Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Powiedz mi, co zawsze mówię, kiedy wyjeżdżasz? - Och, na Dżada! Nie zaczynaj od nowa. Wiem, co zawsze... - Powiedz to. Albo poszukam strzały. W dniu, kiedy zastrzeliłam Garcię de Radę, obiecałam sobie, że przeszyję cię strzałą. Dwa ukłucia się nie liczą. Owszem, liczą - odparł. - I to nie były ukłucia. - Umilkł, widząc jej minę, a potem rzekł cicho: - Wiem, co mi mówisz. Że jeśli prześpię się z inną kobietą, to ty albo prześpisz się z innym mężczyzną, albo mnie zabijesz. Uśmiechała się, jakby zachęcała dziecko do wysilenia pamięci. - Dobrze. A ponieważ nie chcę się przespać z innym mężczyzną...?. Rodrigo westchnął. - Zabijesz mnie. Mirando, ja o tym wiem. Pozwolisz mi wstać? „Wyglądało na to, że przynajmniej się nad tym zastanawia, co było pozytywnym objawem. - Nie - powiedziała w końcu. - Jeszcze nie. Chyba tak mi się podobasz. - Co to znaczy? - zapytał z niepokojem. Lecz ona przysunęła się do niego na kolanach. Obrzuciła go taksującym spojrzeniem, a potem spokojnie rozerwała na nim koszulę. Otworzył szeroko oczy. Jej dłonie najwyraźniej były zajęte troczkami u jego spodni. Oddychanie zaczęło mu sprawiać trudność. - Mirando - rzekł - mam pod plecami kamień. - Ojej - mruknęła z przesadną troską - musimy coś na to poradzić, prawda? Sięgnęła jednak pod niego i wyciągnęła śmiesznie mały kamyczek. - Rozwiąż mnie, najdroższa. Pójdzie nam lepiej, jeśli będę wolny. - Nie, nie pójdzie - odparła jego radość, jego udręka, jego żona, płonąca światłość jego dni. - Pójdzie nam bardzo dobrze dokładnie tak, jak jesteś. Skończyła z jego ubraniem. Zaczęła zdejmować swoje. - Widzisz? - powiedziała, patrząc z uśmiechem na jego przyrodzenie. Mówiąc to, zrzuciła czarną tunikę. Pod spodem nie miała nic. W blasku pochodni jej małe piersi były gładkie i twarde. - Widzisz? - zapytała ponownie. Oczywiście widział. W końcu zamknął oczy, ale nim to uczynił, minęło trochę czasu, a Miranda, nie tracąc go, wykonywała pewne ruchy, doprowadzające Rodriga do stanu, w którym nie potrafiłby ocenić ani upływu czasu, ani niczego innego. Wiedział tyle, że pochodnia zdążyła się wypalić. Wokół nich panowała ciemność. Rodrigo, nic nie widząc, skupił się na dotyku. Usta i palce. Jej zęby w nieoczekiwanych miejscach. Ciasne, doskonałe schronienie jej kobiecości po tak długim czasie. - Mam cię oswobodzić? - tchnęła mu w końcu do ucha. - Nigdy - odparł Rodrigo, nie otwierając oczu. Jakiś czas potem blask zachodzącego białego księżyca wpadł do szałasu przez szeroką szparę w deskach i oświetlił oboje promieniem światła. Rodrigo leżał z Mirandą na jego torsie; głowę złożyła mu na ramieniu, a długimi rozpuszczonymi włosami okryła i siebie, i męża. Czuł jej oddech, napawał się jej zapachem i dotykiem - oszałamiającymi jak niezmieszane wino. - No dobrze - mruknęła. - Chyba przydałby się nam dobry lekarz. - Mnie na pewno - odparł cicho Rodrigo. To ją rozśmieszyło. W pewnej chwili, chociaż trudno było zauważyć zmianę, śmiech zamienił się w łzy. Rodrigo czuł, jak kapią mu na pierś. - Dwa lata to długo - powiedziała. - Czy jestem dla ciebie niesprawiedliwa? - Nie zakładam, że spędzę dwa lata bez ciebie - rzekł. - Tak czy inaczej. Milczała. Jej łzy spływały w ciszy. Zawahał się, a potem w końcu opuścił ręce - uwolnił się z więzów w kilka chwil po tym, jak