Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Prawdziwa cul du siec/e, niech pan spojrzy na jej szyję, od razu się pan lepiej poczuje. Jeden głód należy niwelować innym głodem. — Na razie nawet patrzeć nie potrafię, na razie nawet widzieć nie umiem. Jaskółki dymówki fruwają we mnie jak oszalałe — pan Trąba był ucieleśnieniem czarnej rozpaczy — muszę zastosować przynajmniej blokadę energetyczną. Chwała Bogu, idzie... Odziana w czarną spódnicę i białą bluzkę najpiękniejsza kelnerka świata nadchodziła z głębi ciemnej i pachnącej cukrem pudrem sali. Kiedy zaś postawiła przed panem Trąbą rurki z kremem (trzy), ten natychmiast pożarł jedną po drugiej. Gargantuiczne to były chwile, ponieważ nieświadom swoich panicznych odruchów miażdżył rurki palcami, krem spływał mu po brodzie, okruchy sypały się wszędzie, ale trzeba przyznać, iż w miarę jedzenia gorejące w jego oczach czarne płomienie śmierci gasły z wolna, po ostatnim zaś, nie byle jakim kęsie zgasły całkowicie. — Lepiej — powiedział pan Trąba — znacznie lepiej, blokada energetyczna jest rozwiązaniem prowizorycznym, a jednak jest to jakieś rozwiązanie. Potem wytarł usta kraciastą chustką do nosa, otrzepał okruszyny, poślinił atramentowy ołówek i zaczął pisać, a pisząc sylabizował to, co pisze: Szanowna i droga pani Naczelnikowo. Dojechaliśmy dzięki Bogu szczęśliwie. Za parę godzin zrobimy to, co mamy zrobić, a w co pan Naczelnik dalej nie wierzy, że zrobimy. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z pla- 168 nem i gdy wreszcie stanie się, co się ma stać, ja zbiegnę, pan Naczelnik zaś zostanie pojma-ny i na długie lata zakuty w kajdany i zamknięty w kazamaty. Moglibyśmy wtedy wreszcie, najdroższa pani Naczelnikowo, połączyć swoje losy. Pan Naczelnik zaś miałby możność kuro-wania swojego nieuleczalnego sceptycyzmu i dobitnego przekonania się, iż to, co jest, nie jest fikcją, a prawdą. Jerzyk jest całkowicie bezpieczny i dopisuje mu apetyt. O wszystkich pozostałych wrażeniach, których mamy masę, opowiemy po powrocie... — Panie Trąba, panie Trąba — ojciec uśmiechał się kwaśno — ojczyzna w potrzebie, za parę godzin mamy własnoręcznie zabić namiestnika Moskwy, a panu amory w głowie... — Nie amory, a miłość życia, niechże się pan da wreszcie przekonać, że ja nie operuję konstrukcjami literackimi, a fenomenami egzystencjalnymi. — Oto ma pan fenomen egzystencjalny — ojciec przywołał najpiękniejszą kelnerkę świata i przebiegle cichym głosem, tak by musiała się nad nimi pochylić, zamówił następną kolejkę rurek z kremem. — Zaiste, ma pan rację — pan Trąba gapił się bezwstydnie — już widzę, już umiem widzieć. Przepraszam najmocniej, jak pani ma na imię? — Zosia — odparła z powagą najpiękniejsza kelnerka świata. — Zosia, rocznik tysiąc dziewięćset trzydzieści dziewięć. — Bardzo nam miło, pani Zosiu rocznik tysiąc dziewięćset trzydzieści dziewięć — skłonił się pan Trąba — bardzo nam miło. My jesteśmy nieznanymi partyzantami z Wisły. 169 — Partyzanci nie jedzą ciastek — roześmiała się Zosia rocznik 1939. — Ach, pani Zosiu, mało pani miała do czynienia w życiu z partyzantami. A czym się zajmuje szanowny narzeczony? — Gra w piłkę w Legii — powiedziała bez entuzjazmu i dodała po chwili — ale on nie jest moim narzeczonym. Nie kocham go. Bardzo panów partyzantów przepraszam, ale woła mnie szef kuchni. Istotnie, w otwartych, jaśniejących złotym blaskiem niczym bramy raju drzwiach wiodących na zaplecze pojawił się niesłychany kucharz w niesłychanej czapie i Zosia rocznik 1939 obróciła się na pięcie i krokiem gazeli pobiegła w jego kierunku. — Istotnie, gwiazda piękności stojącej na krawężniku na ulicy Wiślnej gaśnie — powiedział pan Trąba, śląc nostalgiczne spojrzenia — ale też, panie Naczelniku, biała bluzka i czarna spódnica to jest absolutny kres doskonałości damskiej garderoby. Nigdy, nigdzie, żadna kobieta nie wdzieje na siebie doskonalszej szaty niż biała bluzka i czarna spódnica. Tak. Biała bluzka i czarna spódnica. Rekwizyty godne najgłębszej analizy. Będziemy mieli o czym debatować w drodze powrotnej. Teraz wszakże — pan Trąba wypił łyk lemoniady i wygodniej usiadł na krześle — teraz wszakże pozwolicie, panowie, że zajmę waszą uwagę kwestiami fundamentalnymi. — Kiedy pan, panie Naczelniku, oznajmił, iż podróże go odprężają, ja również uświadomiłem sobie, iż odczuwam ulgę z powodu opuszczenia choćby na krótko ziemi cieszyńskiej, tej wybranej krainy do- 170 morosłych filozofów. Ale prócz ulgi w sercu moim poczęty wzbierać strach, niepewność i potworne łaknienie, wiecie, panowie, czego. Pomyślałem sobie tak: rzecz, na którą się porywamy, jest do tego stopnia sprzeczna z naszymi naturami, że nie ma siły, by się powiodło, bo się nie powiedzie. Demon kapitulacji zagościł w sercu moim. Bo nasz dramat, panie Naczelniku, polega i na tym, że my z racji urodzenia, wychowania, wyznania, natury i psychofizycznych predyspozycji z całą pewnością nie jesteśmy zamachowcami. My jesteśmy raczej z racji wszystkich wymienionych i tysiąca innych powodów urodzonymi negocjatorami. Przecież ja bym w głębi duszy wolał zamiast go zabijać, negocjować z nim. Zamiast wszczynać i, co gorsza, definitywnie ucieleśniać mój wielki plan przedśmiertny, wolałbym, po stokroć bym wolał, żebyśmy do tego całego Gomułki poszli i powiedzieli: jest tak a tak, towarzyszu, słowem, byłoby lepiej, jakbyście odeszli, byłoby lepiej, jakbyście odeszli, polski Dżyngis-chanie, można by nawet zaświecić mu w oczy racą dwuznacznego komplementu, wypić z nim kielicha i całą sprawę załatwić polubownie. — Nasza sprawa przegrała z kretesem, towarzyszu sekretarzu, wy odchodzicie, my zostajemy — powiedział ojciec. Pan Trąba aż prychnął z zachwytu, aż się zachłysnął, aż się podniósł z miejsca. — Majstersztyk, po prostu majstersztyk, rzadko, trzeba powiedzieć, się pan odzywa, ale jak już, to majstersztyk. — Jak zwykle cytuję „Trybunę Ludu" — ojciec uśmiechał się posępnie