Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Cień podniósł go ostrożnie i ugryzł. W ciepłym cieście krył się farsz z mięsa, ziemniaków, marchewki i cebuli. - Mój pierwszy pierożek - oznajmił. - Doskonały. - To potrawa z gupa - odparła Mabel. - Żeby je dostać, trzeba dotrzeć co najmniej do Ironwood. Przywieźli je tutaj Kornwalijczycy, którzy przybyli do pracy w kopalniach żelaza. - Gupa? - Górny półwysep. G.P., gupa. To niewielki skrawek Michigan, wysunięty na północny wschód. Szef policji wrócił. Wziął kubek i pociągnął łyk gorącej czekolady. - Mabel - rzekł - czy wmuszasz w tego młodzieńca jeden ze swoich pierożków? - Jest bardzo dobry - zaprotestował Cień. I rzeczywiście był: smakowite nadzienie w ciepłym lekkim cieście. - Rośnie od nich brzuch. - Chad Mulligan poklepał się znacząco. - Cóż, ostrzegałem. Potrzebujesz samochodu? - Zdjął parkę i Cień ujrzał chudego mężczyznę o okrągłym sterczącym brzuchu. Sprawiał wrażenie zatroskanego i bardzo fachowego; wyglądał bardziej na inżyniera niż na policjanta. Cień przytaknął z pełnymi ustami. - W porządku. Zadzwoniłem w parę miejsc. Justin Liebowitz sprzedaje swojego dżipa, chce za niego cztery tysiące. Zadowoli się trzema. Guntherowie od trzech miesięcy usiłują pozbyć się toyoty z napędem na cztery koła. Prawdziwe paskudztwo; myślę, że są gotowi zapłacić, byle tylko ktoś im ją zabrał. Jeśli nie przejmujesz się urodą wozu, to naprawdę świetny interes. Skorzystałem z telefonu w toalecie i zostawiłem wiadomość Missy Gunther w biurze obrotu nieruchomości. Jeszcze jej nie było, pewnie jest u fryzjera. Cień nadal pałaszował pierożek, który, o dziwo, nie stracił nic ze swej apetyczności. Był też zdumiewająco sycący. “Treściwe jedzenie”, jak powiedziałaby jego matka. “Zostaje w człowieku”. - A zatem - oznajmił szef policji Chad Mulligan, ocierając usta z czekoladowej pianki - myślę, że teraz wpadniemy do sklepu przemysłowo-gospodarczego Henningsa, sprawimy ci prawdziwą zimową garderobę, przeskoczymy do delikatesów Dave’a, żebyś mógł napełnić spiżarnię, a potem podrzucę cię do biura obrotu nieruchomościami. Jeśli zdołasz wyskrobać tysiąc z góry za samochód, to świetnie. W przeciwnym razie pięćset miesięcznie przez cztery miesiące. Jak mówiłem, to paskudny wóz, ale gdyby dzieciak nie pomalował go na fioletowo, kosztowałby dziesięć kawałków. Solidny. A jeśli chcesz znać moje zdanie, to przyda ci się coś takiego tej zimy. - To bardzo miłe z twej strony - odparł Cień. - Ale czy nie powinieneś raczej łapać przestępców, niż pomagać nowo przybyłym? Nie żebym narzekał. Mabel zachichotała. - Wszyscy mu to powtarzamy. Mulligan wzruszył ramionami. - To dobre miasto - rzekł z prostotą. - Niewiele się tu dzieje, prócz ludzi jeżdżących z nadmierną prędkością w granicach miasta. I dobrze, mandaty opłacają moją pensję. W piątkowe i sobotnie noce zdarzają się palanci, którzy po pijanemu biją współmałżonków - i tyczy się to obojga płci, mężczyzn i kobiet. Poza tym jednak panuje tu spokój. Ludzie wzywają mnie, gdy zatrzasną kluczyki w samochodzie i kiedy pies w sąsiedztwie szczeka. Co roku przyłapujemy kilkoro dzieciaków z liceum palących trawkę w kotłowni. Najwięcej roboty przez ostatnich pięć lat mieliśmy, gdy Dan Schwartz urżnął się, przestrzelił własną przyczepę, a potem uciekł Main Street na swym wózku, wymachując dubeltówką i wrzeszcząc, że zastrzeli każdego, kto wejdzie mu w drogę, że nikt nie powstrzyma go przed dotarciem na autostradę. Mam wrażenie, że wybierał się do Waszyngtonu, by zastrzelić prezydenta. Wciąż zbiera mi się na śmiech, gdy pomyślę o Danie jadącym autostradą w fotelu na kółkach, na którego oparciu przylepił naklejkę: “Mój młodociany przestępca pieprzy twoją najlepszą studentkę”. Pamiętasz, Mabel? Kobieta skinęła głową, ściągając wargi. Najwyraźniej wspomnienie to nie śmieszyło jej tak jak Mulligana. - I co zrobiłeś? - spytał Cień. - Porozmawiałem z nim