Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Bał się, że kiedy doktor wetknie mu palce w dolne regiony ciała, znajdzie nie prostatę wielkości mniej więcej "Mózgu z Planety Arous", lecz prostatę czarną i zgniłą jak... jak... jak prostata Franka Zappy. A jeśli rak nie krył się akurat tu, może spokojnie kryć się gdzie indziej. Na przykład płuca, czemu nie? Przez dwadzieścia lat palił dwie paczki cameli dziennie, przez kolejne dziesięć zaś trzy paczki cameli lights, jakby palenie cameli lights miało jakoś wszystko naprawić, jakby camele lights miały oczyścić mu oskrzela, wypolerować krtań na wysoki połysk, przetkać biedne zatkane smołą płuca. Co za gówno! Dziesięć lat temu rzucił palenie, rzucił i ciężkie papierosy, i lekkie papierosy, a do tej pory co najmniej do południa dyszał jak dorożkarska szkapa, a własny kaszel budził go czasami w środku nocy. Albo żołądek? Oczywiście, żołądek! Miękki, różowy, ufny... wspaniała kolebka dla wszystkich możliwych nieszczęść. Dorastał w rodzinie wściekle mięsożernej. Niezbyt wysmażony oznaczało dla jej członków, że kucharz chuchnął na stek, zaś pojęcie "dobrze wysmażony" nie istniało w ich słowniku. Uwielbiał ostre przyprawy i meksykańską paprykę, nie wierzył w owoce i sałatki, chyba że jako lekarstwo na poważne zaparcia, jadł tak przez całe swoje cholerne życie, nadal tak je i zapewne będzie tak jadł, aż wreszcie trafi do szpitala, gdzie zaczną go żywić zdrowo, prawidłowo, higienicznie... i przez plastikowe rurki. Mózg? Możliwe. Całkiem możliwe. Guz albo, powiedzmy (i myśl ta należała do weselszych w katalogu jego myśli), nietypowo wczesny atak Alzheimera. Trzustka? No, trzustka przynajmniej szybko leci, ekspresowa usługa, nie będziesz pan czekał ani chwili. Atak serca? Marskość wątroby? Zawał? Jak sensownie brzmią te prognozy! Jakie to wszystko logiczne! W wielu wywiadach wielki pisarz opisywał siebie jako człowieka, którego myśl o śmierci doprowadza do wściekłości, lecz stwierdzenie to tak naprawdę niczym nie różniło się od gówna, które sprzedawał w ciągu całej swej kariery. Śmierć go przerażała, oto prawda i tylko prawda, całe życie ćwiczył sobie wyobraźnię na śmierci i teraz widział, jak atakuje go ona z wszystkich czterdziestu stron świata... a podczas bezsennych nocy atakowała go z tych czterdziestu stron naraz. Odmowa złożenia wizyty lekarzowi, niezgoda na to, by pan doktor zajrzał pod maskę nie powstrzyma żadnego z wyżej wymienionych nieszczęść ani przed tym, żeby go dopadło, ani przed tym, żeby go rozłożyło (jeśli dopadło go wcześniej), lecz unikając lekarzy i ich diabelskich maszyn, nie musiał przynajmniej wiedzieć. Nie zobaczysz potwora czającego się pod łóżkiem lub w szafie, jeśli nie zapalisz światła, takie to proste. Żaden doktor tego świata najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że dla mężczyzn pokroju Johnny'ego Marinville'a strach jest czasem lepszy od wiedzy. Zwłaszcza, jeśli przez całe życie mężczyzna pokroju Johnny'ego Marinville'a szeroko otwierał drzwi przed każdą możliwą chorobą. Zwłaszcza przed AIDS - pomyślał Johnny Marinville, nie przestając wpatrywać się w pustynię. Próbował zachowywać ostrożność - a i, szczera to, choć smutna prawda, panienki ostatnio nie były aż tak chętne - wiedział także, że przez ostatnie osiem, dziesięć miesięcy był ostrożny, bo kiedy skończyło się picie, w niebyt odeszły także przerwy w życiorysie, ale w ostatnim roku chlania przy dobrych kilku okazjach budził się w łóżku zajętym przez jakąś anonimową dupcię. Pierwsze, co robił w takiej sytuacji, to wizyta w toalecie. Raz dostrzegł tam pływającą zużytą prezerwatywę, więc prawdopodobnie wszystko było w porządku, ale kondom znalazł tylko raz. Oczywiście któreś z nich - zarówno on, jak jego towarzyszka (w języku tabloidów zwana piękną przyjaciółką) - mogło w nocy spuścić wodę, ale pewności nie było, prawda? Przerwy w życiorysie wykluczają wszelką pewność. A AIDS... - AIDS siedzi w tobie i czeka - stwierdził głośno. Skrzywił się, bo szczególnie mocny powiew wiatru dmuchnął mu piaskiem w twarz, szyję i inne obnażone części ciała. Ta inna obnażona część ciała już co najmniej od minuty nie popisywała się użytecznością. Johnny potrząsnął nią energicznie. - Bracia - powiedział dalekim, drżącym w upalnym powietrzu gdzieś, na horyzoncie, górom swym słynnym głosem telewizyjnego kaznodziei - bowiem powiedziane jest w Księdze Efezjasza, rozdział trzeci, wiersz dziewiąty, że nawet gdybyś trząchał trzy tygodnie, ostatnia kropla padnie w spodnie. Tak zostało zapisane i tak też... Obracał się właśnie, zapinając rozporek. Mówił do siebie głównie po to, by odgonić humory - humory jakoś obsiadały go ostatnio niczym sępy ścierwo - i naraz przestał obracać się, zapinać, mówić czy w ogóle robić cokolwiek. Obok jego harleya stał zaparkowany policyjny radiowóz z leniwie obracającym się kogutem na dachu. 3 Johnny'emu Marinville'owi szansę, być może ostatnią szansę, dała jego pierwsza żona. Nie, nie... nie chodziło wcale o ostatnią szansę publikacji. Publikować mógł nadal i będzie mógł publikować tak długo, jak zdoła a) przelewać jakieś słowa na papier i b) wysyłać kartki do agenta