Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Ciare była tak pochłonięta kszaltowanieni metalu, że zauważyła chłopaka, dopiero kiedy do niej podszedł. Wyprostowała się, rozmasowała sobie plecy i uśmiechnęła się. — Cześć. Wygięła się do tyłu, a jej małe, jędrne piersi zarysowały się wyraźnie pod koszulką. Ernie wyobraził sobie, że ściska je w dłoniach. — Mówiłaś, żebym przyszedł kiedyś po szkole. — Mówiłam. — Odłożyła młotek. — Cieszę się, że chcesz mi pomóc. Przez chwilę musiała się skupić, by oderwać myśli od rzeźby, nad którą właśnie pracowała, i skupić się na nowym pomyśle. — Słuchaj, w kuchni jest krzesło, może byś je tu przyniósł? Jak chcesz, weź sobie pepsi. — Dobra. Gdy wrócił, na stole do pracy było już trochę miejsca. — Postaw je tam. Może od czasu do czasu będziesz chciał oprzeć rękę na poręczy. Gdybyś się zmęczył, mów śmiało. — Usadowiła się na stole, ściszyła trochę starą piosenkę Moody Blues i zachęciła go gestem, by usiadł. — Zrobię tylko parę szkiców. Może gdybyś oparł rękę na poręczy i zacisnął dłoń w pięść... 0, tak — uśmiechnęła się do niego. — A jak tam w szkole? — W porządku. 112 113 -Aha. Małomówny, pomyślała, ale postanowiła spróbować jeszcze raz. — Zajmujesz się jakimś sportem czy czymś takim? — Sportem nie. — Masz dziewczynę? Spojrzał przeciągle na jej nogi. — Nikogo szczególnego. — Aha, sprytny jesteś. Co robią twoi starzy? Zmarszczył nos — weszło mu to już w nawyk. — Mają pizzerię. — Serio? — Przestała rysować. — Byłam niedawno na pizzy... rewelacja. Muszę ci powiedzieć, że zrezygnować z nowojorskich pizzerii wcale nie było łatwo. Ale Rocco”s świetnie je zastępuje. Wzruszył ramionami. Zrobiło mu się przyjemnie i natychmiast zezłościł się o to na siebie. — To nic takiego. — Łatwo ci tak mówić, skoro masz to od zawsze. Otwórz pięść i rozprostuj palce... Mmmm. — Rysowała w skupieniu. — Więc... gdzie mieszkaliście przedtem? — W New Jersey. — Naprawdę? Czemu się przeprowadziliście? Znowu obrzucił ją ponurym spojrzeniem. — Nie pytaj. Starzy nie pytali. Uśmiechnęła się do niego ze współczuciem. — Tu nie jest znowu tak źle. — To martwa dziura. Nienawidzę tego miejsca. Ludzie siedzą i gapią się, jak trawa rośnie. Aż trzy zdania z rzędu, pomyślała. Musi to naprawdę przeżywać. — Pewnie trudno ci będzie w to uwierzyć, ale przychodzi taki czas, że ma się ochotę patrzeć na trawę. — Gadanie! — mruknął niechętnie. — Ty możesz wrócić do Nowego Jorku, kiedy tylko zechcesz. — Fakt. — ...a dzieciaki, pomyślała, choćby nie wiem jak walczyły o niezależność, muszą siedzieć na miejscu. — Niedługo będziesz mógł decydować sam za siebie. Los Angeles, niani rację? — No. Wyniosę się stąd do wszystkich diabłów. — Znowu patrzył na jej nogi, na poszarpany brzeg bardzo krótkich szortów. — Byłaś tani? — Tak, raz czy dwa razy. To nie dla mnie. Ciekawa jestem, co będziesz o tym myślał, kiedy wreszcie się tam znajdziesz. Daj mi koniecznie znać. Dobrze, teraz znowu pięść... — Przewróciła stronę w szkicowniku, a potem potrząsnęła głową. — Wiesz, co bym chciała? Pokaż rękę od łokcia w górę. Zdjąłbyś koszulę? Chyba nie jest za zimno. Spojrzał na nią, a w jego oczach było coś dziwnego... Ściągnął bawełnianą koszulkę przez głowę. Chciała go. Wiedział o tym dobrze. Tymczasem Clare widziała tylko szczupłego, złego na cały świat chłopaka u progu dorosłości. Więcej: widziała temat — szczupłe, zaskakująco dobrze umięśnione ramię, o sile, która drzemała gdzieś wewnątrz. — Tak będzie dobrze. — Zeskoczyła ze stołu. — Poczekaj, ustawię ci rękę. Nie będziesz musiał długo tak stać, byłoby niewygodnie. Ujęła go za łokieć, podniosła lekko, zgięła. A potem zamknęła palce