Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W jego łagodnym, srebrzystym świetle pustynia sprawiała wrażenie nieomal pięknej. - Siyo, chooch - zaszeptał pozbawiony emocji głos w jego lewym uchu. - Siyo, eduda - wymruczał Jesse. - Co się teraz stanie? Odpowiedział mu starczy chichot. - Nie martw się, chooch. Tym razem nie będzie żadnych ostrzeżeń. Odwróć się... i trzymaj ręce z dala od tej pepeszy. Jesse odwrócił się. I odkrył, że stoi twarzą w twarz z Willym E. Kojotem*. Tak to przynajmniej wyglądało w pierwszej chwili: ten sam długi, spiczasty pysk, te same wielgachne, nietoperzowe uszy i głupawe oczka. Ale dotyczyło to tylko głowy - Jesse spostrzegł, że od szyi w dół zaczynało się ciało mężczyzny jego wzrostu. - Yhm - wymamrotał Jesse. - To jest Anpu - zakomunikował głos dziadka. - Anpu, mój wnuk, Jesse. - Cześć - rzucił Kojot. "No i masz", pomyślał Jesse w oszołomieniu. "Zbyt wiele czasu spędziłem dzisiaj na słońcu, niech szlag trafi tego Bradleya. Gadające kojoty... nie, cholera, nie ma kojotów w Egipcie, to musi byś szakal. Jednak wygląda jak kojot". W tym momencie trybik w głowie zaskoczył i Jesse powiedział: - Anubis. Ty jesteś Anubis. - Anpu. - Uszy szakala drgnęły. - Grecy popieprzyli imię. - Anpu chce cię przedstawić kilku swoim przyjaciołom - wtrącił się dziadek. - Tędy - ponaglił Anpu. - To właściwie ta sama droga, którą szedłeś. Minął Jessego i nie oglądając się za siebie, podążył w górę zbocza. - Nie stój tu tak, chooch. Idź za nim. - No, nie wiem, eduda - zaoponował Jesse, podążając jednak za szakalogłową postacią. - To się staje zbyt dziwaczne. Jak to się stało, że zadajesz się z tą figurą? - On jest bogiem zmarłych dla tej części świata. A na wypadek gdybyś zapomniał - dziadek zachichotał - ja jestem zmarłym. Anpu stał u podstawy skały o kształcie pięści. - Tutaj - powiedział. Jesse ujrzał dużą szczelinę w skale, czarną w świetle księżyca. Widział ją setki razy w ciągu dnia. - No i...? - Był już lekko poirytowany. Anpu wszedł w szczelinę i zniknął. Najpierw zdematerializowały się jego nogi, potem cała reszta. Wystawił jeszcze głowę - po to tylko, aby rzucić: - Uważaj, jak idziesz. To nieco skomplikowane. Jesse uklęknął i wepchnął rękę w szczelinę. Wymacał owalny otwór, na tyle duży, aby zmieściło się ludzkie ciało. Pod ostrym kątem w skałę wchodził jakiś szyb czy też tunel. Był świetnie zakamuflowany. - W porządku, chooch - ponaglił go dziadek. - Ruszaj. Jesse ostrożnie wsadził stopę do dziury. W ścianie szybu wykuto wgłębienia, mające stanowić oparcie dla stóp, nie były one jednak nazbyt duże. Zaciskając zęby, opuścił się w ciemność. Nie potrafił określić, jak głęboko sięgał szyb, ale absolutna czerń i strach towarzyszący zejściu sprawiały, że zdawał się nie mieć końca. Jesse czuł się jakby skała napierała na niego ze wszystkich stron, z trudem łapał oddech i być może zrezygnowałby z dalszej drogi, gdyby nie to, że droga powrotna byłaby równie beznadziejna. Tunel zakręcił w bok i Jesse raptem poczuł pod nogami pustkę. Spróbował zbadać podłoże palcem u nogi, stracił oparcie i runął w dół, wypadając z szybu na otwartą przestrzeń. Straciwszy równowagę, upadł na ziemię ze skrzyżowanymi nogami i walnął tyłkiem o bardzo twardy, płaski kamień. Otworzył oczy - nie wiedział nawet, kiedy je zamknął - i natychmiast zobaczył, że znajduje się wewnątrz kolejnego grobowca. Lub też wewnątrz kolejnej podziemnej komory, starannie wykończonej malunkami na ścianach i suficie. Komnatę wypełniało łagodne, lekko żółtawe światło, którego źródła nie mógł dostrzec. Stał nad nim Anpu z wyciągniętą ręką. - Nic ci się nie stało? - zapytał z niepokojem szakalogłowy bóg. - Powinienem był cię uprzedzić o tym ostatnim odcinku. Przepraszam. Jesse przyjął dłoń i wstał. Nagle podbiegła do nich wysoka, piękna kobieta w falującej białej sukni i, odpychając Anpu, zarzuciła ramiona na szyję Jessego. - Ach, biedny człowieku! - krzyknęła, ciągnąc głowę Jessego w dół i przyciskając jego twarz do swego łona (a łono miała niczego sobie). - Zraniłeś się? Chcesz się położyć? - To jest Hathor - przedstawił kobietę Anpu. Jego głos był przytłumiony, gdyż uszy Jessego były w rozkoszny sposób zatkane. - Bogini miłości i macierzyństwa - skomentował głos dziadka. - Uwolnij się od niej, chooch, są jeszcze inni, których masz poznać. Potem będzie czas na te sprawy. Jesse zdołał wymamrotać coś uspokajającego i Hathor niechętnie wypuściła go z uścisku. Kiedy cofnęła się o krok, zorientował się, że ma rogi. I to nie takie małe różki, jak u diabłów na starych obrazach. Te rogi były duże, zakręcone jak u bawołu, białe jak kość słoniowa i uwieńczone złotymi kulkami. - Kiepska robota, ten tunel wylotowy. Też go nie lubimy. Ale główny szyb wejściowy jest zapieczętowany i zasypany piaskiem. Głos należał do kolejnej postaci o zwierzęcej głowie