zostały zaciągnięte - i objął żonę. - Och, niech cię, Rodrigo - szepnęła, kiedy uświadomiła sobie, co zrobił, ale tym razem nie powiedziała tego surowym tonem. Po chwili, walcząc z najtrudniejszym smutkiem mijającego czasu, szepnęła: - Oni są tacy młodzi. Gładził ją po włosach, po plecach. - Wiem - odparł, również szeptem. - Wiem, najdroższa. On sam zabił pierwszego człowieka, kiedy miał dwanaście lat. Nie powiedział jej tego. Nie w tej chwili. - Wciąż są w szałasie? - zapytał Fernan. - Aha - przytaknął Diego. - Jak myślisz, co robią? - No, no - wtrącił się pośpiesznie Ibero. - To nie jest odpowiednie pytanie! - I tak nie mógłbym na nie odpowiedzieć - rzekł Diego, śmiejąc się. - A tak nawiasem mówiąc, wyglądasz naprawdę groźnie, Ibero. Przez chwilę ich długoletni duchowny miał niepewną, a potem stopniowo coraz bardziej zadowoloną minę. Ibero rzeczywiście nadzwyczajnie się zmienił - twarz miał powalaną błotem, włożył czarny kapelusz i strój upodabniający go do zbójcy, a wkładki w nowych butach do konnej jazdy czyniły go wyższym. Fernan przez wiele dni zmuszał Ibera do mówienia głębokim głosem i chodzenia w tych butach, żeby się przyzwyczaił do nowego tonu i ruchów. Ich duchowny był przywódcą bandy, która schwytała Rodriga. Chłopcy się nie pokazali, zostali z końmi w dole strumienia. Pozostali bandyci byli parobkami, przebranymi podobnie jak Ibero i niemającymi się odzywać ani słowem. Już wrócili do hacjendy. Teraz trójka przebierańców, dwaj chłopcy i święty mąż, siedziała na trawie pod dwoma księżycami i gwiazdami letniej nocy. - Naprawdę sądzicie, że go zwiedliśmy? - zapytał duchowny. - Co? Tatę? Nie bądź niemądry - odpowiedział Fernan, posyłając mu rozbawione spojrzenie. - Domyślił się co najmniej kilku rzeczy, które przegapiliśmy - dodał wesoło Diego. Chłopcy uśmiechnęli się do siebie. Duchownemu wydłużyła się mina. - Poznał nas? To po co mieliśmy go oszukiwać? - Powie nam o tych kilku rzeczach. Następnym razem będziemy wiedzieli lepiej - wyjaśnił Fernan. - Poza tym matka chciała go ugodzić strzałą - dodał Diego. - Ach, tak - rzekł Ibero. - Zapomniałem. Mieszkał z tą rodziną od dawna. Postanowili wrócić do domu. Nie było wiadomo, jak długo Rodrigo i Miranda zostaną w szałasie. Po drodze, jak można się było spodziewać, Fernan zaczął śpiewać. Miał okropny głos, co zwykle sprawiało, że był zdecydowanie uciszany, lecz tej nocy nikt nań nie narzekał. Ogromna ciemność panująca pod księżycami stawała się w ten sposób ciepła i przyjemna. W oddali widzieli góry, a ku północy, południowi i pofalowanemu zachodowi za nimi rozciągała się rozległa równina; niedługo potem ujrzeli blask pochodni zatkniętych na palisadzie otaczającej budynki, blask, który sprowadził ich wszystkich z nocy do domu. CZĘŚĆ III ROZDZIAŁ 7 - Więc gdzież on jest? - zapytał Almalik z Cartady, Lew Al-Rassanu. Król był zły. Obecni w ogromnej, sklepionej komnacie doskonale znali oznaki królewskiego gniewu. Ludzie stojący pod łukami w kształcie podkowy, zbudowanymi z naprzemiennie ułożonych czerwonych i bursztynowych kamieni, wymieniali niespokojne spojrzenia. Dworacy i artyści służący monarsze znanemu ze zmiennych nastrojów szybko się uczyli jak odgadywać owe zmiany. Patrzyli, jak król porywa pomarańczę z koszyka trzymanego przez niewolnika i zaczyna ją gwałtownie obierać dużymi, sprawnymi rękoma