na jego dłoni, by znów zacisnąć ją w pięść. — Tak, teraz gdybyś mógł trzymać rękę pod tym kątem... Dobrze, napnij trochę mięśnie. Doskonale. Masz wrodzony talent. Zrobiła krok do tyłu i nagle ujrzała wisiorek, który miał na szyi. Był ze srebra, mial dziwny, geometryczny kształt. Jak pentagram, pomyślała i spojrzała na chłopaka. — Co to jest? Amulet na szczęście? Zacisnął na nim wolną dłoń, jakby chciał go osłonić. — Tak jakby. Przestraszyła się, że go speszyła, więc wróciła do rysowania. Pracowała przez godzinę, pozwalając, by Ernie często robił przerwy i dawał odpocząć ręce. Raz czy dwa przyłapała go, gdy przyglądał jej się z dziwnie dorosłym błyskiem w oku. Starała się jednak o tym nie myśleć, rozbawiona, że trochę mu się podoba. Nawet jej to pochlebiało. — Świetnie, Ernie, naprawdę. Chętnie zaczęłabym modelować w glinie, gdybyś znowu mógł mi poświęcić kilka godzin. — Dobrze. — Pewnie zostało ci już tylko parę tygodni. — Przez cały czas nie przestawała rysować i starała się trochę go ośmielić. 114 115 — Pójdę po pieniądze. Kiedy Ernie został sam, zaczął chodzić po garażu. Zatrzymał się na chwilę na widok rzeźby stojącej w kącie. Jego palce zacisnęły się na pentagramie, gdy przyglądał się pól ludzkiej, pół zwierzęcej figurze, którą Ciare stworzyła z metalu i koszmarów. To znak, pomyślał, oddychając szybko. Dłoń drżała mu lekko, gdy sięgnął, by z czcią dotknąć rzeźby. Ciare przysłano tu dla niego. Jego modły i ofiary zostały przyjęte. Pan Ciemności przywiódł ją tu — dla niego. Teraz musi jeszcze tylko poczekać na właściwe miejsce i czas, by wziąć to, co do niego należy. — Co o tym myślisz? Chłopak ostrożnie włożył koszulkę, a potem się odwrócił. Stała tuż za nim. Patrzyła, tak jak on, na rzeźbę. Czuł zapach dziewczyny — rozgrzanej skóry i mydła. — Ma w sobie siłę. Była zaskoczona taką opinią w ustach siedemnastolatka. Zaintrygowana, odwróciła się do niego i zaczęła mu się przyglądać. — Myślałeś kiedyś, żeby zostać krytykiem? — Czemu ją zrobiłaś? — Nie mogłam jej nie zrobić. To była idealna odpowiedź. — Zrobisz jeszcze więcej. Rzuciła szybkie spojrzenie w stronę stojącej na stole rzeźby. — Tak, pewnie tak. — Wzdrygnęła się i podała mu kilka banknotów. — Naprawdę cieszę się, że dla mnie pozujesz. — Podobało mi się. Ty mi się podobasz. — To dobrze. Tymi też. — Zadzwonił telefon i Clare odwróciła się w stronę drzwi do kuchni. — Muszę lecieć. Do zobaczenia, Ernie. — Aha
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Chwiejny ganek z tylu domu zaskrzypial, powolne, ciezkie kroki minely skladzik i kierowaly sie w strone holu...
- W pewnej chwili na słonecznej kuli pojawiła się twarz, ale nikt akurat nie patrzył w tę stronę", więc obyło się bez zakłóceń...
- Nikt nawet nie podchodził, tylko strażnicy z automatami, którzy też rzucali zdziwione spojrzenia w moją stronę...
- Pędziła bocznym korytarzem w stronę rzadko odwiedzanych prywatnych pokoi, znajdujących się w przyległej wieży...
- Przeszliśmy na drugą stronę ulicy do centrum handlowego, gdzie znaleźliśmy mały bar piwny...
- Perfecki ruszył w kierunku tych dźwięków, jak ku światłu, były tuż-tuż, przyspieszył kroku, kiedy nagle poczuł, że spada gdzieś nie wiadomo 303 gdzie, a po chwili rzucał się...
- skłoniło go, że wbrew światowym interesom poniechał wszelkiej myśli o wywyższeniu się i ruszył w daleki świat, gdzie mógł bardziej swobodnie służyć Bogu...
- Na te słowa generał podniósł krzaczaste brwi i machnął ręką w stronę gabinetu...
- To wielkie zużycie miało też drugą stronę medalu: wiele ukłuć igłą...
- Ale Aleksander zaciągnął ją siłą w stronę trójnogu, żeby zmusić do udzielenia odpowiedzi...