Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Proszę czuć się jak u siebie w domu. Jedynie doświadczenie wytrawnego polityka powstrzymało Viqi Shesh przed rozdziawieniem ust ze zdumienia. - Dziękuję - powiedziała. - Jestem przekonana, że właśnie tak będziemy się czuli. Modląc się w duchu, żeby żaden towarzyszący jej dywersant nie popełnił jakiegoś głupstwa i na przykład nie sięgnął pod kombinezon po amphistaffa, senatorka przeszła przez próg i znieruchomiała. Zwieńczony kopułą hol wyglądał bardzo podobnie jak atrium, które opuścili, ale był znacznie mniejszy i urządzony o wiele skromniej. Sekundę później otworzyły się podwójne drzwi w ścianie po lewej stronie i ukazało się wyjście na przestronny gwiezdny taras. Viqi wiedziała, że dwa metry poniżej krawędzi płyty unoszą się, stanowiące własność znanego domokrążcy, repulsorowe sanie, które tylko czekały, aby umożliwić jej szybką ucieczkę. Nagle z głębi apartamentu wyłonił się dobrze jej znany złocisty android protokolarny rodziny Solo. - Nazywam się See-Threepio i jestem specjalistą od kontaktów ludzi z cyborgami - odezwał się automat. - Zapewne zna ciebie cała galaktyka, See-Threepio - zauważyła cierpko Viqi. - Jak miło to słyszeć z pani ust, senatorko Shesh. - C-3PO wskazał jej wejście do salonu i ustawione półkolem wokół donicy z ladalumem wygodne kanapy. - Spodziewaliśmy się pani wizyty - ciągnął. - Proszę usiąść, a ja zaraz przyniosę wszystkim coś do picia. Powiedział to tak ciepło i rzeczowo, że dopóki nie zniknął w sąsiednim pomieszczeniu, Viqi nie zwróciła uwagi na znaczenie jego oświadczenia. Dywersanci natychmiast sięgnęli pod kombinezony po gnullithy, ale Kuatka wyciągnęła dwustrzałowy blaster i poszła za androidem. - See-Threepio! - powiedziała. - Oczekiwałeś naszej wizyty? - Ależ oczywiście, senatorko Shesh. - Złocisty android wyłonił się z sąsiedniego pomieszczenia, trzymając w metalowych dłoniach sporządzoną przez Yorów kruchą szklaną kulę, której wewnętrzną powierzchnię pokrywały bryzgi jakiejś materii organicznej. - Dano mi do zrozumienia, że to stanowi pani własność. Wciąż jeszcze nie wiedząc, o co chodzi, Viqi wymierzyła lufę blastera w głowę protokolarnego androida. - Nie ruszaj się! - rozkazała. C-3PO znieruchomiał. - O rety! - Wypuścił szklany pojemnik z palców. - Czy to naprawdę konieczne? Zanim kula roztrzaskała się o płyty posadzki, Viqi zdołała zaczerpnąć głęboki haust powietrza. W następnej sekundzie obok androida prześlizgnęła się niewysoka szaroskóra obca istota z samopowtarzalnym blasterem T-21 w dłoniach. Kuatka zauważyła, że istota nosi na twarzy maskę do oddychania. Wymierzyła w nią lufę blastera i strzeliła, ale w tej samej chwili usłyszała, że za jej plecami ktoś zwalił się na podłogę. Obca istota przemknęła obok niej i dwukrotnie dała ognia. Na podłogę runęło dwóch następnych dywersantów. Kiedy zdrajczyni usłyszała czwarty głuchy stuk, uświadomiła sobie, że jej sytuacja wygląda beznadziejnie, i odwróciła się, aby rzucić do ucieczki. Wiedziała, że nawet gdyby Yuuzhan Vongowie zachowali przytomność na tyle długo, aby założyć gnullithy, nie zdołaliby pokonać istoty rasy Noghri. Kiedy biegła w kierunku drzwi na gwiezdny taras, płyty sufitu automatycznie się rozsunęły i na podłogę zeskoczyła następna istota rasy Noghri. Wstrzymując oddech, Kuatka przebiegła jeszcze dwa kroki i wystrzeliła ostatni raz z blastera. Jak mogła się spodziewać, błyskawica przeleciała obok głowy istoty, ale szaroskóra strażniczka musiała poświęcić sekundę, aby odskoczyć na bok. Viqi Shesh niczego więcej nie potrzebowała. Przebiegła przez taras, przesadziła ochronną barierkę i na oślep rzuciła się w przepaść. Wiedziała, że jeśli szczęście jej dopisze, repulsorowe sanie będą czekały na nią dwa metry poniżej płyty tarasu. Kiedy Luke Skywalker nie trzymał na ręce małego Bena, czuł się bardzo nieswojo. Czasami, zazwyczaj w najmniej odpowiednich chwilach, przyłapywał się na tym, że zgina ramię, kładzie dłoń na brzuchu i odsuwa łokieć od ciała, a potem, cicho mrucząc, zaczyna przestępować z nogi na nogę. Nierzadko, jak właśnie w tej chwili, odnosił wrażenie, że wyczuwa ciepło w miejscu, w którym powinno się znajdować ciałko syna, a powietrze jest przesycone słodką wonią jego oddechu i mleka. W pewnej chwili zorientował się, że w mieszkaniu zapadła niezwykła cisza