Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Wolno myślisz, skarbie. Cóż, podpowiem ci, skoro muszę, ale tylko ten jeden raz. Następna noc to wigilia maja, pierwiosnku. Poznamy radość bitwy. Odwrócił się od okna. Wyraz jego twarzy stanowił zaprzeczenie lekkiego tonu głosu. Po długiej chwili Eddi odchrząknęła. – I dlatego się upijasz. – Nie bądź głuptasem. Jedno z drugim nie ma żadnego związku. – Mówiłeś, że ma. – Nic takiego nie mówiłem. Źle mnie zrozumiałaś. Eddi westchnęła i wstała od stołu. – Teraz już wiem, że na pewno nie zasnę. Ruszyła do sypialni. Nagle zatrzymał ją brzęk tłuczonego szkła. Obejrzała się i zobaczyła leżący u stóp phouki rozbity kieliszek. – Przepraszam – bąknął nienaturalnie obojętnym głosem. – Wszystko w porządku – rzuciła przez ramię. Raczej nie chciał, żeby usłyszała, kiedy wyszeptał: – Oby. @@Rozdział dziewiąty @@CZY JA BYM CIĘ OKŁAMAŁ? Eddi skręciła na parking budynku przy Washington Avenue. Wczesnopopołudniowe słońce grzało ją przez kurtkę w plecy. Żałowała, że nie pada. Nie była w nastroju na radosną pogodę. Phouka zsunął się z siodełka i zmarszczył brwi, gdy zobaczył, że ona nie zsiada z motoru. Eddi zdjęła kask i położyła go na zbiorniku paliwa. – Nie wiem, czy będę dziś w stanie ćwiczyć – oświadczyła. – Szkoda, że nie doszłaś do tego wniosku po drugiej stronie miasta. Przynajmniej oszczędziłabyś mi jazdy na tym piekielnym wynalazku. – Ten piekielny wynalazek to był twój pomysł. – Przyprawia mnie o ból głowy – poskarżył się phouka. – Głowa boli cię po butelce Mr. Boston Five-Star. Łypnął na nią posępnie. Eddi popatrzyła ze znużeniem na żelazne schody prowadzące na trzecie piętro. W nocy niewiele spała. Miała wrażenie, że każda komórka jej ciała zatruwa wszystkie pozostałe. W tym stanie nie spieszyło się jej na pierwszą próbę zespołu. Obawiała się także spotkania z Carlą. Przyjaciółka domyśli się z wyrazu jej twarzy, co dzisiaj za dzień. Pragnąc ją chronić, może niepotrzebnie wmieszać się w całą tę dziwaczną sprawę, a do tego Eddi nie zamierzała dopuścić. – Jasne, że chcesz ćwiczyć – przerwał jej rozmyślania phouka. – Niewykluczone, że to twoja ostatnia szansa. Eddi poczuła ściskanie w żołądku. – Mówiłeś, zdaje się, że będziesz mnie bronił. – Nikt nie jest doskonały. – Phouka na chwilę zacisnął usta, po czym uśmiechnął się szeroko. – Oczywiście z wyjątkiem mnie. – Więc będę dziś w nocy bezpieczna? – Cóż... niezupełnie. W tym momencie uzmysłowiła sobie, że powinna opuścić nóżki motocykla, nim zabraknie jej sił, żeby utrzymać maszynę. Zrobiła to i nadal siedziała, gapiąc się na tarczę prędkościomierza. A więc dziś w nocy? Nie wierzyła, że zginie, a mimo to czuła, że ręce i nogi ma jak z galarety, a usta jakby pełne kleju. Phouka chyba dostrzegł jej niepokój. – Na dąb i jesion, nie zwracaj uwagi na to, co mówię, skarbie. Wiesz, że nie czuję się najlepiej. – Ale to prawda? Westchnął. – Wszyscy możemy zginąć. To, niestety, jeden z głównych punktów programu dzisiejszej zabawy. Lecz każdy osobnik dybiący na twoje życie najpierw musi trafić na mnie, a i to dopiero po pokonaniu przeciwników, którzy będą walczyć jak zapędzone w pułapkę borsuki. – Zdaje się, że nie będzie ze mnie dużego pożytku. Raczej same kłopoty. – Dzięki tobie, pierwiosnku, dzisiejsza walka nie będzie zwykłą utarczką o terytorium... To znaczy dzięki tobie i samej skali wydarzenia. – Czy jest jakaś różnica między bitwą o terytorium a wojną? – spytała Eddi, licząc na zrozumiałą dla niej odpowiedź. Phouka potarł skronie. – Prawdziwa wojna to taka, w której przelewa się krew nieśmiertelnych. Wszystko inne to dla Ludu rozgrywki, niewiele różniące się od zażartego mecz futbolowego. – Brzmi znajomo – skomentowała Eddi. – My czasami przelewamy krew nawet z powodu futbolu. – Jak już stwierdziłem, nie rozumiesz historii, dziecino. W przelanej krwi jest magia. Twoi przodkowie to wiedzieli i czasami nawet wykorzystywali ją zgodnie z przeznaczeniem. – Phouka wyraźnie zapalił się do wygłoszenia wykładu. – W nieśmiertelnej krwi, którą trudniej jest przelać, jest ogromna moc