnieżna bariera. Grubas podjechał do Baralisa, zmuszając go do zbliżenia się do przepaści. - - Dość już ględzenia, Mayborze. Przejdźmy do rzeczy. Co chciałeś mi powiedzieć? - - To, że w Brenie ja będę kierował poselstwem. Jestem posłem korony. - - Nie wiedziałem, że potrafisz rozmawiać z umarłymi, Mayborze. - - O co ci chodzi? - - Popraw mnie, jeśli się mylę. Mianowano cię posłem króla Lesketha, który, jak obaj wiemy, jest już zupełnie zimny i spoczywa w grobie. O ile nie odkryłeś sposobu na rozmowę z jego duchem, nie masz w Brenie żadnych praw. Drwiący ton Baralisa zbudził w trzewiach Maybora żar furii. Jakże nienawidził jego arogancji! Skierował rumaka jeszcze trochę na lewo. Oba konie znalazły się tak blisko siebie, że ich brzuchy niemal się stykały. Kanclerz był zmuszony ściągnąć wodze, by zwolnić. - - Cóż się stało, Baralisie? Z pewnością nie boisz się małego uskoku? - - Nie igraj ze mną, Mayborze. Nie chcesz chyba stracić drugiego konia? Grubas spojrzał w oczy królewskiego kanclerza. Lśniło w nich chłodne wyzwanie. Ich szara głębia kryła w sobie nieugięte zuchwalstwo. Maybor rozsiadł się wygodniej w siodle. Nie potrafił uwierzyć w to, co usłyszał. Baralis twierdził, że to on jest odpowiedzialny za śmierć jego ukochanego ogiera. I do tego zabił go w chwili, gdy Maybor go dosiadał! Nie, to nie mogło być prawdą. Wtem grubas poczuł na twarzy zimny powiew, któremu towarzyszył przerażający łoskot. Górski stok zaczął się poruszać. Cała potężna zaspa spływała w dół. - Lawina! - krzyknął ktoś. Powietrze wypełnił huk śniegu. Ogarnięty paniką May bor pognał naprzód. Lawina zsuwała się na szlak jedną, gęstą masą. Hałas był ogłuszający. Kolumnę ogarnął chaos. Wszyscy pędzili przed siebie, bojąc się o swe życie. Jeden z ludzi zjechał prosto w przepaść:. Śnieg i lód przeszywały powietrze niczym wystrzelone z kuszy bełty. Wreszcie wszystko się uspokoiło, zostawiając po sobie śmiertelną ciszę. Biały pył opadał na drużynę niby całun. Kolumna skupiła się przy zakręcie szlaku. Nikt nie wiedział, jakie szkody wyrządził kataklizm. Nie mogli się doliczyć tak ludzi, jak i zapasów. Zdążających na końcu grupy zasypały zwały śniegu. May bor rozejrzał się wokół, ogarnięty nagłą nadzieją. Jednak Baralis nadal był wśród żywych. Przeklął sam siebie. Powinien był wykorzystać to zamieszanie, by zepchnąć go w przepaść! Nikt nie ważył się poruszyć. Maybor omiótł pospiesznie wzrokiem ocalałe zapasy. Żadna z beczek nie nosiła jego znaku. A niech to! Stracił sześćdziesiąt beczułek złotego nestorskiego trunku, który miał być jego osobistym podarunkiem dla diuka Brenu. - - Mój jabłecznik! - zawołał głośno. Może ludziom uda się go wygrzebać. - - Crope! To imię wypowiedziano pełnym bólu głosem, który należał do Baralisa. Maybor odwrócił się błyskawicznie. Królewski kanclerz zmierzał w stronę zakrętu, nie zważając na resztę grupy. Grubas szybko przyjrzał się ocalałym. Wielkiego, ociężałego idioty nigdzie nie było widać. - - Lordzie Baralisie! - krzyknął kapitan. - Nie możesz tam wracać. To niebezpieczne. Zaczekaj godzinkę albo dwie, niech śnieg osiądzie. Potem odkopiemy ludzi. - - Będą już od dawna martwi - wyszeptał kanclerz. - - Użyczę ci kilku żołnierzy - zaproponował kapitan, podjeżdżając bliżej. - - Ja też pojadę - zawołał Maybor. Nie miał zamiaru pozwolić, by Baralis grzebał w pokrytych śniegiem zapasach bez żadnych świadków. Kanclerz zwrócił się w stronę drużyny. Jego skóra lśniła niczym gładzony marmur. Popatrzył na ludzi, każdemu kolejno spoglądając w oczy. - Jedźcie! - rozkazał. Jego głos pobrzmiewał królewskim autorytetem. - Jedźcie! Sam sobie poradzę z tym niebezpieczeństwem! Moc jego głosu była tak wielka, że po krótkiej chwili wszyscy zawrócili wierzchowce i ruszyli w górę ścieżki. Maybor nie był w stanie ich powstrzymać. Nakazujący ton głosu był zbyt silny. Wielmoża obserwował Baralisa, który zsunął się z konia i ruszył na piechotę ku zwałom śniegu, znikając za zakrętem. Czuł pokusę, by za nim podążyć, lecz niebezpieczeństwo było zbyt realne, a nie odpowiadała mu myśl, że zostanie na zawsze pogrzebany pod górą śniegu. Kolumna jechała ścieżką kilka minut, nim szlak rozszerzył się na tyle, że można było rozbić obóz. Mężczyźni milczeli. Ich twarze były poważne i pełne napięcia. Kapitan nakazał żołnierzom sprawdzić, jak wielu z nich zginęło. Maybor nie miał wątpliwości, o czym wszyscy myślą. Zastanawiali się nad tym, co dzieje się za zakrętem