Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Gdyby mnie nie było, możesz dzwonić do biura „National Geographic”. Zapiszę ci numer. - Zanotował go na kartce w notesie, wyrwał ją i wręczył Francesce. - Zresztą numer biura zawsze możesz znaleźć. Pytaj o redakcję. Zazwyczaj wiedzą, gdzie mnie szukać. Francesko, gdybyś się chciała ze mną zobaczyć, nie wahaj się. Dzwoń na erkę, wtedy twój rachunek nie będzie obciążony. Gdziekolwiek będę, zjawię się u ciebie w ciągu kilku dni. Zastanów się nad tym, co powiedziałem. Mogę przyjechać, wszystko załatwić i zabrać cię ze sobą na północ. Franceska milczała. Wiedziała, że tak właśnie mogłoby się stać. Bez trudu wszystko by załatwił. Choć Richard był młodszy od niego o pięć lat, nie dorównywał ani fizycznie, ani umysłowo Robertowi Kincaidowi. Włożył kamizelkę. Czuła, jak wszystkie rozsądne, poukładane myśli gdzieś czmychają. Coś w niej krzyczało: „Nie odchodź, Robercie”. Wziął ją za rękę i wyszli na werandę. Ruszyli w stronę furgonetki. Otworzył drzwi po stronie kierowcy, oparł stopę na progu, potem cofnął się i tulił Franceskę przez kilka minut. Żadne z nich nic nie mówiło, po prostu stali, zapamiętując uczucia, które przekazywali i odbierali. Żeby stały się nie do zmazania. Wreszcie puścił ją i wsiadł do furgonetki. Po policzkach płynęły mu łzy. Powoli zamknął drzwi, zawiasy skrzypnęły. Harry, jak zwykle, nie miał ochoty zastartować. Robert naciskał nogą na pedał gazu i w końcu stary silnik zaczął pracować równo. Spojrzał przed siebie i nagle uśmiechnął się. - Sama rozumiesz, droga już mnie wzywa. W przyszłym miesiącu będę na południu Indii. Chcesz, żebym ci przysłał kartkę? Nie mogła wykrztusić ani słowa, tylko pokręciła przecząco głową. To byłoby zbyt wiele dla Richarda. Wiedziała, że Robert zrozumie. Wycofywał samochód, żwir skrzypiał, kurczaki umykały spod kół. Jack zagonił jednego szczekaniem do szopy na narzędzia. Robert Kincaid pomachał do Franceski przez otwarte okno. Zobaczyła refleks słońca na srebrnej bransoletce. Dwa odpięte górne guziki koszuli. Skręcił z podjazdu na drogę. Franceska wycierała oczy, starając się coś zobaczyć, ale przeszkadzały jej małe tęcze w pryzmatach łez. Tak samo jak pierwszego wieczoru, kiedy się spotkali, podbiegła do podjazdu i wpatrywała się w odjeżdżający samochód, który podskakiwał na wybojach. A Robert obserwował w lusterku jej coraz mniejszą postać. Zatrzymał samochód, który rozgrzewał się na słońcu. Żadne z nich dwojga nie poruszyło się. Już wcześniej powiedzieli sobie do widzenia. Po prostu patrzyli na siebie - żona farmera z Iowy i mężczyzna, ostatni z pewnej gałęzi ewolucji. Ostatni kowboj. Stał tak dobre pół minuty, przed jego wzrokiem fotografa nie umknął żaden szczegół. To były obrazy dla niego, pozostaną z nim na zawsze. Wrzucił bieg i skręcił w drogę do Winterset. Po jego twarzy znowu płynęły łzy. Zanim drzewa wyłaniające się na północno-zachodnim skraju farmy przesłoniły mu widok, odwrócił się na chwilę. Zobaczył Franceskę siedzącą po turecku w miejscu, gdzie droga skręcała w podjazd, z głową wspartą na dłoniach. *** Richard wrócił z dziećmi tuż przed zmrokiem. Przywieźli ze sobą mnóstwo opowieści i nagrodę, którą zdobył wół, zanim oddano go na rzeź. Carolyn natychmiast uczepiła się telefonu. Michael pojechał pikapem do miasta, żeby robić to, co zazwyczaj siedemnastoletni chłopcy robią w piątkowe wieczory - włóczyć się po skwerze, rozmawiać i zaczepiać dziewczyny. Richard włączył telewizor, oznajmiając Francesce, że chleb z masłem i klonowym syropem, który właśnie pochłaniał, jest po prostu palce lizać. Usiadła na bujającej ławce na werandzie od frontu. Richard dołączył do niej około dziesiątej, po zakończeniu programu. Przeciągnął się. - Dobrze być znowu w domu - powiedział. Potem spojrzał na żonę. - Frannie, wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną albo rozmarzoną czy coś w tym rodzaju. - Wszystko w porządku, Richardzie. Cieszę się, że wróciłeś cały i zdrów. - No, zbieram się. To był długi tydzień, jestem wykończony. Idziesz spać, Frannie? - Jeszcze nie. Taki miły wieczór, myślę, że chwilę posiedzę. - Padała z nóg, ale jednocześnie bała się, że Richardowi może przyjść chętka na seks. Tej nocy nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, że mogłaby pójść z nim do łóżka. Słyszała, jak kręci się po sypialni. Kołysała się na ławce, odpychając bosymi stopami od podłogi, zza domu dolatywała muzyka z radia Carolyn. Przez następne parę dni unikała miasteczka, świadoma, że Robert Kincaid znajduje się gdzieś niedaleko. Uczciwie mówiąc, bała się, że gdy go zobaczy, nic jej już nie powstrzyma. Mogła podbiec do niego i powiedzieć: - Teraz. Musimy odjechać teraz. Oparła się pokusie spotkania z nim przy Cedrowym Moście. Teraz takie spotkanie byłoby bardzo ryzykowne
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Rosły moje ręce, nogi, głowa, działo się to bardzo szybko, powiększałam się, jakby mnie nadmuchiwano, czując jednocześnie, jak wiruje każda cząstka mojego ciała...
- Zawinięta wraz z głową w gruby, cuchnący koc, Sally nie mogła już wołać o pomoc...
- Król jest głową swojego ludu, ma świecić mu przykładem i pełnić jego wolę...
- Doktor Hampton wzniósł w górę oczy i pokręcił głową...
- Phouka ze smutkiem pokiwał głową i łyknął brandy...
- - Ruszyłem nieco głową i już nie musiałem dotykać niczego pod stopami...
- Ale uprzejmie skinął głową i nalał kieliszek madery...
- Nie kręć głową, mistrzu Łazarzu: nie śmiej się, nie drwij...
- - Gdzie Roland? Arutha pokręcił głową...
- Barmanka potrząsa głową i krzyczy: jest już po jedenastej...