Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Czym oni dziś szpikują te granaty? - Czymkolwiek by szpikowali, to zrobiło swoje - rzekł sturmbannführer. - Teraz zabierzcie tych ludzi i, na litość boską, zmiatajmy z tego śniegu. Miller był dwadzieścia stóp w dole od krawędzi rozpadliny, kiedy nastąpiła eksplozja. Podmuch gorącego powietrza osmalił mu brwi i rozdzielił podwójną linę na dwoje. W jednej skondensowanej chwili pomyślał: kilo plastiku z trzydziestosekundowym zapalnikiem nie tylko wysadzi wapienną jaskinię, ale przetnie linę ze stalowym rdzeniem. Potem z hukiem wylądował na mokrym kamieniu i straszliwy ból w lewej nodze wypełnił mu cały świat, kurz zapchał płuca, kamienie spadły na głowę. Uświadomił sobie, że leży w miejscu oświetlonym żółtym światłem latarki, kamienie obsypujące głowę są małe, a ból w nodze ustępuje. Stłuczenie, nie złamanie - pomyślał. Pomacał kieszeń na piersiach bluzy, szukając papierosów, i zapalił jednego. W świetle latarki dym uniósł się pionowo. Poprzednio był przeciąg. - Wygląda na to, że sklepienie się zapadło - powiedział. - Jak najbardziej - przytaknął Mallory głosem może o ton lżejszym niż zwykle. - Dziękuję ci, Dusty. Teraz pozostaje nam tylko wydostać się stąd i znaleźć te okręty podwodne - pomyślał Miller. Mallory też zapalił papierosa. Otwór szybu był wąski - prawie za wąski dla Andrei. Tu na dole było szerzej, lepiej, tak długo, jak nie myślało się o tych wszystkich miliardach ton skały wokół, o wysadzonym otworze... Serce tłukło się jak nitowniczy młot pneumatyczny. Tyle skały siadło mu na piersiach, że ledwo mógł oddychać... Wpadać w panikę będziesz później - rzekł sobie. Kiedy odwalisz robotę. Jak na razie od ciebie zależy życie sześciu ludzi. Benzydryna sprawiła, że zabrzmiało to niegłupio. Wziął głęboki oddech i rozkazał: - Zgasić latarki. Używać jednej naraz, tylko podczas marszu. - Światło zgasło. Zapadła ciemność, gęsta i dusząca jak mokry aksamit. - Jaime. Ten twój przyjaciel Casteret. Co ci powiedział? - To było dwa lata temu - rzekł Jaime. - Postaraj się sobie przypomnieć. Nastąpiła chwila oczekiwania, podczas której prawie słyszał kółeczka obracające się w głowie Jaime’a. - Wszedł do jaskini. Szyb, rzeka. Powiedział, że jest wiele przejść; rzeka znalazła na zewnątrz jedną drogę, potem drugą, niższą, potem jeszcze jedną. Więc góra jest pełna dziur jak ser szwajcarski, niektórych zablokowanych, innych zalanych. Droga jest, bo Casteret ją znalazł. Ale to zabrało mu wiele dni. - To wszystko? - To wszystko. Wiele dni w ciemności. Mallory słyszał swój coraz głośniejszy oddech. - Więc jeśli skierujemy się w dół, nie możemy się bardzo pomylić. - Chyba tak - przyznał Jaime. - Bardzo dobrze - rzekł Mallory. - Poprowadzę. Hugues i Andrea, nieście Wallace’a. Z kilku parcianych pasków i szczudła zrobili lektykę. Mallory wstał, rozprostował zesztywniałe nogi. Zaświecił latarkę. Zaczęło się. Strumień światła ukazywał wygładzony wodą chodnik, schodzący ostro w dół. Był wysoki, miejscami tak wysoki, że światło latarki nie sięgało sklepienia. Kiedyś była to rynna kwaśnej wody deszczowej rozpuszczającej pokłady wapienia. Teraz woda znikła, zostawiając koryto szarych kamyczków, po których szli jak po żwirowym podjeździe domu na przedmieściu piekła. Przeszli w ten sposób dwieście jardów, w dół, pod kątem może czterdziestu stopni. Wedle kompasu Mallory’ego kierowali się na zachód. Potem chodnik skręcił na prawo. Mallory oświetlał latarką podłoże. Nagle pokazały się dwa snopy światła, jedno tam, gdzie wskazywał Mallory, a drugie na sklepieniu, które znalazło się pod ich stopami, bo odbijało się w czarnym rozlewisku sięgającym od ściany do ściany. Chodnik znikał pod ostrym kątem w