Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nic więcej. - Nie potrafisz uwierzyć ludziom. - Wierzę tyle, ile trzeba, malutka - spokojnie odparł Quennto. - Po prostu wiem o ludzkiej naturze nieco więcej niż ty. I o nieludzkiej też. - Nadal uważam, że powinniśmy być z nim całkowicie uczciwi - upierała się Maris. - Uczciwa gra to ostatnia rzecz, jaka jest nam potrzebna. Ostatnia. Druga strona dostaje wtedy wszystkie atuty do garści. - Quennto skinął głową w stronę zamkniętych drzwi. - A ten gość wygląda mi na takiego, który będzie nas wypytywał do opadłego, jeśli tylko mu na to pozwolimy. - Chyba nie zaszkodzi, jeśli nas tutaj trochę przetrzyma - zauważył Car’das. - Kiedy Progga nie wróci, jego ludzie mogą się zdenerwować. Quennto pokręcił głową. - Nigdy nam tego nie wcisną. - Tak, ale... - Słuchaj, młody, daj mi pomyśleć, co? - uciął Quennto. Przerzucił nogi przez skraj pryczy i położył się na plecach, podkładając ramiona pod głowę. - Oboje bądźcie przez chwilę cicho. Muszę się dobrze zastanowić, jak to rozegrać. Maris pochwyciła wzrok Car’dąsa i lekko wzruszyła ramionami. Wspięła się na pryczę nad Quennto, wyciągnęła jak długa, skrzyżowała ramiona na piersi i w zadumie wbiła wzrok w spód wyższej pryczy. Car’das przeszedł na drugą stronę pokoju, rozłożył stół i jedną ławkę i usiadł, klinując się niezbyt wygodnie pomiędzy stołem a ścianą. Oparł łokieć na blacie, czoło na dłoni i przymknął oczy, próbując się zrelaksować. Nawet nie zauważył, że się zdrzemnął, dopóki nie rozbudził go głośny dzwonek. Poderwał się na nogi. Drzwi się rozsunęły - za nimi stał czarno ubrany Chiss. - Uszanowanie od komandora Mitth’raw’nuruodo - rzekł przybysz, mocno akcentując słowa w sy bisti. - Prosi o przybycie na Pierwszy Dziobowy Wizualny. - Cudownie - mruknął Quennto, spuścił nogi na podłogę i wstał. Sądząc po głosie i wyrazie twarzy, był w znakomitym humorze - taką maskę zwykle przybierał podczas negocjacji. - Wy nie - poinformował Chiss. Wskazał gestem na Car’dasa. - Tylko on. Quennto stanął jak wryty. - Co takiego? - Przygotowujemy lekki posiłek - rzekł Chiss. - Póki nie skończymy, pójdzie tylko on. - Hej, czekaj no chwilę - burknął Quennto. - Trzymamy się razem, albo... - W porządku - pospiesznie przerwał Car’das. Chiss stojący w drzwiach nie poruszył się, ale Car’das zauważył subtelny ruch świateł i cieni za jego plecami, wskazujący, że jest ich tam więcej. - Nic mi nie będzie. - Car’das... - Nic mi nie będzie - powtórzył z naciskiem Car’das, przekraczając próg. Chiss cofnął się i przepuścił go przed sobą. Istotnie, za drzwiami czekało jeszcze czterech Chissów, po dwóch z każdej strony. - Proszę za mną - rzekł posłaniec, kiedy drzwi się zamknęły. Grupa ruszyła korytarzem, mijając trzy boczne odnogi i drzwi do kolejnych pomieszczeń. Dwoje z nich było otwarte; Car’das nie mógł się powstrzymać i rzucił okiem do środka. Zobaczył jednak tylko całkiem mu nieznane urządzenia i kolejnych Chissów w czerni. Spodziewał się, że Dziobowy Wizualny będzie ciasnym, pełnym elektroniki pomieszczeniem. Ku swojemu zdumieniu znalazł się w sali, która mogła być pomniejszoną wersją pokładu widokowego gwiezdnego liniowca. Długa, półkolista kanapa stała przed wypukłą ścianą - iluminatorem, pokazującym wspaniały widok rozjarzonego, hiperprzestrzennego nieba, otaczającego statek. Światła w pomieszczeniu były przyćmione, przez co widok był jeszcze bardziej oszałamiający. - Witaj, Jorju Car’das. Car’das spojrzał w stronę głosu. Mitth’raw’nuruodo siedział samotnie na końcu kanapy. Jego sylwetka rysowała się wyraźnie na tle hiperprzestrzennego nieba. - Witam, komandorze - skłonił się Car’das, zerkając pytająco na swojego przewodnika. Tamten skinął głową i wycofał się, zamykając drzwi za sobą i resztą eskorty. Car’das, niepewny, co dalej robić, okrążył kanapę i skierował się ku miejscu, gdzie tworzyła łuk. - Piękny widok, prawda? - zauważył Mitth’raw’nuruodo, kiedy Car’das podszedł do niego. - Proszę usiąść