Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Al jest po­waż­nym czło­wie­kiem i za­dbał w nocy, by nasz ekwipu­nek zo­stał od­po­wiednio zapa­ko­wany. Pod­czas gdy wy za­ży­wali­ście uciech, on pra­co­wał ciężko całą noc.— Hm, rze­czy­wi­ście, dawno tak świetnie się nie ba­wi­łem — mruknął cierpko Sen­dil­kelm i po­cią­gnął no­sem.— No, ru­szajmy. Al i Agni cze­kają ze wszystkim, co bę­dzie wam po­trzebne, pięć ulic dalej, przy połu­dniowej war­towni. * * *W mrocznym ma­gazy­nie war­towni pa­liło się kilka świec, oświetla­jąc dwie roz­ma­wia­jące z oży­wie­niem po­sta­cie.— Za­tem po­cho­dzisz, piękna pani, z ry­bac­kiego Szu­karnu? Wielce inte­resu­jące, nigdy bym nie po­my­ślał, że w tak małej mie­ści­nie można zna­leźć tak mą­drą i wspaniałą damę. Ale czyż nie znaj­du­jemy pięk­nych kwiatów po­śród za­po­mnianych ugo­rów? — Al ma­mił sie­dzącą na­prze­ciwko dziew­czynę słod­kimi min­kami i pro­miennym uśmie­chem.— Wielce pan ła­skaw. Wszystko, co umiem, za­wdzię­czam za­klęt­ni­kowi Gu­dil­ne­kowi i jego mą­drej żonie, któ­rzy wy­cho­wy­wali mnie od ma­leń­kości — za­śmiała się Agni. — Póź­niej, to jest, gdy sta­łam się doro­sła, przy­by­łam do Atrim w po­szu­ki­wa­niu pracy i zna­la­złam ją u mi­strza Kar­cena. On rów­nież wiele mnie na­uczył. Ostatnie dwa lata pra­cuję u pana Sen­dil­kelma.— Ja­każ szkoda, że tak wspaniała osoba musi pra­co­wać — jęk­nął te­atral­nie Al Che­ger. — Po­win­naś, pani, być obiektem wes­tchnień, na­tchnie­niem po­etów, po­wo­dem poje­dyn­ków i sa­mo­bójstw od­rzu­co­nych za­lotni­ków. Ko­bieta nie po­winna tyle pra­co­wać, to mi­łość jest jej prze­zna­cze­niem.— Nic z tego, mój panie. Wszyscy wie­dzą, dla kogo pra­cuję i nikt nie sprzeciwi się woli Kar­cena. Dzięki temu przy­najmniej mam spo­kój od głu­pich chłopców, któ­rzy tylko jedno we mnie wi­dzą. Kar­cen z na­wiązką od­płaci każ­demu, kto by ośmielił się skrzyw­dzić moje ciało. Będę pra­co­wać dla Sen­dil­kelma, póki wielki mag sobie tego ży­czy. Zresztą, pan Sen­dil­kelm jest wspaniały i mało wy­ma­ga­jący. Mam na­prawdę dużo wol­nego czasu.— Wspa­niały, a tak, tak, tak... a jed­nak za­biera ci mło­dość... — Al ujął spo­co­nymi pal­cami dłoń dziew­czyny. — A co ro­bisz, pani, w tym wol­nym cza­sie?— Czy­tam. Po kolei wszystkie tomy z bi­blio­teki pana Sen­dil­kelma. W ze­szłym roku za­czę­łam od naj­niż­szej półki, a te­raz już je­stem na środ­ko­wej.— Roz­wi­jasz swój inte­lekt! To za­iste wspaniałe! — Al przy­sunął sie­dze­nie do cie­płego uda Agni.— Nie. Na­prawdę wspaniałe są fechtunek i strzelanie z łuku, któ­rych uczy mnie mistrz Li­wo­ron — od­parła cierpko dziew­czyna, wy­szar­pując rękę z lep­kich dłoni Ala.— Ta­kie rze­czy nie przy­stoją tak deli­kat­nej i pięk­nej isto­cie...