Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Zobaczyłem, że z kieszeni fartucha wystaje jej książka. Delikatnie, dwoma palcami uniosłem ją do góry. Czytała Kunderę, praskiego modnisia. Ile lat minęło od czasu, kiedy po raz pierwszy sięgnąłem po niego? W osiemdziesiątym czwartym wydaliśmy „Księgę śmiechu i zapomnienia”. Dziś można się z tego śmiać, ale wtedy za wydanie takiej książki szło się do więzienia. - Chce pan poczytać? Pokiwałem głową. „Eldentite” - nie znałem tej książki. Miałem jednak wrażenie, że każda kolejna powieść autora „Żartu” jest coraz gorsza. Jakby wiedział, że do Nobla brakuje mu zaledwie kilku kroków i zamiast przejść je spokojnie, pędził nowym modelem ferrari na skróty. Ciekawe, co ona zrozumiała z tej książki. Kiedyś wydawało się, że są autorzy przypisani do określonych regionów. A dziś? Hindus pisze dla Anglików, Czech dla Francuzów, Węgier dla Niemców. A Polak? Z tym miałbym kłopot. Ale niech tak zostanie, może to i lepiej? 9 Musiałam się gdzieś wyrwać. Całe szczęście, że we wtorek leciałam do Lyonu na sympozjum. Nasz dyrektor, profesor Gottier, od lat miał pomysł na nieustanne dokształcanie swojego zespołu. Wszyscy wiedzieliśmy, że bez niego klinika zamieniłaby się, jak wiele innych, w przytułek dla niedouczonych medyków. Teraz była moja kolej. Odebrałam w sekretariacie bilety, Marius odwiózł mnie na dworzec i z przyjemnością pożegnałam Paryż na dwa dni. W Lyonie czekała na mnie Barbara. Razem, jedenaście lat temu, kończyłyśmy studia. Barbara była niezwykle uzdolnionym neurochirurgiem, ale zamiast błyskotliwej kariery wolała domowe ciepło, męża, dla którego była partnerką, i trójkę wspaniałych dzieciaków, a medycyny nie traktowała jak powołania, tylko jak miły dodatek do i tak udanego życia. Jechałyśmy do centrum prawie pół godziny. Lyonu nie da się porównać do Paryża, ale ma on swój urok. Barbara mieszkała w środku miasta i za nic w świecie nie chciała wynieść się na obrzeża. - Zamiast drzew, zieleni, spokoju mam ludzi, ruch, życie - mówiła. - Na wszystko musi przyjść czas. Jak się zestarzeję, może się wyniosę, ale i tego nie jestem pewna. Barbara tryskała dobrym humorem. Miała trzysta pomysłów na minutę. Zarzucała mnie lawiną propozycji, którymi wypełniła każdą minutę mojego pobytu w Lyonie. Dzień rozpoczęłyśmy jednak od śniadania w jej mieszkaniu. Patryk, trzyipółletni najmłodszy syn mojej przyjaciółki, ledwie zobaczył matkę, objął ją za nogę i za nic w świecie nie chciał puścić. Wzięła go na ręce, przytuliła i głośno ucałowała w oba policzki i szyję. - Cześć, Zuzu - przywitałam się z rówieśnicą mojej Nathalie. - Jak twoje sprawy sercowe? - No, no - pogroziła mi palcem Barbara. - Nie deprawuj mi dziecka. - Mam faceta - nie bez dumy oznajmiła mi Zuzu. - Za rok robi maturę. - Wynocha, wynocha - matka wygoniła dzieci z kuchni. - Dajcie mi się nacieszyć ciotką. Usiadłyśmy do stołu, ale zanim zaczęłyśmy jeść, wyjęłam z teczki zdjęcia. - Spójrz - wskazałam na klisze. - Mam tu takiego dziwnego pacjenta. Barbara, ustawiwszy się przed oknem, przez chwilę przyglądała się zdjęciom. - Kiedy wykonaliście zabieg? - zapytała. - Prawie miesiąc temu. - I? - Facet milczy, nie odzywa się ani słowem. Wiem, że umie mówić, że rozumie, co się do niego mówi, nawet czyta książki. To nie jest żaden głupek. Myślę, że jest gruntownie wykształcony. - Ze zdjęć nie wynika, aby mu coś dolegało. Oczywiście, to nie jest typ urazu, który, po co ja ci to zresztą gadam, da się jednoznacznie zdiagnozować. Wydaje się, że zabieg był zrobiony perfekcyjnie. Z opisu widać, że nie popełniono żadnego błędu. Próbowaliście porozumiewać się z nim na piśmie? - Oczywiście. Nie chce odpowiadać, odwraca się, widać, że nie ma ochoty z nami gadać - powiedziałam, smarując rogala wiśniową marmoladą. Barbara nalała mi do dużej porcelanowej filiżanki czarnej jak smoła kawy. - Mleka? - zapytała i nie czekając na odpowiedź postawiła na stole dzbanek. - Jak chcesz, to sobie lej. Jesteś pewna, że pacjent orientuje się, kim jest? Wiesz, oczywiście, że musiał cierpieć na zaniki pamięci, może nawet nadal okresowo pewnych rzeczy nie pamięta. - To szkoła podstawowa, nie ucz mnie tego
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Czyniłem krok jeden i drugi i kiedy już miałem krzyczeć owinięty czarną włosiennicą, dotykany sierścią i dłonią, dotykany zewsząd tym żałobnym suknem tkanym z ludzkiego...
- Może miłość zesłała im wiernych pośredników nawet w lodowatych palcach starego księdza - ich spowiednika, dłoniach, które podawały im hostię, kiedy przystępowali do stołu...
- W swych dłoniach trzymali pergaminowe zwoje z wersetami z wyznaniami wiary Piotr z Jeremiaszem, Jan z Dawidem, Andrzej z Izajaszem, Jakub z Zachariaszem...
- Kiedy indziej znowu, czując palenie w gardle, wkładał do ust odrobinę śniegu i ssał ją, a pragnienie, oszukane na chwilę, przemieniało się w gorączkę...
- wilczego głodu (do tego stopnia, że zjadała naraz to wszystko, co znalazła w lodówce, potem wymiotowała, wkładając sobie palce do ust)...
- Razem z jego wejściem mróz wtargnął do izby i para z ust poleciała przy słowach tajemnie wyszeptanych...
- - Wiem, jestem gburem - Bytes rozłożył ręce, trącając dłonią biodro kelnerki...
- - Rozmawiałaś z panią Belski o ludziach, którzy przeszukiwali dom? Uderzyłam się dłonią w czoło...
- 166 ust...
- Macheront Herod Antypas leżał nago na łożu, mokry od potu, który cienkimi strużkami ściekał mu po piersiach i spływał po biodrach na...