Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
„Z za- dziwieniem i żalem — wspomina Józef Załuski — ujrzałem dwa razy jenerała Lauriston, przejeżdżającego do Kutuzowa; bolesne nam było widzieć Napoleona kompromitującego się okazaniem życzenia, a zatem i potrzeby pokoju, i narażają- cego się na coraz dłuższe przebywanie w Moskwie w nadziei traktatu..." Wysłanie parlamentariusza do Kutuzowa okazało się równie mało skuteczne, jak uprzednie oferty, wysyłane do Peters- burga. „Przybycie Lauristona na forpoczty rosyjskie wywołało praw- dziwą burzę w głównej kwaterze — pisze historyk Tarle. — Kutuzow chciał wyjechać na forpoczty i tam przeprowadzić rozmowę z Lauristonem. Ale okazało się, że w sztabie Kutu- zowa są „patrioci rosyjscy" znacznie gorętsi od niego samego. Byli to: pełnomocnik angielski przy armii rosyjskiej — Wilson, zbiegły ze Związku Reńskiego hrabia Wintzengerode, książę wirtemberski, książę oldenburski i szereg innych cudzoziemców, śledzących każdy krok Kutuzowa. Przyłączył się do nich rów- nież i nienawidzący Kutuzowa Bennigsen, który w swoim czasie doniósł carowi, że nie było wcale konieczności oddania Moskwy bez bitwy. W imieniu narodu rosyjskiego i armii ro- syjskiej (reprezentowanych w danym wypadku przez osoby wyżej wymienione) udał się Wilson do Kutuzowa i w bardzo ostrych słowach oświadczył naczelnemu wodzowi, że armia wypowie posłuszeństwo jemu, Kutuzowowi, jeśli ośmieli się wyjechać na forpoczty i mówić z Lau- ristonem w cztery oczy. Kutuzow wysłuchał tego nie- bywałego oświadczenia i zmienił swoje postanowienie. Wilson przemawiał tonem pana, wymagającego za swoje funty szter- lingi, żeby nie uchylano się od pracy, Kutuzow przyjął Lau- ristona w sztabie, odmówił prowadzenia rozmów na temat pokoju lub rozejmu, obiecał tylko zawiadomić Aleksandra o propozycji Napoleona". 11» Następują dalsze dwa tygodnie męczącego wyczekiwania na wiadomość z Petersburga. Ale cesarz utracił już wiarę w moż- liwość zawarcia honorowego pokoju w Moskwie. Rozpoczyna przygotowania do ewakuacji miasta. Meldunki z frontów: pół- nocnego i południowego brzmią zatrważająco. Korpusy Oudi- nota i Gouvion St. Cyra pod naciskiem Wittgensteina wyco- fały się z prawego brzegu Dźwiny. Austriacy Schwarzenberga i Sasi Reyniera ustępują z Wołynia przed nadciągającą Armią Naddunajską Cziczagowa. Awangardy rosyjskie są już pod Brześciem i najeżdżają ziemie Księstwa Warszawskiego. Dwa skrzydła przeciwnika stulają się ku Berezynie, aby przeciąć Wielkiej Armii drogę odwrotu. 18 października wybucha ka- nonada na froncie centralnym. O świcie tego dnia, na zgrupo- wanie Murata, wysunięte dla osłony Moskwy, uderzyły nie- spodzianie pod Winkowem główne siły Kutuzowa. Po krwa- wym i ciężkim boju Muratowi udało się wycofać jedynie dzięki męstwu i czujności korpusu Poniatowskiego. Korpus polski stracił w tej bitwie swego najświetniejszego oficera, szefa sztabu, gen. Stanisława Fiszera. Stan liczbowy reprezentacji „wojska narodowego" maleje do 5000 ludzi. Bitwa pod Winkowem stała się dla Napoleona ostatnim sygnałem do odwrotu. 19 października rozpoczął się wymarsz z Moskwy. W mieście pozostaje jedynie 10-tysięczny korpus marszałka Mortiera, któremu zlecono wysadzenie w powietrze Kremla. W chwili wymarszu Napoleon rozporządzał jeszcze 100-tysięczną armią. Piątą jej część stanowiły wyborowe od- działy gwardii. Kondycja fizyczna wojska przedstawiała się dobrze: żołnierze byli wypoczęci i syci, większość chorych zdążyła wyleczyć się z chorób i ran. Straszliwie wynędzniałe były tylko konie, pozbawione od dłuższego czasu odpowiedniej paszy. Poza tym swobodę ruchów armii krępowały olbrzymie tabory, wypełnione łupami moskiewskimi. — „Armia szła w porządku — notuje kronikarz — ale za nią ciągnęły nie- skończonym sznurem tabory... z taką masą bagażów, jakie widziano chyba w wiekach barbarzyńskich, kiedy ludy całe 119 wynosiły się z dawnych swoich posad i szły na wyszukanie nowych... Wszystkie te pojazdy i wozy szły po sześć rzędem, ale mnogość ich była taka, że zaczęły wychodzić z Moskwy ze świtem i nie przestały jeszcze wychodzić aż do późnej nocy, a zajmowały parę mil drogi
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- W chwili kiedy krewny, przybyBy na widzenie z wizniem, znajdzie si ju| w siedzibie Trzeciego OddziaBu, sprawujcego piecz nad danym obozem, musi podpisa zobowizanie, |e po powrocie do miejsca zamieszkania nie zdradzi si ani jednym sBowem z tym, co przez druty nawet dojrzaB po tamtej stronie wolno[ci; podobne zobowizanie podpisuje wizieD wezwany na widzenie, zarczajc tym razem ju| pod grozb najwy|szych mier nakazanija (a| do kary [mierci wBcznie) |e nie bdzie w rozmowie poruszaB tematów zwizanych z warunkami |ycia jego i innych wizniów w obozie
- Anu zaryczał z wściekłości, kiedy zniszczono czołg z „Transhara”, lecz jego gniew wzmógł się jeszcze, kiedy czołg wroga zajął pozycję, która obejmowała także rampę...
- Biorąc to wszystko pod uwagę, wielbię ogromnie faraona Echnatona za jego mądrość i sądzę, że i inni będą go wielbić, gdy zdążą zastanowić się nad tą sprawą i zrozumieją, jakie...
- Czyż nie widzieliśmy tego okrętu na własne oczy? A co się tyczy radży Hassima i jego siostry, Mas Immady, jedni mówią tak, drudzy inaczej, ale Bóg jeden zna prawdę...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Skrajny genetyzm, jaki ujawnia Tynecki omawiając na marginesie swych wywodów twórczość Micińskiego, może raczej zaszkodzić pisarzowi, to znaczy przenieść jego dzieło ze...
- Oczy błyszczały mu bardzo, bardzo mocno, szczególnie to zza monokla, a Baudelaire'owie ze zgrozą rozpoznali jego straszliwą minę...
- Wykrzykn\'ea\'b3a jego imi\'ea, czuj\'b9c,\par \'bfe ogarnia j\'b9 gor\'b9ca fala rozkoszy...
- Przemieszczając się z miejsca na miejsce, dotarliśmy do małego strumienia i postanowiliśmy iść jego brzegiem, uznawszy, że musi nas gdzieś w końcu doprowadzić...