Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Papeete przypomina mu w sposób aż nadto karykaturalny życie miast francuskich. Na domiar, w trzy dni po przybyciu malarza na Tahiti, umiera król Pomare V. Śmierć ostatniego władcy tahitańskiego wywiera na Gauguinie wielkie wrażenie. "Teraz ostatecznie zatriumfuje cywilizacja, soldateska, handel i biurokracja - wylicza malarz - na zawsze zaś zniknie tradycja polinezyjska". Gauguin ucieka na prowincję, podobnie jak niedawno uciekał z Europy na Tahiti. - Jeden schorowany malarz o niebiesko_zielonych oczach i profilu Inkasa pozostawił po sobie więcej, niż parę tysięcy urzędników, którzy szarogęsili się tu od dawna... - wyrywa mi się z ust. Francuz patrzy chwilę badawczym wzrokiem. - Gauguin nigdy nie lubił funkcjonariuszy administracji - odzywa się wreszcie znad kierownicy. Swoją głupotą i nadgorliwością wyrządzili wiele złego. Obecnie sytuacja radykalnie się zmieniła. Tahiti z lat siedemdziesiątych różni się od Tahiti z czasów Gauguina i urzędnicy przesadzają w drugą stronę, traktując krajowców jak rozkapryszone dzieci, które mają tylko prawa i żadnych obowiązków. Samochód pędzi tak szybko jak moje myśli. Zaliczamy jedną wioskę po drugiej. Na naszym szlaku wsie o egzotycznych nazwach: Paea, Maraa, Papara. W okręgu Paea rozciąga się królestwo muzycznego geniusza, Amerykanina Eddie Lunda, który utrwalił na papierze niepowtarzalne melodie Tahiti. Od Papary szata roślinna staje się bogatsza, nieokiełznana. - Mataiea. Pierwsze miejsce pobytu Gauguina na prowincji tahitańskiej - informuje pan Gilles. W tej części wyspy pas nadbrzeżny jest szerszy niż gdzie indziej. Na nizinie Atimaono plantowano niegdyś bawełnę. Dziś - nieużytki, pastwiska, pola golfowe. Przekraczamy rzekę Vaihiria. Jej korytem można dojść do jeziora Vaihiria, jedynego jeziora tahitańskiego położonego na wysokości 432 metry n.p.m. Samochód zatrzymuje się. Zajechaliśmy przed elegancką trójczłonową rezydencję. Dyrektor Gilles zaprasza do siebie. - Wpadniemy tylko na chwilę i zostawimy obrazy - mówi. Dalszą rozmowę prowadzimy przy aperitifie wewnątrz domu. Dyskretnie rozglądam się po całym saloniku. Ściany pokrywają płótna o tematyce tahitańskiej. - Widzę, że cikawią pana obrazy współczesnych malarzy - odgaduje moje myśli Francuz. - O, te dwa zakupiłem niedawno dla naszego Muzeum. Pan Artur Gilles jest dziennikarzem i krytykiem jednocześnie. Niewątpliwie zna się na malarstwie. Stanowisko dyrektora piastuje od chwili wybudowania Muzeum Gauguina, to znaczy od końca 1964 roku. Mimo że robi wrażenie trochę zmęczonego, cierpliwie udziela wszelkich informacji. - Jacy tu są pańskim zdaniem najlepsi wspócześni malarze? - pytam. - Francuz Yves Saint_Front, Szwed Pierre Heyman, Anglik Andr~e Brooke, Holender Adrian Herman Gouwe... No, ten ostatni od kilku już lat nie żyje. Zakupiliśmy ich płótna i stale je wystawiamy w Muzeum. Od najdawnijszych czasów na Tahiti płynie niekończący się strumień artystów. Przyjeżdżają z rozmaitych części świata na chwilkę, lub - na zawsze. Pierwszymi byli malarze uczestniczący w wielkich wyprawach odkrywczych. Spod ich pędzla wyszły scenki rodzajowe z życia wyspiarzy, portrety mężczyzn i kobiet, krajobrazy