— Wy­glą­dacie i mó­wicie, pa­nie, jak człek uczony — prze­rwała mu chłodno dziew­czyna. — Po­wiem wam jed­nak, co wy­czy­tałam w jed­nej z ksiąg Sen­dil­kelma. Otóż każdy, bez względu na to, czy jest piękną ko­bietą, czy też chu­der­la­wym męż­czy­zną, drogi panie, po­wi­nien rów­no­wa­żyć po­przez na­ukę i ćwi­cze­nia spraw­ność umy­słu ze sprawno­ścią ciała. Ten, kto rów­no­wagi tej nie za­chowa, żyć bę­dzie ży­wo­tem nie­peł­nym.Al był wy­raź­nie zbity z tropu, po chwili jed­nak za­czerpnął tchu, zmarsz­czył czoło i syk­nął:— Mó­wisz tak, gdyż im­po­nują ci wielcy wo­jow­nicy. To oczywiste, za­zwy­czaj młode pięk­ności ule­gają ta­kim wła­śnie fa­scy­na­cjom. Po pro­stu lu­bisz, ba, pew­nie i coś wię­cej, pana Sen­dil­kelma, gdyż nade wszystko ce­nisz siłę i umiejęt­ność za­da­wa­nia, śmierci oraz... uni­kania jej. Uwierz mi, droga Agni, to nie­za­leżne od cie­bie, po pro­stu jesteś ko­bietą... A teraz, gdy już to wszystko wiesz, może ze­chcesz życz­liw­szym okiem spoj­rzeć na ko­goś, kto co prawda ni­kogo jesz­cze nie zabił, lecz jego inte­lekt wart jest siły dzie­się­ciu Sen­dil­kel­mów.— Wiem, do czego zmie­rzasz, pa­nie Che­ger — burk­nęła Agni. — My­ślisz, że nie zdaję sobie sprawy z tego, iż wy, ma­go­wie, uwa­żacie wo­jow­ni­ków za gor­szych, głup­szych, za mniej god­nych... Wiedz jed­nak, że pan Sen­dil­kelm po­tęż­niej­szy jest od cie­bie nie tylko cia­łem, ale i du­chem. Odziedzi­czył po przod­kach herb, kol­co­węża z pió­rem bu­rzo­lota w pasz­czy. Je­steś nie­zwy­kle uczony, więc wiesz, że kol­co­wąż, gad nie­zwy­kle nie­bez­pieczny, żyje pod zie­mią naj­głę­biej ze wszyst­kich stwo­rzeń, po­dobno od­wie­dza pod kur­ha­nami sie­dziby zmarłych i cza­sami wy­nosi na po­wierzchnię zna­le­zione tam skarby. Bu­rzo­loty zaś nigdy nie lą­dują na ziemi. Żyją w chmurach bu­rzo­wych i sa­mym bo­gom służą jako po­słańcy. Herb Sen­dil­kelma za­wiera więc w so­bie to, co naj­głęb­sze i naj­mroczniej­sze i to, co naj­wznioślej­sze i naj­bar­dziej świe­tliste...— Cóż za za­bawna lek­cja mi­stycznej bio­logii, moja piękna pani! — prze­rwał jej Al — ale jakie może mieć zna­cze­nie zwie­rzęcy ro­do­wód herbu na­szego przyja­ciela? Ja nie mam żad­nego herbu i to inte­lekt wy­zna­cza moje po­cho­dze­nie.— O to wła­śnie cho­dzi, panie Che­ger. Herb nie jest przy­pad­kowy. To on wy­zna­cza drogę ży­cia wo­jow­ni­kowi, ale ty, panie, tego nie zro­zu­miesz...Na szczęście dla obojga ktoś za­ło­mo­tał w drzwi. Agni ze­rwała się z miej­sca i wpu­ściła do środka przemok­nię­tych Sen­dil­kelma z Bi­senną. Na wi­dok tego ostat­niego aż jęk­nęła ze zdzi­wie­nia.— Tego, no, my­ślę sobie, gdzie są Kar­cen i Mekch? — wy­bąkał Al.— Kar­cen za­niósł Mek­cha do swo­jego domu