wodzie. To był ślepy chodnik. Serce waliło Mallory’emu w uszach. Przed nimi sklepienie schodziło do wody. Za nimi otwór jaskini był zasypany. Znaleźli się w pułapce. Dusty Miller zobaczył, że światło latarki się zatrzymuje. Usłyszał kapanie wody, chrapliwy oddech „noszowych”. Przypomniał sobie paniczne zesztywnienie Mallory’ego w piecu chlebowym. Pogrzebał w kieszeni i zapalił papierosa. - Na litość boską! - zapiał Hugues, dobrą oktawę za wysoko. - Zużyjesz nasze powietrze. - Powietrza jest masa - rzekł rozwlekle Miller, na użytek Mallory’ego. - W górze szybu był przeciąg, pamiętasz? - Usłyszał, jak Mallory pochrząkuje, jakby nie ufał swojemu głosowi. - I wedle standardów speleologów to jest najwygodniejsza jaskinia z możliwych. Czy opowiadałem wam kiedy, jak pracowałem w kopalni ametystów Go Home Point, jeszcze w Ontario? Malutki szyb i zalało nas. No i siedzę sobie z półtoną dynamitu i, jak się okazuje, wściekłym skunksem, sto stóp pod Płytą Kanadyjską, i ten skurwiel napełnia się szybciej niż kurwi bidet... - Opowiesz innym razem - przerwał mu Mallory. Miller wyczuł z jego głosu, że Mallory wraca do normy. - Jasne. Hm, wydaje mi się, że musi tu być jakieś miejsce powyżej poziomu wody, że całe to powietrze się tu dostało, zanim wysadziliśmy jaskinię. - Po raz ostatni zaciągnął się papierosem i odrzucił go w snopie iskier. - Więc mamy kłopot nie z powietrzem, tylko z papierosami. Jak mi się zdaje, muszę je teraz wypalić, bo chyba niedługo będę mokry co się zowie. - Postąpił do przodu, mierząc wzrokiem pływający w wodzie snop światła latarki. Rozpiął bluzę. - Weź linę - powiedział Mallory. - Jasne. Długie, blade ciało Millera oplatały węzły muskułów bez uncji tłuszczu. Zawiązał na brzuchu pętlę, wziął do ręki wodoszczelną latarkę i wszedł do wody. Była tak zimna, że aż paliła. Zacisnął zęby i szedł dalej. Żwirowe podłoże opadało ostro w dół, pochylony pod kątem czterdziestu pięciu stopni chodnik zachowywał spadzistość. Po trzech krokach woda sięgnęła mu do piersi i nie mógł złapać tchu. Po czterech krokach płynął w najzimniejszej wodzie w życiu. Pracował silnymi ruchami, z nadzieją, że miał rację, że tędy droga, między sklepieniem chodnika i taflą wody, tędy przeciska się powietrze... Ale być może ono przylatuje skądinąd, z niewidocznej, wysokiej skalnej dziury w sklepieniu. Być może trafili na ślepy zakamarek, równie głęboki, jak góra jest wysoka, pełen tej lodowatej wody. Co za śmierć! - pomyślał Miller. Utonąć w mineralce. Przysięgam, że jak z tego wyjdę, nigdy nie wezmę do ust niczego poza koniakiem. Wsadził w zęby koniec latarki i zanurkował. Na żwirowej plaży Mallory widział, jak w ciemnej toni światło przygasa, a potem znika. Starał się nie myśleć o tej zimnej wodzie, nacisku sklepienia, skalnych grzebieniach, które mogą cię złapać i nie wypuścić, aż utoniesz w środku skały szerokiej na wiele mil... Ale zwoje liny z wolna przesuwały mu się między palcami i znikały w wodzie. Miller robił postępy... Lina zamarła. Wyszedł na powietrze - powiedział sobie Mallory
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- - Nasze zdjęcia! - jęknął Jupiter...
- Wang jęknął głośno...
- Landish jęknął i zachwiał się...
- Nie cofa się przed drobnymi kradzieżami i bójkami, nawet z błahego powodu...
- - Maris, w tym wszechświecie dostajesz jedynie to, czego szukasz...
- - Dwóch załatwionych, zostało jeszcze trzech - mruknął pod nosem Steinmetz...
- Było to też jednak niełatwe...
- W następnej chwili uderzyło ją, że choć wiedziała, iż wszyscy są Żydami, niewiele twarzy przypominało współwyznawców jej wiary z Brooklynu...
- 288 155
- w dn]y dniacf> został odwołany do SS-WYHA na stanowisko adiutanta 27 l!Pca ia44 r ma;ia 1944 r...